Cokolwiek zdarza się w życiu, znajdź w tym coś pozytywnego

Wyjechała z Katowic po maturze. Prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim łączyła z pracą w krakowskim oddziale TVN. Później pochłonęła ją Warszawa i praca w kanale CNBC, a następnie TVN 24 Biznes i Świat. Dziś uczy się surfowania na Bałtyku i na falach nowoczesnych mediów. W przerwie zarządzania informacjami, tańczy balet. Karolina Hytrek – Prosiecka w rozmowie z Olgą Kostrzewską – Cichoń opowiada o priorytetach w życiu, które zweryfikowała po poważnej chorobie. 

Dlaczego mówisz o sobie była dziennikarka? 

Karolina Hytrek – Prosiecka: Mówię o sobie „była dziennikarka”, bo przyszedł taki moment, w którym przekroczyłam pewną symboliczną granicę. Postawiłam się w innej roli w dyskursie publicznym. Od pięciu lat jestem osobą nadal pracującą z mediami, ale raczej zarządzając, doradzając w komunikacji, budując strategie medialne. W zasadzie pełnię więcej funkcji relacyjnych niż dziennikarskich, więc uważam, że uczciwe jest powiedzenie, że jestem „byłą dziennikarką”. Podkreślam, że moja rola nie jest już tak jednoznaczna, jak 6 lat temu, gdy byłam Karoliną Hytrek -Prosiecką z TVN. To jest kwestia uczciwości w stosunku do wszystkich rozmówców, kontrahentów, ludzi, z którymi mam jakiekolwiek kontakty biznesowe czy po prostu relacje na płaszczyźnie merytorycznej. Poza tym, że prowadzę medium o bardzo dużym zasięgu, szanowane i poczytne, robię szereg innych rzeczy w obszarze zarządzania informacją. I tak siebie postrzegam. Jestem człowiekiem od szeroko pojętej komunikacji. Zresztą robimy o tym podcast z Jarkiem Kuźniarem. „Brandbook” to podcast o komunikacji właśnie.

Ale wiele osób, w tym ja, wciąż uważają Cię za dziennikarkę. Myślę, że nie jestem wyjątkiem wśród ponad 45 tysięcy ludzi obserwujących cię na przykład na Twitterze. W telewizji powiedziałybyśmy – całkiem dobra oglądalność. 

Faktycznie ludzie wolą postrzegać mnie jako dziennikarkę. Czasami jest mi ciężko wyjść z tej starej roli. Zdarza się, że rozmówcy warunkują wywiad od tego, czy to ja do nich przyjadę. Nie odmawiam oczywiście, jest to miłe i nobilitujące. Często słyszę, że zależy im na mojej obecności, bo będzie merytorycznie.

Bo są świadomi.

To prawda, cieszy mnie to i lubię takich partnerów do rozmowy. Wiesz, generalnie wraz z rozwojem nowych mediów i pewnej ich transformacji, dostrzegam taką potrzebę wykreowania nowej roli osoby pracującej w szeroko pojętej komunikacji, nazwijmy to branżą zarządzania informacją. Pojawiają się ludzie – instytucje. Ja zawsze miałam wysoki poziom etyki zawodowej, jeżeli w ogóle można go stopniować. I z tego samego powodu mówię o sobie „była dziennikarka”, ale jednocześnie też niektóre moje aktywności o ten zawód lekko zahaczają. Zresztą w dobie mediów społecznościowych każdy może być na swój sposób dziennikarzem, choć oczywiście ja gdzieś tam jestem zwolenniczką konserwatywnej definicji dziennikarstwa, stąd poszukiwanie nazwy nowej roli. Niedawno, przy okazji protestu branży gastronomicznej usłyszałam o dziennikarstwie obywatelskim. Muszę przyznać, że mnie to zaciekawiło.

To ważne w kontekście tego, co obecnie dzieje się w mediach. Młodzi dziennikarze nie wszędzie są w stanie nauczyć się dobrego dziennikarstwa, gdzie liczy się etyka, o której mówisz.

Staram się tę wiedzę przekazywać. Mam w Polityce Zdrowotnej dobry zespół dziennikarzy, w tym także młodych. Jeżeli dobierze się grupa fajnych ludzi, pozwoli się im działać, myśleć, ale nada się temu określone ramy warsztatowe i da dużą niezależność, to jest nadzieja. Zawsze podkreślam, że ja te podstawy dostałam od Romka Młodkowskiego i mogę dzięki niemu przekazywać je dalej, z jakimś swoim filtrem, wynikającym też z doświadczenia i dojrzałości zawodowej. Dziś dziennikarstwo jest nie tylko szybkie, ale też bywa powierzchowne i czasem bezrefleksyjne. Ciężko jest młodym ludziom się w tym odnaleźć. Mało kto ma czas, by stać się mentorem dla młodego dziennikarza. Oczywiście, każdy z nas wchodził w ten zawód z pasją, ale jednak jako merytoryczna tabula rasa.

Zgadzam się. Niezwykle ważne jest to, na kogo trafiasz na swojej zawodowej drodze. 

Ty miałaś Tomka Lisa, który miał świetny warsztat i był bardzo wymagający, ja miałam Romka Młodkowskiego. Każdy z nas miał nad sobą kogoś. Tylko ten ktoś miał czas, by z nami porozmawiać, czegoś nas nauczyć, pokierować. Różnymi metodami, które dzisiaj pewnie byłyby nieakceptowalne, bo dla nas to było normalne, że w redakcji ktoś przeklął, huknął na kogoś, a dziś rozmawia się zupełnie inaczej. Świat się zmienił. Jest mnóstwo młodych ludzi, którzy wchodzą do dziennikarstwa, ale powinni wchodzić do dziennikarstwa, w którym ktoś ma czas, by z nimi pracować, jak w każdym innym rzemiośle. 

fot. Wojciech Nieżychowski

Ty to robisz, przekazujesz pałeczkę dalej. Ale w weekendowym wydaniu Śląskiej Opinii staramy się rozmawiać o tym, co po pracy. Skupmy się więc na tym, że surfujesz nie tylko na styku mediów, PR i komunikacji, ale, że surfujesz naprawdę.

To jest niekończąca się historia. Z wielką pasją przyglądam się surfingowi. Mam nadzieję, że w tym roku po długiej przerwie uda mi się wrócić na fale, pewnie na Bałtyku, który jest trudną, ale świetną szkołą surfowania. 

Cytując klasyka – co urzekło cię w tej historii? Co takiego urzekło cię w desce płynącej przez fale? 

Niedawno zobaczyłam fenomenalny dokument o tym, jak weterani wojenni w Stanach Zjednoczonych, którzy byli mocno obciążeni licznymi traumami, mieli myśli samobójcze, zaczęli serfować. Opowiadali o tym, jak to uratowało im życie, pozwoliło oderwać myśli od codzienności. Rozumiem to doskonale. Jak stajesz na desce trochę musisz poddać się tej fali, która cię niesie, to jest jakiś rodzaj niesamowitej, nieokreślonej wolności. Uważam, że jest to sport niedoceniany również pod względem wymiaru gospodarczego. Przygotowywałam kiedyś reportaż o Portugalii, pojechałam do Nazaré, w którym bite są rekordy świata na falach gigantach i tam zrobiłam reportaż o tym, jak dzięki surfingowi rozbudowała się lokalna gospodarka. Rozmawiałam o tym potem z politykami z Pomorza, bo Hel jest fantastyczny do serfowania, nad Bałtykiem jest mnóstwo szkółek surfingu, ale do tej pory nie zbudowano wokół tego fajnego storytellingu. Może to i dobrze, bo dzięki temu jest tam jednak wciąż trochę dziko. 

A dlaczego pływasz bez żagla?

Nie sprawia mi to takiej przyjemności. Myślę, że surfing bez żagla – i tu proszę o wybaczenie wszystkich windsurferów – jest dużo bardziej wymagający i ciekawszy. Uważam, że jest to absolutnie fantastyczny sport, testujący mocno wytrzymałość fizyczną i psychiczną. Spajasz się z wodą i wiatrem. Stajesz się częścią tych żywiołów.

Czy ta przerwa w surfowaniu, o której wspomniałaś była spowodowana tym, że zachorowałaś?

Nie. Oczywiście zawsze brakowało czasu. Praca w mediach nigdy się nie kończy, ale raz udało mi się nawet pojechać na obóz surfingowy. Kolejne plany faktycznie pokrzyżowała choroba, którą u mnie wykryto, czyli czerniak – rak skóry. Jak zachorowałam wydawało mi się, że już nic w życiu nie będę mogła robić. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Dziś z perspektywy trzech lat wiem, że można wrócić do normalnego życia. Wtedy myślałam, że to koniec, że na całe życie zostanę w domu, że już nigdy nie będę mogła pójść na plażę. Zamierzam szybko nadrobić ten czas.

tak trudnych chwilach czas zwalnia, jakbyś wpadł do wody i zacząć tonąć. Ale często pojawia się w ciemności odmętach pomocna dłoń. Po prostu przełom. Pamiętasz swój? 

Trafiłam na historię Krzysztofa Jędrzejaka. Pływa na desce i robi przepiękne zdjęcia surfowania zimą na Bałtyku (jedno z tych zdjęć, ogromne, wisi zresztą u mnie w sypialni, z dedykacją) i zobaczyłam, że to chłopak, który wyszedł z ciężkiego nowotworu i wrócił na fale. Stał się dla mnie wielką inspiracją. W wielu wymiarach! Dlatego, gdy w tym roku skończyłam leczenie onkologiczne postanowiłam wrócić do surfowania. Aktywność fizyczna jest dla mnie szalenie ważna. Ubolewałam, że na czas pandemii zamknięto mi basen, ale znalazłam inne sposoby. Jakoś sobie radzę (śmiech).

Jakoś? Tańczysz balet! Opowiedz o tym proszę, bo gdy zobaczyłam zdjęcie twoich stóp w baletkach oszalałam i też chcę.

Namówiłam już na to wiele moich koleżanek, bo faktycznie, gdy zamieściłam w mediach społecznościowych moje zdjęcie w pozycji pierwszej (baletowej), to dostałam mnóstwo wiadomości, jak to jest możliwe, że tacy starzy ludzie mogą tańczyć balet. (śmiech) Okazuje się, że mogą i kości się nie rozpadają. 

Opowiedz, jak to się zaczęło. Nie powiesz mi, że pewnego dnia powiedziałaś – a może zostanę baletnicą? Choć w twoim przypadku to jest możliwe. (śmiech)  

Zaczęło się od tego, że z powodu choroby nie mogłam uprawiać intensywnego sportu. Szukałam innej aktywności i znalazłam zaproszenie na balet dla dorosłych. Oczywiście na pierwszych zajęciach myślałam, że umrę, byłam koszmarnie spięta, ale powoli na kolejnych lekcjach rozluźniałam palce, podnosiłam podbródek, dawałam radę choć naprawdę było zabawnie. Słoń w składzie porcelany. Dopingowała mnie bardzo Ula Jaworska, która była zawodową tancerką i która również ma za sobą chorobę nowotworową, jako pierwsza Polka poddała się zabiegowi przeszczepu szpiku kostnego od niespokrewnionego dawcy. Niedawno powiedziała mi, że po latach, dzięki mnie, również wróciła „na drążek”. To fajne.

Surfowanie daje ci poczucie wolności, a co daje balet?

W balecie musisz być bardzo skupiona na każdym centymetrze swojego ciała, bo jeśli tak nie jest, to się po prostu przewracasz. Nasza instruktorka czasem żartuje, że będzie nam monety wkładać między pośladki, by ćwiczyć ich poprawne spinanie. Musisz spiąć pośladki, odpowiednio ustawić biodra, napiąć mocno kolana, odpowiednio ułożyć łopatki, głowa do góry, podbródek. Jest tyle rzeczy, które musisz ogarnąć, że nie możesz myśleć o niczym innym. Okazało się, że to daje fantastyczną możliwość wyłączenia się ze wszystkiego, musisz się skupić tylko na tańcu. Trafiłam do fantastycznej szkoły, gdzie panuje atmosfera zabawy i to jest fenomenalne.

Zaraz zacznę szukać baletu dla dorosłych w Katowicach.

Polecam, coś wspaniałego, do tego pięknie kształtuje sylwetkę. Ćwiczysz mięśnie głębokie, pot ciurkiem leje się po plecach. Poza tym uczy subtelności. Ja jako dziennikarka pamiętam, że raczej kojarzona byłam jako torpeda, jak mnie nie wpuszczano drzwiami, wchodziłam oknem, a jak oknem się nie dało, to wyważać drzwi. Tutaj już przekraczając próg płynę i mam zupełnie inne ruchy. Czasem nawet idąc po ulicy czy w alejkach supermarketu łapię się na tym, że zaczynam prostować sylwetkę i wyciągam szyję.

Chciałabym to zobaczyć. Mam nadzieję, że odwiedzisz w tym roku Katowice. Często tu wracasz? Jak w ogóle wspominasz Śląsk, w którym spędziłaś dzieciństwo i pierwsze lata młodości? 

Do dziś jest tak, że gdy spotykam się z dużą życzliwością różnych osób, to po czasie okazuje się, że one są ze Śląska. Śląsk kojarzy mi się przede wszystkim z dobrymi ludźmi. Bardzo autentycznymi, pracowitymi. Kojarzy mi się z hip – hopem, w którym się wychowałam. Dwa lata temu poszłam z moją koleżanką na koncert Ms. Lauryn Hill w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach, a poprzedziłyśmy to wizytą w Muzeum Śląskim, gdzie była wystawa „Zajawka. Śląski hip-hop 1993-2003”. Wszyscy nasi znajomi byli na ekspozycjach w muzeum! Oglądałyśmy te zdjęcia z niedowierzaniem, nawet jeden mój chłopak był w muzeum. Coś niesamowitego. Jesteśmy już tacy starzy, że pokazują nas w muzeum (śmiech), choć ja cały czas mam wrażenie, że mam 20 lat. Śląsk to kultowe knajpy, jak Mega Club, Hobbit czy Longman. Mam same dobre wspomnienia z Katowic. Jedyne czego nie mogę odżałować to zburzenia dworca PKP w Katowicach i zniszczenia słynnych kielichów. Mam do tego obrazka ogromny sentyment i uważam, że pozbawienie Katowic tego symbolu było jedną z najgorszych decyzji architektonicznych. Można było zbudować wokół tego przepiękną galerię nie pozbawiając życia głównej ulicy 3 maja. Do dzisiaj u mnie w mieszkaniu wisi piękna grafika starego dworca w Kato.

Mnie również wiele decyzji dotyczących rozwoju Katowic niepokoi i często o nich mówię. Ale staram się cieszyć tymi miejscami, które są piękne, jak Park Kościuszki czy Nikiszowiec. 

Tak, oczywiście. Zazwyczaj odwiedzałam Katowice przy okazji kongresu gospodarczego, ale któregoś razu miałam czas, żeby pooglądać jak zmieniło się miasto i przyznam szczerze, że znajomy w samochodzie śmiał się, że podziwiam Katowice jakby to był Nowy Jork. Prawda jest taka, że miasto bardzo się zmieniło. Choć z drugiej strony jak widzę, że na Wawelskiej, kiedyś tętniącej życiem, fajnym kawiarniami, parkują auta, a obok dworca nie ma zielonych drzew, to myślę, że komuś na Młyńskiej brakuje wizji zarządzania tym miastem, z piękną historią do opowiedzenia. 

Rozmawiamy już godzinę, a końca nie widać….

To skoro miało być o tym, co po pracy, to na koniec chcę dodać jeszcze coś od siebie. Choroba bardzo zweryfikowała moje podejście do priorytetów w życiu. Nauczyła, by nie frustrować się rzeczami, na które nie mam wpływu, by nie przebywać z ludźmi, którzy są toksyczni i smutni. Nauczyła lepszej organizacji czasu, żeby mieć go też dla siebie, obracania trudów w wyzwania, sytuacji głupich i beznadziejnych w żart. Niedawno zobaczyłam, że mam nowe zmarszczki wokół oczu i wiesz tak lekko nerwowo zaczęłam je rozmasowywać (śmiech), a potem uświadomiłam sobie, że one są od uśmiechania się i uznałam, że są fajne. Dużo się śmieję. Ze wszystkiego. Ważne jest, by myśleć w życiu o sobie. Kiedy organizm mówi ci, że masz odpoczywać, to po prostu odpoczywaj, bo on się o to prędzej czy później upomni ze zwiększoną siłą. To jest szalenie ważne. Musimy pozwalać się regenerować naszemu ciału i naszej duszy. I zdaję sobie sprawę, że wiele osób to przeczyta, pomyśli: łatwo powiedzieć i machnie ręką. Ja też tak reagowałam, ale choroba skutecznie zweryfikowała moje podejście. To się tak szumnie nazywa work-life balance, a tak naprawdę chodzi o nasze zdrowie. Fizyczne i psychiczne. Chodzi o to, żeby życie było przyjemne. Mimo wszystko.


Karolina Hytrek-Prosiecka – dziennikarka ekonomiczna, przez ponad 10 lat związana z telewizją TVN. Współtworzyła i prowadziła na żywo programy gospodarcze poświęcone ekonomii, geopolityce, ze szczególnym uwzględnieniem tematyki unijnej, regularnie przygotowywała materiały do głównego wydania Faktów TVN. Była także reporterką newsową polskiej filii największego na świecie kanału poświęconego tematyce ekonomicznej – CNBC. 

Po odejściu z dziennikarstwa odpowiadała za komunikację w największej w Polsce spółce organizującej profesjonalne rozgrywki piłkarskie. Prowadzony przez nią zespół otrzymał pierwszy raz w historii Nagrodę Biznesu Sportowego za dynamicznie prowadzone social media. Dzisiaj doradca strategiczny w zakresie zarządzania informacją w biznesie, trener komunikacji. Co – host podcastu #Brandbook czyli PR kontra Media. 

Stypendystka Departamentu Stanu w ramach prestiżowego programu dla kobiet przedsiębiorczych. Zarządza jednym z największych portali informacyjnych branży healthcare „Polityka Zdrowotna”.

Szef medialnej grupy roboczej sportu kobiet przy Polskim Komitecie Olimpijskim (PKOL).

Wiceprezes warszawskiej drużyny futbolu amerykańskiego Warsaw Mets. Licencjonowany trener piłkarski.

Nominowana do studenckiej nagrody MediaTory w kategorii TORpeda. Absolwentka wydziału prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz na Uniwersytecie w Orleanie. 

Ślązaczka. Offline tylko gdy śpi. Niezależnie od zmiany zawodu, nieustający syndrom FOMO. 

Olga Kostrzewska-Cichoń
Olga Kostrzewska-Cichoń

Dziennikarka, aktywistka miejska zaangażowana w promowanie proekologicznych idei, właścicielka firmy doradzającej w relacjach z mediami. Prywatnie mama dwóch córek, w wolnych chwilach uciekająca z rodziną na szlaki w Tatrach.