Wyobraźcie sobie taką niezwykłą sytuację, że samochody, oczywiście wraz z kierowcami, są traktowane w mieście jak piesi, rowerzyści czy osoby poruszające się na wózkach. Zróbmy taki mały eksperyment.

Kupiłeś nowy samochód, chciałeś zabrać dziecko na przejażdżkę, ale okazuje się, że spod twojego domu jest tylko jedna droga, która urywa się gdzieś przy lesie, a jej drugi koniec jest gdzieś pomiędzy niczym a niczym. Jadąc przed siebie zauważasz, że na środku drogi rośnie drzewo. Prezydent twojego miasta zapowiada, że wybuduje więcej dróg w przyszłości, ale na razie trzeba wypromować samochód jako powszechny środek transportu, dopiero wtedy ktoś zaprojektuje całą sieć dróg.

Spadł śnieg, ale nie dajesz się pogodzie. Oczyszczasz szyby i próbujesz wyjechać na drogi, okazuje się, że nie masz jak przejechać, bo pługi zrzuciły cały śnieg z chodników i dróg rowerowych na ulice. Prezydent twojego miasta tłumaczy, że przecież zima to nie sezon na jazdę samochodem.

Spieszysz się do pracy, ale żeby przejechać przez skrzyżowanie musisz podjechać do sygnalizacji świetlnej i nacisnąć przycisk, który zmieni światło z czerwonego na zielone. Zdarza się, że przegapiasz kolejkę zmiany świateł, bo nikt z oczekujących kierowców nie nacisnął przycisku. Kilka razy kolor świateł zmienił się kiedy przejeżdżałeś przez skrzyżowanie – jakiś pieszy zwyzywał cię od baranów, a rowerzysta kazała spadać na chodnik.

Musisz podjechać do urzędu załatwić kilka spraw, jednak okazuje się, że najkrótsza trasa prowadzi schodami w górę. Szukasz innej. Jest jakaś trochę dłuższa, a po drodze musisz pokonać tylko kilka wysokich krawężników. Zawsze to lepsze dla zawieszenia niż schody. Wracając okazuje się, że na kierownicy masz psie odchody, powtarzasz sobie, że przecież mogło być gorzej. Chyba.

Ciekawa wizja, co nie?

Sebastian Pypłacz
Sebastian Pypłacz

Redaktor naczelny Śląskiej Opinii. Członek zarządu Związku Górnośląskiego.