Mysłowice są na planecie Ziemia

Europa dąży do całkowitej dekarbonizacji gospodarki, aby zwiększyć szanse na przetrwanie ludzkiej cywilizacji na rozregulowanej Ziemi. Tymczasem prezydent Mysłowic Dariusz Wójtowicz, podążając śladem swojego poprzednika Edwarda Lasoka, mocno pracuje na otwarcie nowej kopalni pod miastem, jak gdybyśmy wciąż żyli na stojącym węglem Śląsku w epoce „czarnego złota”. Jak to możliwe?

Historia udzielenia zgody na wydobycie prywatnej spółce z grupy ECI (Europejskie Centrum Inwestycyjne) skłania do postawienia zasadniczych pytań: czy naszymi miastami rządzą osoby, które posiadają wystarczające rozeznanie w rzeczywistości, aby zapewnić nam, naszym dzieciom i ich dzieciom dobre warunki do życia na Śląsku i na planecie Ziemi? Czy gospodarowanie naszymi miastami i tym, co znajduje się pod nimi powierzamy ludziom, którzy są zdolni do świadomego podejmowania decyzji w niezwykle złożonym, nieodwracalnie zmieniającym się i coraz bardziej kruchym świecie? Czy osoby te potrafią działać na płaszczyźnie lokalnej z myślą o globalnych obawach naszej epoki i sprzyjać coraz szerzej zachodzącej zmianie społecznej świadomości co do katastrofalnych skutków dalszej bezmyślnej eksploatacji zasobów Ziemi? Czy są one uzbrojone intelektualnie na tyle, aby odróżnić wiedzę od marketingowej papki, którą karmi nas wielki biznes i oddani mu sprawni retorycznie spece od PR-u? Wreszcie czy mają one w sobie na tyle odwagi i dojrzałości (etycznej, społecznej i środowiskowej), aby nie klękać przed bezwzględnymi lobbystami w roli komunikacyjnych doradców zarządu wielkich grup inwestycyjno-finansowych?

Gdyby chcieć na te wszystkie pytania odpowiedzieć powołując się na postawę obecnego prezydenta Mysłowic w odniesieniu do projektu nowej kopalni Brzezinka, która, przy jego zdecydowanym choć niemanifestowanym nadto publicznie wsparciu, ma rozpocząć wydobycie w 2029 roku, odpowiedź brzmiałaby: raczej nie. 

Czy naprawdę jesteśmy skazani na taką zasmucającą, ciągnącą się z kadencji na kadencję niemoc lokalnej polityki i umysłowy paraliż, który odbiera naszym miastom wszelką sprawczość, czyni z nich kolonie do zrabowania przez wielki biznes, a mieszkańców miast pozbawia wszelkiej podmiotowości i szans na lepsze życie? A może wciąż mamy szansę na to, aby decyzję o otwarciu nowej kopalni pod Mysłowicami – decyzję szkodliwą środowiskowo, nieodpowiedzialną społecznie, etycznie skompromitowaną i autodestrukcyjną w obliczu nadchodzącej katastrofy klimatycznej – zatrzymać?

Wydaje się, że prezydent Wójtowicz o takim zatrzymaniu rozmawiać z protestującymi przeciwko kopalni mieszkańcami nie chce, dając do zrozumienia, że na takie rozmowy jest za późno. Prezentowane przez Wójtowicza stanowisko jest następujące: zielone światło dla projektu „Kopalnia Brzezinka” dał w 2012 roku jego poprzednik Edward Lasok, co – jak wynika z krążących po mediach społecznościowych, kopiach oficjalnych pism urzędowych – jest prawdą. W obliczu tego stanu rzeczy sprzyjająca budowie kopalni postawa, jaką prezentuje Wójtowicz, miałaby wynikać z konieczności zachowania ciągłości piastowanego urzędu. To jednak prawdą już raczej nie jest, gdyż – jak wynika z tych samych pism – Wójtowicz miał możliwość zmiany decyzji poprzednika, jednak tego nie uczynił i decyzję, bez konsultacji z mieszkańcami, utrzymał, w jego mniemaniu bowiem budowa kopalni to szansa na rozwój dla podupadłego miasta, jakim są Mysłowice. 

Z powodów, których dociekać tutaj nie ma sensu, gdyż w ostatecznym rozrachunku okazują się one nieistotne, Wójtowicz zatem zachowuje się w tej sprawie tak, jak gdyby był zwykłym urzędnikiem, a nie autentycznym gospodarzem miasta, który troszczy się o jakość życia w Mysłowicach i potrafi rozmawiać z mieszkańcami, biorąc pod uwagę ich często rozbieżne interesy. Nie przeszkadza mu to jednocześnie we wspieraniu działań inwestora, który – jak Wójtowicz zapewnia w skierowanej do mieszkańców gazetce przedstawiającej „prawdę o kopalni” – chce zbudować w Mysłowicach kopalnię „jakiej jeszcze nie było jeśli chodzi o zabezpieczenia dla środowiska i mieszkańców”. 

Trudno jednak dać słowom Wójtowicza wiarę i uwierzyć, że podejmuje on decyzję w pełnym rozeznaniu jej konsekwencji, pamiętając, że kilka dni wcześniej mówił w mediach, że się na górnictwie nie zna. Jeszcze trudniej zaakceptować fakt, że prezydent, obarczając winą za decyzję o otwarciu kopalni swojego poprzednika, jednocześnie temu otwarciu sprzyjając, zachowuje się wątpliwe pod względem moralnym: odmawia wzięcia na swoje barki odpowiedzialności za swoje, podejmowane tu i teraz, działania; wchodzi w buty urzędnika, zamiast być gospodarzem rządzonego przez siebie miasta. Być może traci tym samym możliwość odegrania w globalnej historii świata u progu katastrofy klimatycznej swojej małej choć ważnej i przynoszącej chlubę lokalnej rólki. Skazuje tym samym Mysłowice na dalsze tkwienie w marazmie, w zamian za krótkowzroczny i wysoce wątpliwy zysk,  którego wielu mieszkańców nie chce, gdyż bardziej ceni sobie własne zdrowie. 

Rzecz jednak w tym, że w sprawie kopalni otwieranej w 2021 roku, gdy dekarbonizacja gospodarki jest jednym z warunków dalszego współistnienia ludzkiej cywilizacji i biosfery, tak zachowywać się po prostu nie można. To przede wszystkim Dariusz Wójtowicz będzie ponosił odpowiedzialność – odpowiedzialność moralną, społeczną i historyczną – za otwarcie kopalni, jeśli dojdzie ono do skutku. Przypomina mu o tej odpowiedzialności dzisiaj światowa młodzież – włącznie z młodzieżą ze Śląska i z Mysłowic – która lęka się o swoją przyszłość i dobrze wie, że dwudziestowieczny przemysł wydobywczy zniszczył bioróżnorodność, a obecna pandemia jest systemową konsekwencją tego zniszczenia, stało się to bowiem wiedzą ogólną, co powoduje, że sprzyjanie otwarciu nowej kopalni to nic innego jak sprzyjanie klimatycznemu denializmowi. Przypomną mu o tej odpowiedzialności jutro dzieci, które w 2049, gdy kopalnia Brzezinka miałaby zakończyć eksploatację, będą próbowały ułożyć sobie dorosłe życie w wyjałowionym i odartym z miejskości mieście-trupie. To właśnie takiego miasta protestujący przeciwko kopalni mieszkańcy nie chcą, choć pewnie każdy z nich wyobraża je sobie trochę inaczej.

Zaniedbywanie globalnego kontekstu w procesie podejmowania decyzji o budowie kopalni powoduje, że został on sprowadzony do bieda-polityki lokalnej, która toczy Mysłowice przynajmniej od dwóch dekad i której jakość wprawia często w zażenowanie. Często uprawiają ją ludzie, którzy są niezdolni do porozumienia nie dlatego, że mają rozbieżne wizje rozwoju miasta, lecz dlatego, że takich wizji zwyczajnie nie mają, gdyż brakuje im elementarnej wiedzy o świecie, zachodzących w nich procesów i świadomości, że organizm miejski, o którego losach decydują, jest tych procesów częścią. To właśnie mysłowicka nędza tego rodzaju – nędza wyobraźni i pomyślunku – jest główną przyczyną tego, że mieszkańcy są zmuszeni protestować przeciwko otwarciu kopalni w świecie bezpowrotnie żegnającym się z węglem. Jest to być może nędza o wiele bardziej frasująca niż strukturalna bieda, w którą popadło wielu mieszkańców tego miasta po 89 roku i która nasiliła się po zamknięciu Kopalni Mysłowice w 2008 roku. To właśnie ta nędza wyobraźni i pomyślunku, którą podtrzymują miałkie i prowincjonalne konflikty, jest największą słabością tego miasta.

Największym rozczarowaniem związanym z postawą Dariusza Wójtowicza jest to, że konflikt społeczny wokół kopalni zostaje przez niego ordynarnie sprowadzany do lokalnego konfliktu politycznego na linii prezydent-rada miasta – konfliktu, który nikogo nie interesuje, gra idzie tutaj bowiem o wiele wyższą, wykraczającą dalece poza terytorium Mysłowic, stawkę. Rezultat tego dewastuje na starcie warunki sensownej dyskusji: protestujący mieszkańcy to w serwowanej przez Wójtowicza narracji „opozycja” i „hejterzy” działający w porozumieniu z niesprzyjającymi prezydentowi radnymi, którzy rzekomo nie mogą pogodzić się z utratą władzy w mieście i co rusz podkładają mu belki pod nogi. 

Wójtowicz wydaje się nie chcieć dopuszczać do wiadomości faktu, że sprzeciw wobec kopalni nie musi być motywowany politycznie i że protestujących mieszkańców ta żenująca rozgrywka polityczna zupełnie nie interesuje. Sam upolitycznia ten słuszny protest społeczny, nie traktując tym samym mieszkańców poważnie i nie chcąc dostrzec w nich ludzi, którzy potrafią myśleć krytycznie oraz chcą samostanowić o sobie, troszczyć się o siebie i przyszłość własnych dzieci. Serwuje im za to przekaz skrojony według modelu pierwszego lepszego brukowca; pogłębia polaryzację zamiast jej zapobiegać, a wreszcie zachowuje się jak pracownik służb PR-owych, które obsługują inwestora i otępiają nas wszystkich fałszywą opowieść o nowoczesnej, bezpiecznej dla środowiska i mieszkańców, kopalni, której uruchomienie stwarza dla miasta wiele nowych szans.

Prawdziwym królem rozdającym karty w sprawie kopalni Brzezinka jest bowiem maszyna biznesowo-komunikacyjna. Tworzy ją połączenie pozbawionego wszelkich  skrupułów biznesowego lobbingu, który wpływa na decydentów, oraz sprawnie zorganizowana i zaplanowana komunikacja marketingowa, która oddziałuje na opinię publiczną. Ta maszyna wydaje się tak mocna i świadoma własnej mocy, że w obliczu jej toksycznego dla umysłów działania można w istocie poczuć się bezsilnym, pogubić się w całej sprawie i machnąć na nią ręką lub pogodzić się z faktem, że sprawa jest przegrana. 

To właśnie pozbawiony skrupułów PR, który kształtuje bezwstydną rasę naszych panów, uniemożliwia nam sensowną dyskusję o przyszłości tego miasta i o możliwościach wyciągnięcia go z poprzemysłowej zapaści innymi drogami niż uruchomienie nowej kopalni, która jest dla niego cywilizacyjną cofką. To właśnie ten PR, którego jedyną motywacją jest chciwość oraz chęć pomnażania zysków bez względu na koszty społeczne i środowiskowe, śmieje się w twarz ludziom nauki, którzy coraz dramatyczniej ostrzegają, że odejście od wydobywania paliw kopalnych jest absolutną koniecznością. To właśnie ten PR deprecjonuje w oczach opinii publicznej protestujących mieszkańców, dając do zrozumienia, że ich obawy związane z uruchomieniem wydobycia nie znajduje potwierdzenia w… nauce, której sens ów PR koniunkturalnie sprowadza do wiedzy technicznej o zaawansowanych technologicznie systemach eksploatacji węgla, zatajając przy tym fakt, że to zaawansowanie technologiczne jest standardem stosowanym w ostatniej fazie „epoki węgla”, przypadającej na ostatnie dekady ubiegłego stulecia (choć niekoniecznie w polskich kopalniach). 

To właśnie ten PR zarzuca mieszkańcom, że wyobraźnia podpowiada im zdezaktualizowane obrazy dymiącej i śmierdzącej kopalni, a nie potrafi zarejestrować nowoczesnego zakładu wydobywczego, jakim ma być kopalnia Brzezinka dzięki użytym w niej technologiom przemysłowym z dziedziny automatyki i informatyki. To właśnie ten PR, z niebywałą protekcjonalnością, o ile nie klasową pogardą, mówi mieszkańcom, że te obawy rozumie, wyraźnie zaznaczając, że od „inwestycji” nie ma odwrotu. To właśnie ów PR zatruwa nam umysły zdumiewającą bajką o „bezdymnym węglu”, który miałby być wydobywany pod Mysłowicami bez żadnych szkód dla znajdujących się na powierzchni domów. To ów PR wtłacza nam do głów określenie „nowoczesna kopalnia” w świecie, w którym górnictwo należy do przeszłości i dlatego nie może być nowoczesne z definicji. 

To wreszcie ten sam PR robi ludziom wodę z mózgu, głosząc, że w kopalnię inwestuje grupa z całkowicie polskim kapitałem, jak gdyby narodowość kapitału miała w tym wypadku jakiekolwiek znaczenie. O tym jak ten PR brzmi mogliśmy usłyszeć z ust Piotra Talarka, jednego z budowniczych całej tej maszyny biznesowo-komunikacyjnej (http://www.proto.pl/aktualnosci/piotr-talarek-rozstaje-sie-z-tbt-i-wspolnicy), który na łamach „Śląskiej Opinii” przekonywał, że obawy mieszkańców są nieuzasadnione, a sami protestujący stanowią mniejszość (https://slaskaopinia.pl/2021/04/01/piotr-talarek-o-nowej-kopalni-w-myslowicach-obawy-mieszkancow-sa-nieuzasadnione/). 

Trzeba nam rozbroić tę biznesowo-komunikacyjną maszynę, która forsuje skrajnie nieodpowiedzialny, cywilizacyjnie uwsteczniony i szkodliwy dla miasta projekt budowy nowej kopalni. Nie jest to zadanie łatwe. Tym bardziej, że prezydent Dariusz Wójtowicz dobrowolnie godzi się na to, by być tej maszyny trybikiem. Dbając o to, aby Mysłowicom nie została przylepiona łatka miasta nieprzyjaznego wielkiemu biznesowi, nie dba o to, że miasto, którym gospodarzy i które po sobie zostawi, jest nieprzyjazne dla mieszkańców i staje się coraz bardziej nieciekawe do życia. 

Wciąż jeszcze jednak jest czas, aby dogłębnie odwrócić priorytety w odniesieniu do tego, co ma być autentyczną troską o miasto. Od 2012 roku, gdy poprzednik Dariusza Wójtowicza Edward Lasok dał zielone światło na eksploatację zasobów węgla pod miastem, pod względem społecznej świadomości środowiskowej świat zmienił się nie do poznania, nawet jeśli namacalnych efektów tej zmiany jeszcze nie widać. To dlatego właśnie prowadzona w tych okolicznościach przez Wójtowicza wojenka z Edwardem Lasokiem czy Wojciechem Królem jest absurdalna i skrajnie infantylna. To dlatego właśnie można oczekiwać od Edwarda Lasoka, obecnie radnego, który od kilku tygodni zapadł się pod ziemię, aby przyznał, że podjęta przez niego osiem lat temu decyzja była nieprzemyślana i błędna, co bardzo by sprawie pomogło.

Panie Prezydencie Wójtowicz, wybór rysuje się prosto i to Pan go dzisiaj dokonuje, ponosząc pełną odpowiedzialność za jego konsekwencje jako osoba, która może dokonać zmiany. Jest to wybór między ciemną a jasną stroną mocy – wybór między maszyną wielkiego biznesu, która chce bezpardonowo skolonizować i wyeksploatować to miasto, strącając je w cywilizacyjne zapóźnienie, a pracą na rzecz harmonijnego rozwoju miasta, usytuowanego w globalnym świecie, rozumiejącego jego problemy i pozytywnie reagującego na zmianę, która zachodzi w świadomości mieszkańców Mysłowic. Można inaczej, lepiej. 

Michał Krzykawski
Michał Krzykawski

Pracownik naukowy Uniwersytetu Śląskiego, gdzie kieruje Centrum Badań Krytycznych nad Technologiami. Członek międzynarodowego kolektywu naukowo-aktywistycznego Internacja, pracującego na rzecz zmiany globalnego modelu makroekonomicznego. Mieszka w Mysłowicach.