Czytelniczy rok postarał się uporządkować recenzent Śląskiej Opinii, Mateusz Kołodziej. Z jakim skutkiem? Sprawdźcie sami.

Nie wiem jak w waszym przypadku, ale moje nie tyle plany, co przewidywania w stosunku do kulturalnego 2022 roku, zwyczajnie się nie sprawdziły. I nie chodzi o brak ciekawych wydarzeń lub premier w skali lokalnej, krajowej czy globalnej, ale o moje życie. Spodziewałem się, że w pierwszym w pełni wolnym od obostrzeń sezonie, będę trochę jak zombie poszukujące mniej lub bardziej zaawansowanej rozrywki intelektualnej. Tymczasem ta post-pandemiczna rzeczywistość na płaszczyźnie przyzwyczajeń przeobraziła się chyba w zaawansowane lenistwo, ponieważ z oferty proponowanej przez miejscowe instytucje kultury, na przestrzeni minionych dwunastu miesięcy wybrałem tylko sześć koncertów, pięć wystaw, jeden wykład i spotkanie autorskie. Najgorsze (sic!) w tym wszystkim jest to, że właściwie niczego nie żałuję, ponieważ w zamian wybierałem inne, równie istotne dla mnie rzeczy, jak na przykład czytanie książek, o których dzisiaj kilka zdań.

Obowiązkowo

Zacznę od trzech pozycji, które przeczytać powinien każdy bez względu na wiek, płeć, status majątkowy czy życiowe doświadczenia. Książka „Wrony” Petry Dvořákovej (wyd. Stara Szkoła) czeską premierę miała już dwa lata temu, ale w tym roku trafiła na polski rynek. I bardzo dobrze, ponieważ ta krótka historia (w zasadzie nieco obszerniejsze opowiadanie) dotyka kwestii codziennych, które mogą rozgrywać się tuż za ścianą. Dvořáková w poruszający sposób ujęła problem przemocy w rodzinie, konfliktów świata dorosłych, które odbijają się na dzieciach, oraz – co najgorsze – braku możliwości skutecznej reakcji ze strony najmłodszych na dziejącą się im krzywdę. 

Drugi tytuł z listy must read, „Tajemnicza Polska” Jakuba Kuzy (wyd. Znak), to przewodnik po miejscach nieoczywistych, które niekoniecznie będą widniały w popularnych przewodnikach turystycznych. Kuza, który dał się poznać jako autor popularnego facebookowego profilu „Krótka historia jednego zdjęcia” oraz dwóch książek powstałych na jego bazie, prezentuje tym razem trzynaście nico dłuższych historii celów podróży (na ten moment swoich, ale kto wie – być może po lekturze również naszych?). Bez patosu i narodowego zadęcia, chociaż ciągle z akcentem na ojczyznę – tę dużą i małą jednocześnie.

Rok 2022 zostanie przeze mnie zapamiętany również jako ten, w którym pierwszy raz ukazało się polskie tłumaczenie zapisków Skłodowskiej-Curie poczynionych po śmierci jej męża. Książka „Piotrze, mój Piotrze. Dziennik żałobny Marii Skłodowskiej-Curie” (wyd. Sophia) pod redakcją Tomasza Pospiesznego i Eweliny Wajs-Baryły to pozycja wyjątkowa nie tylko z powodu wspomnianego pierwszeństwa. Za największą, nieocenioną wręcz zaletę publikacji uznać należy zerwanie z wizerunkiem Skłodowskiej-naukowczyni, który od dekad prezentowany jest kolejnym pokoleniom Polaków. „Dziennik żałobny” pokazuje, że podwójna noblistka potrafiła dostrzec więcej niż chemiczne wzory i reakcje, a jej codzienność była nierozerwalnie związana z Piotrem nie tylko ze względu na laboratoryjne badania i doświadczenia, ale także dzielone z nim życie i miłość, której nie dało się zamknąć w obliczeniach i naukowych definicjach. Widać to po pełnych żalu i tęsknoty frazach zawartych w dzienniku, w których dominuje uczucie strachu przed przyszłością nie tyle bez partnera, co pamięci o nim: „Och! Jak dobrze byłoby mieć fotograficzną pamięć artystów. Wtedy zawsze widziałaby, Cię przed oczyma, a Twoja postać zawsze byłaby przy mnie, nie zniknąłbyś nigdy!”. Książkę uzupełniają ponadto między innymi: rozdział biograficzny o Piotrze Curie oraz francuskojęzyczne tłumaczenie całości.

Inni punkt widzenia

Wyczerpując wątek tłumaczeń, jakie ukazały się w tym roku w polskich księgarniach, muszę zwrócić uwagę na „Oglądaj koszykówkę jak geniusz” Nicka Greene’a (wyd. SQN; premiera amerykańska: 2021 rok) i „Nie będę stała z tyłu” Nancy Barile (wyd. Underdog Press; amerykańska premiera: 2020 rok). Greene, który deklaruje się jako osoba nieinteresująca się koszykówką, odkrywa ją dla nas na nowo. Być może fani zamknięci w hermetycznym świecie, w którym liczą się tylko punkty, zbiórki i asysty, nie odbiorą tej pozycji pozytywnie, jednak jak zawsze sugeruję patrzeć nieco szerzej. W przypadku „Oglądaj koszykówkę jak geniusz” mamy do czynienia z rozbiciem popularnej dyscypliny sportu na atomy. Dosłownie atomy, ponieważ autor nie stroni od perspektywy naukowej z fizyką i chemią na czele. Świeże spojrzenie na rywalizację, w której chodzi ponoć tylko o rzucanie pomarańczową piłką do okrągłej dziury z siatką. Ale czy na pewno? 

Mająca polską premierę w grudniu „Nie będę stała z tyłu” to nostalgiczna historia filadelfijskiej sceny hardcore punk, której współtwórczynią była Nancy Barile – dzisiaj wykładowczyni na jednym z amerykańskich uniwersytetów oraz nauczycielka angielskiego w szkole średniej. Pozycja z pograniczna reportażu, wspomnień opartych na nostalgicznych powrotach do miejsc, których dzisiaj już nie ma, oraz autobiograficznych fraz. Historia o tym, że Filadelfia w latach 70. i 80. nie zawsze zasługiwała na miano miasta braterskiej miłości, a bycie niezależną kobietą wiązało się z wieloma wyzwaniami, a nawet szaleństwami. Artystyczna ekspresja zmieniająca przyszłość – taka wizja wyłania się z kolejnych stron, z którymi część amerykańskich czytelników miała ponoć problem.

Z podobną reakcją, ale już na krajowym podwórku, spotkał się Jarek Szubrycht – autor książki „Skóra i ćwieki na wieki” (wyd. Czarne). Zarzuty o zbyt duży przechył ku subiektywizmowi z pomocą udało się jednak zbić dzięki podtytułowi „Moja historia metalu”. Encyklopedyczność lub historycyzm nie grają tutaj pierwszych skrzypiec. Szubrycht, jako doświadczony redaktor, doskonale zdaje sobie sprawę, że tych prawd o metalu było (jest!) wiele, a każdy, kto żył w tamtych czasach, przełom lat 80. i 90. pamięta na swój sposób. Czy to dobrze, czy źle – nie czas, aby wydawać jednoznaczny sąd. Fakt jest taki, że „Skóry i ćwieków…” nie zaliczymy do pozycji pełnej uporządkowanych faktów. Autor prezentuje treści dość swobodnie, z dygresyjnością, która charakteryzuje przecież snucie opowieści o czasach przeszłych, a z tym mamy przecież do czynienia. Książka bez osądzania, ale z anegdotami, codziennością i wspomnieniami, które choć czasami ukryte we mgle, od czasu do czasu nabierają wyraźniejszych kształtów i przywracają pamięć o minionych epokach.

Wojna

Uwadze autorów, autorek i wydawnictw nie mógł umknąć temat wojny i rosyjskiej napaści na naród ukraińskich. Wątek próbowano wykorzystać na kilka mniej lub bardziej udanych sposób, jednak jeśli miałbym wskazać pozycje na poziomie, który będzie satysfakcjonował nie tylko mnie, ale i innych odbiorców, postawiłbym na „100 wierszy wolnych z Ukrainy” (wyd. Biuro Literackie), gdzie słowo „wolnych” jest oczywiście nie tylko przywołaniem formy tekstów poetyckich, ale symbolicznym odwołaniem niepodległościowym. To tom poetycki zawierający sto tytułowych wierszy (jeden powstały już po rozpoczęciu wojny) autorstwa trzydziestu dziewięciu postaci reprezentujących ukraińską literaturę, urodzonych na przestrzeni od końca lat dwudziestych do schyłku lat osiemdziesiątych XX wieku. Wszystko to w przekładzie Bohdana Zadury, który odpowiadał także za selekcję tekstów. Więcej o książce można było przeczytać na łamach Śląskiej Opinii już w sierpniu. 

Drugą pozycją z tej kategorii jest zbiór reportaży „Współczesna wojna” Justyny Kopińskiej (wyd. Świat Książki). Doświadczona reporterka relacjonuje swój pobyt w Ukrainie, odsłania to, co niekoniecznie zostało pokazane okiem telewizyjnej kamery. Pisze oczywiście o złu, które przybrało niewyobrażalny wymiar, nie zapominając jednak o empatii i dobru, jakie towarzyszyć powinny nam bez względu na sytuację. Co istotne, współczesna wojna dla Kopińskiej nie tylko to, co dzieje się aktualnie za naszą wschodnią granicą. To również wydarzenia dziejące się w Polsce, takie jak zmiana prawa aborcyjnego, przemoc psychiczna, wyzysk jednostek słabszych i walka o codzienne przetrwanie w post-pandemicznej rzeczywistości, na którą rządzący nie potrafili znaleźć recepty.

Więcej zawodów niż pozytywów?

Przeglądając półkę z auto–, mono– i biografiami, spośród poznanych przeze mnie premier 2022 roku, z czystym sumieniem mogę polecić tylko książkę „Kilar” – kolejną odsłonę serii Małe Monografie, będącej częścią oferty Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Magda Miśka-Jackowska – kiedyś dziennikarka radiowa, dzisiaj autorka mojego ulubionego podcastu „Score and the City”, w którym z pasją opowiada o muzyce filmowej i życiu jej twórców – oddała do naszej dyspozycji lekturę, którą przeczytać można „na raz”, ale nie ze względu na mały format, lecz przystępny język i sporo ciekawostek dotyczących kompozytora. Zamiast żonglować nudnymi datami, Miśka-Jackowska woli snuć narrację o niezwykłym kompozytorze, który, owszem, muzykę kochał i żył nią, ale mimo wszystko był przede wszystkim człowiekiem zmagającym się z codziennością.

Na drugim końcu wspomnianej półki postawiłbym biografię Krzysztofa Ścierańskiego pióra Renaty Bednarz („Z basem przez życie”, wyd. RB Publishing; więcej na jej temat pisałem już na łamach Śląskiej Opinii) oraz wywiad rzekę Agaty Ubysz z Małgorzatą Walewską pod tytułem „Moja twarz brzmi znajomo” (wyd. Znak Horyzont). Druga z książek to w zasadzie rozmowa dwóch przyjaciółek, która odsłania sporo zakulisowych momentów związanych ze światem opery oraz artystycznego życia polskiej mezzosopranistki (co niewątpliwie uznać trzeba za plus), jednak jako całość poprowadzona została w sposób zachęcający do drzemki, a nie odwracania kolejnych kartek. Prywatnie: zawód, ponieważ czekałem na tę książkę od chwili, kiedy śpiewaczka nieoficjalnie zapowiedziała ją na łamach swojego profilu na Instagramie.

Ciągle w grze

Będąc przy wywiadach wydanych w 2022 roku w formie książek, nie można pominąć piątej części cyklu „To nie jest hip-hop. Rozmowy” (wyd. No Dayz Off). To druga książka z serii, za którą odpowiada wyłącznie Jacek Baliński. Przyznam szczerze, że mniej więcej od trzeciego tomu z zaskoczeniem obserwuję niesłabnącą popularność „Rozmów”. W czasach, kiedy książek czyta się po prostu mało, a dziennikarska forma wywiadu zadomowiła się w internetowej przestrzeni zdominowanej przez vlogi i podcasty, Baliński nie ogląda się na trendy i robi swoje, przywiązując przy tym uwagę do poziomu formy, treści oraz jakości słowa. Rozmowy, nawet jeśli ich stroną są postaci z rapowego środowiska, które niemal z roku na rok obchodzi mnie coraz mniej, wciągają i odsłaniają nieznaną twarz raperów, producentów czy hip-hopowych aktywistów. I chyba właśnie w tej konsekwencji oraz dziennikarskim tradycjonalizmie upatrywałbym sekretu magnetyzmu, z jakim prowadzona przez Balińskiego seria ciągle przyciąga odbiorców.

Z ciekawością sięgnąłem w minionym roku po nową książkę Hanny Krall i muszę przyznać, że „Szczegóły znaczące”(Wydawnictwo Literackie) trochę mnie… wkurzyły. Kiedy z uporem maniaka walczę na lekcjach i wykładach ze stwierdzeniem, że Hanna Krall skończyła się po „Zdążyć przed Panem Bogiem”, co robi autorka? Serwuje, a jakże, kolejną odsłonę narracji o powstaniu w getcie. Zgadzam się oczywiście ze stwierdzeniem, że niezmiennie należy o tym mówić i przypominać, ale w przypadku Krall zakrawa to już momentami o monotematyczność, z ram której najwidoczniej trudno uciec. Powstańczy wątek stanowi (na szczęście!) jedynie część książki, a pozostałe reportaże i wspomnienia udowadniają, że wyważony i oszczędny w kwestii fajerwerków styl autorki na krajowej scenie ciągle nie ma sobie równych.

[Olga Tokarczuk / foto: Łukasz Giza, materiały prasowe Wyd. Literackiego]

Krajowa literatura pod znakiem Tokarczuk?

Nie oszukujmy się: premiera pierwszej po Noblu powieści Olgi Tokarczuk była literackim wydarzeniem 2022 roku. A przynajmniej do premiery i pierwszych recenzji, które okazały się – jak na tę autorkę – mocno krytyczne. „Empuzjon” (Wydawnictwo Literackie) nie zyskał tak wielu miłośników, jak wcześniejsze tytuły. Tegoroczna książka Tokarczuk to literatura bardzo ponura, bo odsłaniająca kuchnię tego, co zwykliśmy nazywać tradycją i cywilizacją europejską – i być może właśnie to sprawiło, że nawet ci, którzy do tej pory zwykli przyklaskiwać pisarce nawet w najmniej istotnych sprawach, tym razem zawahali się przed wygłoszeniem peanu na jej cześć. Jednak kiedy przełkniemy już tę gorzką miksturę prawdy i zaczyniemy patrzeć na historię Mieczysława Wojnicza nieco szerzej, okazuje się, że „Empuzjon” jest jednocześnie dla każdego i o każdym. Więcej na ten temat pisałem w lipcu na łamach Śląskiej Opinii.

Śmiem twierdzić, że najważniejsza pozycja w polskiej literaturze na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy ukazała się już na początku roku. Mam na myśli współczesny dramat „Bowie w Warszawie” Doroty Masłowskiej (Wydawnictwo Literackie). Rzecz oparta o miejską legendę, jaką owiany jest krótki pobyt brytyjskiego wokalisty w stolicy w 1976 roku. Stała się on fundamentem dla historii o równie demonicznym, co komicznym Dusidamku terroryzującym stołeczne ulice, parki i skwery. Wątek ten szybko staje się poboczny, ustępując PRL-owskiej rzeczywistości (tak, tak – równie demonicznej, co komicznej) przefiltrowanej przez zmitologizowaną narrację o czasach słusznie minionych (do których spora część społeczeństwa wciąż czuje nieokreśloną tęsknotę), tęczowe okulary, drobnomieszczańską konwencję i feministyczną wizję, która niekoniecznie się spełnia.

Co jeszcze? Michał Kempa, stand-uper, komik i osobowość telewizyjna, postanowił podzielić się z nami zapiskami z „Ostatniego roku lekkiego życia” (wyd. W.A.B.). Wbrew oczekiwaniom, które były – być może – inne, jest tutaj więcej na poważnie niż w formie dowcipu. Kempa (chociaż osobiście wolę formę Pan Kempa) wali po oczach spostrzeżeniami ważnymi z punktu widzenia metropolii i małomiasteczkowości. Pomaga w tym forma korespondencji z redaktorem-wydawcą, w której unaocznia się relacja chłopaka z Polski B z kimś postawionym wyżej. Im bliżej końca rozmywa się to jednak dość mocno, co akurat jest zbieżne ze scenicznymi występami literackiego debiutanta. Styl i językowa fraza znane ze stand-upu, dostrzegalne są w „Ostatnim roku…” już od pierwszych stron, ale podobnie jak dowcipy autora – często oparte na sarkazmie i ironii – im bliżej puenty, wytracają energię, pozostawiając czytelników z wrażeniem niespełnienia.

Ironią, ale w swoim charakterystycznym stylu, częstuje nas również Marcin Wicha. W opublikowanym w 2022 roku zbiorze wybranych felietonów z miesięcznika „Pismo” oraz niepublikowanych wcześniej tekstów. Wicha w „Nic drobniej nie będzie” (wyd. Karakter) pisze o Polsce ostatnich lat, co już samo w sobie jest i niebezpieczne, i zabawne, bo przecież to właśnie ta Polska dostarcza tyle samo smutków, radości i memicznego kontentu, co chyba żaden inny obecnie kraj. I chociaż nowy tytuł nie jest nawet w połowie drogi do wyróżnionej Nagrodą Nike książki „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”, to eseistyczne miniatury zaproponowane przez autora z łatwością powinny trafić do wielu z nas. Teksty będące mieszanką prywatnych spraw splątanych z historią kraju, bo dziejących się na ich tle, momentami więcej mówią o nas, Polakach, niż samym autorze, a to już cecha tych, którzy władają piórem na najwyższym poziomie. 

Czas opowiadań

Wartą uwagi serią w 2022 roku uraczyło nas wydawnictwo Wielka Litera, którego nakładem ukazały się trzy książki opatrzone zbiorczym tytułem „Mistrzowie opowieści”. Każda z nich zawiera opowiadania autorek i autorów z różnych epok, których wybór dokonany został według konkretnego klucza: miłość, skandynawskie lato i święta. Jak często bywa w przypadku tego typu książek, lektura i jej sposób zależy już od samego czytelnika. Fakt, iż nie mamy do czynienie z powieścią, nie wymusza na nas śledzenia fabuły od pierwszej do ostatniej strony (co też oczywiście nie jest wykluczone). Atutem jest więc – oprócz dobrego poziomu – możliwość sięgnięcia i wyboru przypadkowego tekstu, zanurzania się w pojedynczą historię, a nawet jej fragment. O najlepszej moim zdaniem części opatrzonej podtytułem „Skandynawskie lato” można przeczytać w recenzji na Śląskiej Opinii.

Z opowiadaniami mieliśmy do czynienia także w przypadku książka „W poszukiwaniu lepszego świata. 20 opowieści o postaciach nauki”, która ukazała się z okazji 70-lecia Polskiej Akademii Nauk (instytucja jest wydawca tytułu). O wyjątkowości publikacji świadczy to, kto nad nią pracował. Życie wybitnych uczonych, często będące gotowym scenariuszem na film sensacyjny, na warsztat wzięli współcześni przedstawiciele krajowej literatury. Wśród autorek i autorów znaleźli się między innymi Inga Iwasiów, Joanna Bator, Sylwia Chutnik i Łukasz Orbitowski. Spośród panteonu naukowych osobowości, które na przestrzeni wieków zapisały się wielkimi zgłoskami na kartach historii nie tylko Polski, ale i całego świta, znaleźli się chociażby Mikołaj Kopernik, Ignacy Łukasiewicz, Maria Skłodowska-Curie i Leszek Kołakowski. Pomysł, aby postaci kojarzące się na ogół z nudą i monotonią przybliżyli ludzie literatury, unaocznił, że losy osób poświeconych w pełni odkrywaniu „lepszego świata”, wcale nie są pozbawione wrażliwości i emocji odczuwanych przez szarego Kowalskiego. Więcej na ten temat można przeczytać tutaj.

Prawdą prosto w oczy

Ludzie na ogół boją się prawdy, ponieważ ta bywa niewygodna. Ci, którzy tę prawdę pokazują, są często postrzegani jako persona non grata. Od kilku lat z takim odbiorem swoich książek oraz samego siebie zmaga się Tomasz Piątek. Autor, który debiutował przecież formą fabularną („Heroina”, 2002), dzisiaj funkcjonuje w świadomości Polaków jako ten, który bezkompromisowo rozlicza rządzących i ludzi ze środowiska władzy z ich tajemnic i kłamstw. Po pozycjach dotyczących Macierewicza, Morawieckiego, Rydzyka i Dudy, przyszedł czas na architekta tego całego zamieszania, jakim niewątpliwie jest pewien kawaler z Żoliborza. „Kaczyński i jego pajęczyna. Tkanie sieci 1949-1995” (wyd. Arbitor) to zebranie faktów, które od dawna w różnych mediach przywoływał sam autor. Piątek ma swój styl, pewną językowa manierę, która może przeszkadzać, ale pomijając ten element jego warsztatu, książkę czyta się dobrze i… z otwartymi ustami. Ze zdziwienia rzecz jasna. „Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził” raz po raz pobrzmiewa w głowie czytającego kolejne akapity, w których dziennikarz powołuje się na archiwalne dokumenty i akta, kreśląc charakterystykę bohatera, w stosunku do którego trudno użyć określenia pozytywny.

Kij w mrowisko wsadziła również Karolina Rogaska, która w „Bez wstydu. Sekspraca w Polsce” (Wydawnictwo Poznańskie) odsłoniła kulisy pracy rodzimych eskortek. Reportaż powstał nie tylko w oparciu o rozmowy z pracownicami klubów go-go, kobietami spotykającymi się z klientami w prywatnych mieszkaniach lub preferującymi usługi w świecie wirtualnym i występy przed kamerkami. Sporą wiedzę autorka wyniosła też z pracy, jaką – na potrzeby powstania tekstu – zdecydowała się na krótko podjąć w jednym z lokali oferujących erotyczne tańce. Doświadczenie wyniesione z pobytu w takim miejscu zaowocowało książką, która nie spodoba się ani lewicowym aktywistom, ani prawicowcom patrzącym na świat z konserwatywnego końca sali. Rogaska pisze bowiem zarówno o paniach, które otwarcie mówią o pozytywach swojej pracy, zabezpieczeniu finansowym, ale i relacjach, jakie można dzięki niej nawiązać, jednocześnie przywołując słowa swoich bohaterek, które stawiają sprawę jasno: to nie jest praca jak każda inna. I chociaż autorka jawnie stara się nie oceniać żadnej z dziewczyn ani sytuacji, w jakich się znalazły, daje się wyczuć pozytywne emocje i sygnały, których zadaniem jest zapewne przełamanie swoistego społecznego tabu ciążącego nad wspomnianym zawodem.

[Krystyna Miłobędzka i Hania Rani / foto: Igor Zieliński, materiały prasowe Wyd. Wolno]

Poetycko-muzyczne spotkanie

W tej historii jest wiele: młodość krzyżująca się z wiekiem nader dojrzałym, świadomość przemijania i kresu oraz świat znajdujący się u stóp, spotkanie odległych pokoleń, miłość do sztuki i wrażliwość, którą trudno przypisać jednowymiarowej rzeczywistości i czasoprzestrzeni.  Poezja i muzyka przeobrażające się w artyzm, który ucieka od patetycznej wzniosłości, pozostając jednak cały czas na poziomie, do którego trzeba dojrzeć emocjonalnie, duchowo. Duet, którego nikt się nie spodziewał, który jednak powstał i raczej już nigdy się nie powtórzy.

Poetka. Krystyna Miłobędzka, jedna z najważniejszych autorek powojennych wierszy, postać od dawna przegrywająca wyścig o uwagę i tak wąskiego grona czytelników poezji w Polsce, z takimi nazwiskami jak Szymborska, Miłosz, Herbert czy Różewicz. Przegrywająca, warto dodać, niesłusznie, bowiem jej teksty – podobnie jak te autorstwa wspomnianej wielkiej czwórki – mają swój charakter i rozpoznawalny literacki klimat. Kompozytorka. Hania Rani, pianistka święcąca w ostatnich latach triumfy, jakich pozazdrościć mogą jej koledzy i koleżanki z branży. Przedstawicielka młodego pokolenia urodzonego już po upadku PRL-u, ciesząca się uznaniem słuchaczy oraz krytyków w Ameryce, Wielkiej Brytanii i Azji. Postać, której muzyka wykorzystana została już przez środowisko literackie (wideo promujące wspomniany już wcześniej „Empuzjon”). Nazwiskami tych kobiet sygnowana jest książka „ciebie ode mnie” (wyd. Wolno) z dołączoną płytą z nagraniami audio – dzieło łączące nie tylko poezję z muzyką, ale również ulotność chwili zawartej w wersach i taktach.

Tomik zawierający dwadzieścia dwa wiersze wybrane z dorobku poetki, to także dwadzieścia dwie okazje do usłyszenia głosu samej autorki czytającej swoje teksty. Muzyka skomponowana przez Hanię Rani raz jest tłem, kiedy indziej wprowadzeniem lub klimatycznym uzupełnieniem, rozwinięciem tego, co w wierszu niedopowiedziane lub umyślnie przemilczane. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że stroną przeważającą jest tutaj poetka. To jej słowa nadają ton, wskazują kierunek, w którym ma podążać melodia (co nie dziwi, ponieważ to Raniszewska dogrywała się do zarejestrowanych uprzednio wierszy, nie odwrotnie). Są wartością przewodnią, niosącą prawdę uniwersalną, jak ta zawarta w dwuwersie: „to wszystko tymczasem / dziś skleci jutro w pojutrze i dalej”.

*** *** ***

Na sam koniec chciałbym poruszyć jeszcze trzy kwestie. Po pierwsze, nie martwcie się, że w powyższym tekście nie znaleźliście swoich ulubionych książek z 2022 roku. Podsumowanie to, jak każdy tego typu artykuł, jest subiektywnym przedstawieniem pewnego zagadnienia, a wasze wybory są równie istotne jak te dokonywane przez innych. Po drugie, w podsumowaniu zawarłem tylko część tytułów, jakie przeczytałem na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. Gdybym miał napisać dosłownie o wszystkich, redaktor Pypłacz po otrzymaniu takiego tekstu popukałby się zapewne w czoło i zadał pytanie, czy ktoś powiedział mi już wprost, że oszalałem. Dlatego z tego miejsca przepraszam wszystkich zawiedzonych i jednocześnie dziękuję wydawnictwom za przychylność i nadesłane w ostatnim czasie książki. Po trzecie, polecam odcinek vloga autorstwa naukowca Tomasza Rożka Nauka. To Lubię zatytułowany „Obejrzyj, a nigdy nie przestaniesz czytać książek”. Czytajcie książki, bo to jeden z tych dobrych uczynków, który nie wymaga wielu wyrzeczeń.

Mateusz Kołodziej
Mateusz Kołodziej

Nauczyciel j. polskiego, autor książek, były bloger muzyczny.