Po lekturze analizy ProPublica i Guardiana, trudno oprzeć się wrażeniu, że stoimy wobec najczytelniejszego dowodu na to, jak krótkozroczna polityka potrafi zamienić się w realne, policzalne tragedie. Donald Trump zostawia po sobie rachunek, który zapłacą nie Amerykanie w czerwonych czapkach MAGA, lecz mieszkańcy Nigeru, Pakistanu czy Indii. Rachunek ten jest wystawiony w najtwardszej walucie świata: ludzkim życiu.
ProPublica i Guardian połączyli modelowanie emisji Rhodium Group z ekonomią zdrowia i pokazali, że polityczne decyzje obecnego prezydenta USA mogą oznaczać 1,3 miliona dodatkowych zgonów związanych z upałami. Nie huraganów, nie powodzi, nie susz. Samych upałów. To czyni ten raport tak przejmującym. Mówimy o najbardziej podstawowym, prymitywnym skutku spalania paliw kopalnych. O ciałach, które przestają się chłodzić.
Co najbardziej uderza? To, że Ameryka wyemituje, a globalne Południe umrze. USA odpowiadają za 20% światowych emisji, ale poniosą maksymalnie 1% skutków własnych decyzji. Tego nie da się usprawiedliwić „America First”. Ani żadną opowieścią o „wyzwalaniu rozwoju” spod rzekomej zielonej tyranii. Oznacza to, że bogaci produkują kryzys, biedni go przeżywają. Choć częściej nie przeżywają.
Co więcej, naukowcy podkreślają, że 1,3 miliona to liczba skrajnie ostrożna, obejmująca wyłącznie skutki samego gorąca. A przecież wiemy, że kryzys klimatyczny zabija również przez migracje, głód, choroby, konflikt o zasoby. Trump nie musi nawet mówić, że „klimat to wymysł Chin”. Wystarczy, że wypisuje USA z porozumienia paryskiego, otwiera kolejne złoża ropy, pompuje pieniądze w węgiel i demontuje regulacje, które jeszcze wczoraj ratowały życie.
Kiedy czytam odpowiedź Taylor Rogers rzeczniczki Białego Domu, w której pada oskarżenie o „Green Energy Scam”, widzę nie spór o naukę, ale cyniczne odwracanie wzroku. Bo nauka jest jednoznaczna: emisje zabijają, a ograniczenie emisji ratuje życie. Proste jak budowa turbiny wiatrowej. Zresztą Bressler, autor modelu „mortality cost of carbon”, pracował w radzie ekonomicznej Białego Domu. Jego artykuł przeszedł recenzję w Nature Communications. A część ekspertów uważa, że jego szacunki są wręcz zbyt konserwatywne.
Jeśli Urszula z Chorzowa albo João z Belém zapytają jutro: „czy naprawdę jedna decyzja prezydenta USA może zabić milion ludzi?”, odpowiedź brzmi: tak. I właśnie dlatego potrzebujemy solarnych dachów, wiatraków w sieci i polityki, która nie udaje, że atmosferę można negocjować jak umowę handlową.









