Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Uprasza się o więcej Pokory
Są pisarze, z którymi czytelników łączy więź szczególna – czasem z sympatii, czasem z sentymentu, a czasem z racji dzielonych doświadczeń, o których przecież zawsze miło jest przeczytać na kartach powieści. Do Szczepana Twardocha sympatię zyskałam przy okazji aż dwa dni trwającej lektury Króla; ma mój szacunek Pan Twardoch “zapracował” zaś wraz ze spływającą z kart książki sprawiedliwością historyczną, o którą w polskiej narracji patriotycznej tak przecież trudno. Co do dzielonych doświadczeń, jako rodowita Ślązaczka nie mogę szukać ich gdzie indziej niż w Drachu – powieści, która pozwoliła mi nie tylko pogodzić się ze swoimi korzeniami, ale i nabrać dumy z tego, że moi pradziadkowie również chodzili na szychtę po gliwickiej ziemi, choć zamiast z Pilchowitz, pochodzili z Peiskretscham. Zdaję sobie sprawę z tego, że od premiery najnowszej książki Szczepana Twardocha, Pokory, trochę już minęło, ale skoro są autorzy, którzy tak trwale zapadają w pamięć, tym bardziej są takie dzieła – niewątpliwie Pokora właśnie do nich należy. Powieść ta wyciąga bowiem to, co najlepsze z Króla – począwszy od wartkiej fabuły, przez fatalizm głównego bohatera, na sprawiedliwości historycznej skończywszy, i Dracha, stając się tym samym dziełem kompletnym.
Jako syn Antona Pakory, weterana wojennego, który dzieci płodził światu na złość i to właśnie tę złość przyjmował jako swoją definicję, w domu Alois Pokora, główny bohater powieści, nie miał swojego miejsca. Gniew ojca przyjmował jednak jako produkt epoki, którymi zresztą, wychodząc interpretacją nieco poza ramy powieści, można nazwać każdą (stereo)typową przywarę Ślązaków. Surowość, gnuśność, zdystansowanie – w oczach Aloisa jawiły się jako cechy przekazywane z pokolenia na pokolenie, niemalże wpisane w strukturę nieborowickiej ziemi. On sam został jednak wyrzucony poza nawias swojej społeczności – zanim zdążył przesiąknąć zgorzkniałością i fatalizmem jego ojca, jako jedyny z ponad dziesiątki dzieci Antona został oddany na wychowanie farorzowi, by tam odnaleźć swój własny, nieskalany problemami hajera fatalizm. Zbyt wykształcony na własną rodzinę, stanowczo za biedny dla dobrze urodzonych, a nawet przeciętnie majętnych dzieci z gimnazjum w Gleiwitz, poszukiwania tożsamości rozpoczął od wieloletniego międzyklasowego wygnania, na którym to skupił się Twardoch w retrospekcjach z pierwszych lat świadomego życia Aloisa. To właśnie z pomocą gimnazjalnych kolegów Pokory, pisarz pokazał nie tylko opresyjność klasy średniej wobec przedstawicieli niższych warstw społecznych, która przybiera symbol Chłopaczyska, ale i pomoc “panów” – pełną politowania i wyższości, będącą przy tym źródłem kolejnych upokorzeń Aloisa, choć ubranych w szlachetne słowa i pachnących “prawdziwą” kawą, na którą Antona Pokory nie było stać nawet od święta. Doświadczenia przemocy i poniżającej protekcji stały się dla Aloisa nie tylko pierwszym zderzeniem z otaczającym go, zupełnie nowym dla niego światem, ale i impulsem do poszukiwania własnej drogi, można by rzec, własnej religii, która bynajmniej nie miała mieć nic wspólnego z tym czy innym bogiem.
Studia filozoficzne w Breslau to apogeum tych właśnie poszukiwań, które przyszło na krótko przed utratą wiary w cokolwiek; od Boga począwszy, na człowieczeństwie skończywszy. Romantyzowanie z Marksizmem, zaczytywanie się w Heglu, krótkie spotkania ze zwolennikami płochej jeszcze idei polskości, traktujących Ślązaków jak biednych ubogich, przykry dodatek do przemysłu i mięso armatnie… To wszystko straciło na znaczeniu w okopach na froncie zachodnim I Wojny Światowej, gdzie Pokora w walce poświęcał się jedynej religii, jaką znał, czyli imperialistycznej ideologii Niemiec. Twardoch uczynił Aloisa oficerem i nadał mu parę odznaczeń tylko po to, by ostatecznie wsadzić w usta jednego z bohaterów słowa: Niemcy muszą umrzeć, żebyśmy mogli żyć, tym samym kwestionując postawę patriotyczną samą w sobie. Na tym właśnie patriotyzmie opierała się przecież cała tożsamość Pokory – odbierając ją swojemu bohaterowi, Twardoch skazał Aloisa na kolejne, równie bezowocne poszukiwania odpowiedzi na pytanie, kim w ogóle Alois Pokora jest. Zresztą, powołany przez pisarza do życia bohater od pewnego etapu książki z patriotyzmem nie ma nic wspólnego – kiedy trzeba, pozbywa się słowiańskiego akcentu, używając czystej niemczyzny i paradując w oficerskim mundurze, innym razem godo po naszymu, polszczyzną też potrafi się posługiwać. I tu pojawia się pierwszy symptom sprawiedliwości historycznej, za którą tak Twardocha szanuję.
Otóż Alois Pokora, od momentu, w którym umarła, bardziej w nim samym niż w Berlinie, bolszewicka rewolucja, robi wszystko, by zyskać spokój, sprzeciwiając się tym samym ogólnopolskiej, krzywdzącej patriotycznej narracji, w której każdy Ślązak musiał być powstańcem, koniecznie po stronie polskiej, chociaż przecież nie miało to większego sensu. Szczepan Twardoch, wyłamując się z tejże narracji, swojego bohatera nie osądza, wręcz okazuje mu zrozumienie, nie popadając przy tym w (przesadne) upolitycznienie swojej książki; sam wszak w jednym z wywiadów powiedział, że analogia historyczna to kiepska metoda poznania rzeczywistości. Nie ucieka jednak od krytyki polskiego podziału społecznego, dotyka problemów nękających Śląskość jako taką, przede wszystkim dając jej głos odmienny niż ten spod znaku Pomnika Powstańców Śląskich, dumnie stojącego w centrum Katowic. Autor podąża za zmianami w życiu głównego bohatera, przez pryzmat historii Aloisa próbując dojść do tego, czym jest godność.
W tym właśnie poszukiwaniu Alois Pokora podobny jest do Jakuba Szapiro, chyba nawet bardziej niż do przedstawicieli rodziny Magnor – szuka swojego miejsca nie po to, żeby zapuścić korzenie, ale by odnaleźć właśnie tę godność, której go z racji urodzenia pozbawiono, i podobnie do głównego bohatera Królestwa, przez swoje złe wybory skazany jest na porażkę. Stylistycznie zresztą, choć w Pokorze nie brakuje języka (nie, nie gwary, a właśnie języka) śląskiego oraz niemieckiego, najnowszej powieści Twardocha w moim przekonaniu jest znacznie bliżej do wspomnianego Króla niż do Dracha. Przede wszystkim, w Pokorze tych problemów natury egzystencjalnej, jak się bardzo postara, można nie zauważyć – da się skupić jedynie na fabule, która podobnie jak w Królu, czasami daje złapać oddech, ale ogólnie ma szybkie tempo. Świetnie zresztą Twardoch wpisał się w mój gust; za każdym razem, kiedy ten moment na refleksję zdawał mi się już zbyt długi, zaczynało się dziać coś, co na nowo wciągało mnie w świat La Belle Époque czy Międzywojnia. Stąd też Pokora zdaje się być hybrydą dwóch najlepszych (do tej pory) powieści pisarza: czerpie garściami z fatalizmu i śląskości przedstawionych w Drachu, dodając przy tym głównego bohatera z rozterkami moralnymi, szukającego swojej tożsamości – narodowej, klasowej, a w przypadku Aloisa, być może również seksualnej.
Chociaż nie chcę przedłużać, żeby najzwyczajniej w świecie nie odciągać Was od lektury, nie mogę nie wspomnieć o jednym z głównych obok wojny, religii, patriotyzmu czy rodzicielstwa wątku. Pokory, której tak sukcesywnie uczony był przez niemal wszystkich Alois, nikt nie nauczył go bowiem tak bardzo, jak Agnes; jego miłość? Uzależnienie? Fascynacja? Trudno się oprzeć wrażeniu, że kobieta, z którą Aloisa łączyła oparta na władzy, erotyczna relacja symbolizuje coś więcej niż tylko cielesne pragnienia głównego bohatera – symbolizuje swego rodzaju uległość, która nie ma płci. Ten wątek jest dla mnie absolutnym majstersztykiem; nie tylko ze względu na charakter wspomnianej relacji, ale i przez to, jak pięknie została opisana. Patrzyłaś na mnie z uśmiechem, w którym tkliwość mieszała się z szyderstwem, a ja nie śmiałem wyjść Agnes, i wiedziałem, że kiedy to zrobię, kiedy stracę cię z oczu, to może stracę cię już na zawsze. Tak jak Agnes zostawiała po sobie niedosyt w umyśle Aloisa, tak też czyni z czytelnikami; choć cała Pokora jest jednym wielkim listem miłosnym skierowanym do Agnes i wszystkie działania podjęte przez Aloisa są podejmowane jedynie w jej imieniu, wspomniani bohaterowie na przestrzeni książki spotkali się zaledwie dwa razy. Agnes pozostaje przy tym jedynie symbolem, swego rodzaju enigmą, choć przecież gdyby nie ona, każdy z podjętych przez Pokorę wyborów wyglądałby zupełnie inaczej. I tu dochodzimy do głównego podobieństwa między Aloisem a Jakubem Szapiro – podobnie jak w Królu, tak i w Pokorze, od jednej decyzji głównego bohatera zaczyna się walić wszystko. Oczywiście, w przypadku obu powieści punkt kulminacyjny, od którego nastąpienia życie bohatera popada w ruinę, jako pomysł w stu procentach się broni, podkreślając “Twardochowy” katastrofizm. Mam jednak wrażenie, że w przypadku Pokory zamysł był lepszy niż samo wykonanie – zakończenie książki wydarzyło się zwyczajnie za szybko, jakby w edycji z samego końca ktoś wyciął piętnaście, maksymalnie trzydzieści stron. Co do epilogu, nie jest satysfakcjonujący i dobrze, bo wcale nie miał taki być. Inną sprawą jest to, jak do takiego końca doszliśmy na przestrzeni ostatnich trzydziestu stron i to już lubię nieco mniej.
Szczepan Twardoch jest postacią o tyle uwielbianą, co krytykowaną – trudno znaleźć kogoś, kto do jego prozy podchodzi racjonalnie, nie zajmując ślepo stanowiska zwolennika czy przeciwnie, zażartego krytyka jego spojrzenia na ważkie i konfliktowe kwestie. Twardoch bowiem nie ucieka od kontrowersji; czy to w sprawie śląskiej, z którą ma najwięcej wspólnego, czy w przypadku powszechnego w przedwojennej Warszawie antysemityzmu, rodzącej się emancypacji społeczności LGBT w międzywojennym Berlinie, czy istoty klasizmu – nigdy nie odwraca wzroku. Nie inaczej jest w przypadku Pokory, która oprócz rozliczenia z bolesną historią opisaną z perspektywy, o której w szkole nie usłyszycie ani Wy, ani Wasze dzieci, porusza kwestie społecznie istotne dla osób maszerujących ubiegłej jesieni w obronie praw kobiet – czyli dla nas, naszego pokolenia. Tym samym, przez pryzmat opowieści o jednostce, z którą prawdopodobnie nie macie nic wspólnego, osadzonej w realiach historycznych, jakimś cudem Twardoch stworzył dzieło niezwykle aktualne i niewiarygodnie kompleksowe, a przy tym odrobinę indywidualne – chociażby w autoironicznym spojrzeniu na przywiązanych do narodowej ideologii Polaków, z którymi przecież swego czasu sam autor miał trochę wspólnego. A to wszystko dzięki historii prostego chłopa z biednej górniczej rodziny, Aloisego Pakory, który trochę wbrew sobie i zdecydowanie wbrew światu dostał szansę awansu społecznego, czego świat ten mu nigdy nie zapomniał i o czym Twardoch nie da zapomnieć czytelnikowi. Historia Lojzika jest bowiem przede wszystkim historią ciągłego upokorzenia.