Co my mamy z tej Unii?

Mam takie wspomnienie, które wraca do mnie za każdym razem gdy przechodzę przez most na Olzie w Cieszynie. Wracają do mnie takie uczucia niepokoju, stresu, niepewności, problemy jakie wiązały się z przekroczeniem tej granicy. Czy nas puszczą, czy nas będą trzymać i kontrolować? Dziś tę samą granicę zdarza mi się pokonywać kilkukrotnie, kiedy jestem w Cieszynie. Bo po jednej i drugiej stronie granicy mam swoje ulubione miejsca. Zresztą zdarzało mi się oglądać film wyświetlany na polskiej stronie Olzy, kiedy wraz z innymi uczestnikami festiwalu Kino na granicy siedzieliśmy na czeskim brzegu tej rzeki.

To niby banał, ale to jeden z efektów wejścia polski do europejskiej wspólnoty. 

Nie pamiętam co robiłem 1 maja 2004 roku, ale pamiętam dyskusję przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Że to krok w stronę rozwoju, bezpieczeństwo i – w jakiejś perspektywie – złączenia się w mocny całościowy byt. Pamiętam, że nawet w szkole rozmawialiśmy o tym, że oddajemy pewien zakres kompetencji poza nasz kraj, by być częścią większej wspólnoty. To jakoś wydało się zrozumiałe, bo to tak jak wchodzenie w stały związek, który zmienia nasz tryb życia. Kiedy przestajemy myśleć tylko o sobie, ale zaczynamy mieć na uwadze bezpieczeństwo czy uczucia naszego partnera.

Potem nastąpiły krótkie, ale burzliwe rządy PiS, później Platformy, za której budowano w Polsce nowoczesną infrastrukturę w zdecydowanej mierze za europejskiej pieniądze. Politycy żyli w przekonaniu, że jak stworzą infrastrukturę na europejskim poziomie to Polacy od razu staną się progresywnymi europejczykami.

Przez kolejne lata przyjazdy zagranicznych gwiazd przestały być już takimi wydarzeniami, jakimi były w latach dziewięćdziesiątych. Pamiętacie jeszcze, że niemal każdą zagraniczną gwiazdę, która przyjeżdżała do Polski, przyjmowali u siebie najważniejsi politycy? A telewizja relacjonowała każdy jej krok?

Polscy artyści coraz częściej zaczęli występować za granicą i traktować to, jako coś normalnego. Podobnie wygląda współpraca i rozwój polskich organizacji pozarządowych i biznesów, które kiedyś kisiły się we własnym sosie, a dziś mogą czerpać z doświadczeń, wiedzy, ale i europejskich dofinansowań i rynków.

Piszę ten tekst w mieszkaniu na katowickiej Koszutce, za oknami mam szklane biurowce, centra handlowe, niemalże wszystkie powstałe lub powstające na byłych terenach poprzemysłowych. A kiedy idę ulicami miasta mijam kolejne tabliczki o projektach zrealizowanych przy udziale środków unijnych. To już na szczęście nie tylko projekty rozwijające infrastrukturę, ale także naszą świadomość.

Dziś kiedy kolejni politycy i instytucje podważają nasze bycie w Unii, przedkładają bieżący polityczny interes ponad integrację rozplanowaną na pokolenia, kiedy wyliczają, że na tej Unii to raczej straciliśmy – to jest mi za nich wstyd.

Sebastian Pypłacz
Sebastian Pypłacz

Redaktor naczelny Śląskiej Opinii. Członek zarządu Związku Górnośląskiego.