Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Czy polskie protesty przeciwko rosyjskiej agresji mają sens? Mają i to ogromny
W obliczu realnej wojny na wschodzie nie znika nasza polska, małostkowa polityczna „wojenka”. „Co wam da machanie ukraińską flagą w Warszawie? Putin na pewno przestraszy się pokojowych manifestacji i głosów oburzenia” – grzmią komentatorzy na Twitterze, którzy ze specjalistów z zakresu ochrony zdrowia w parę godzin przekształcili się w specjalistów geopolitycznych. Godne podziwu.
Jeśli wyśmianie gestów solidarności z Ukrainą jest tylko elementem politycznej wojny z osobami, które w nazwie na Twitterze mają europejską flagę, jest to zachowanie zwyczajnie obrzydliwe. Jeśli z kolei ktokolwiek realnie uważa, że celem organizatorów polskich manifestacji jest przestraszenie Putina, no cóż, mogę tylko poradzić zejście na ziemię, wzięcie trzech oddechów i przemyślenie sprawy. Rzeczywiście chodzi o wywarcie presji, ale nie na putinowski reżim, a nasz własny polityczny ogródek.
Podjęte na przestrzeni ostatnich i następnych kilku godzin decyzje wpłyną na nas wszystkich; jeśli nie pod względem społecznym, to pod względem ekonomicznym. Wyrażanie poparcia lub, przeciwnie, oburzenia dla działań „tych na górze” ma sens – nawet jeśli wydaje się nam, że nikt nas nie usłyszy. To nie jest tak, że głos ludzi na ulicy pozostaje bez znaczenia – jest najwyższym wyrazem legitymacji społeczeństwa dla decyzji podjętych przez władzę. A trzeba pamiętać, że władza niepopularnych decyzji nie lubi.
Nie wiem jak wam; mi się wizja ewentualnej bierności zachodu nie podoba. Nie podobała mi się faktyczna bierność w 2014 roku, w którym poza głośnym oburzeniem i, w ogólnym rozrachunku, symbolicznymi sankcjami wobec Rosji, nie zrobiono nic, by Ukrainie pomóc. Nic, by zapobiec agresji, z którą jako Europa mierzymy się teraz. I zamierzam o tym mówić, również na polskich ulicach, machając tą śmieszną dla niektórych flagą, wrzucając infografiki na Instagrama i robiąc wszystko to, za co prawdopodobnie zostanę pogardliwie nazwana „Julką z Twittera”. Bo milczące przyzwolenie na decyzje władzy, również te o braku sankcji, to dalej przyzwolenie.
Jeśli nie nazywacie się Joe Biden czy Olaf Scholz, rzeczywiście nie wpłyniecie jednym podpisem na sytuację polityczną świata, ale może będąc częścią tłumu wpłyniecie chociaż na ten podpis. Jeśli z kolei nie wierzycie w moc politycznego manifestu, co do której sama mam wątpliwości, pomóżcie inaczej: pod tym linkiem znajdziecie listę sprawdzonych organizacji, które wesprą Ukraińców w potrzebie. To nie jest konflikt na obcym podwórku, to nie są nasi sąsiedzi tylko na mapie; to są rodziny Waszych kolegów z uczelni, współpracowników i sąsiadów z klatki obok, którym warto okazać wsparcie.