Piekielnie dobre

Co prawda mamy już luty, ale pozwólcie, że jeszcze na chwilę wrócimy do poprzedniego miesiąca. Styczeń przyniósł bowiem dwie interesujące premiery – książkową i muzyczną – które łączy pewna kwestia. Obie są piekielnie dobre i… w różny sposób sięgają po motyw diabła.

„Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”, „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”, „jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy”, „licho nie śpi”, „tam, gdzie diabeł mówi dobranoc”, „co nagle, to po diable”. Wachlarz powiedzeń i przysłów z personifikacją zła jest niezwykle szeroki i – czy tego chcemy, czy nie – stanowi ważną figurę w historii kultury europejskiej. Jej pojawienie się było nie lada przełomem w myśleniu i postrzeganiu (wszech)świata, potrzebnym właściwie do uzupełnienia pewnej mitycznej narracji, która później przerodziła się w coś, co zwykliśmy nazywać religią chrześcijańską (diabeł stał się w niej usprawiedliwieniem za grzechy, bytem, który wygodnie było obarczyć odpowiedzialnością za ludzką niedoskonałość). Leszek Kołakowski nazwał go „skromnym podrzutkiem innej kultury” [1] i miał w tym sporo racji, bo źródłowy dla naszego kręgu antyk śródziemnomorski nie prezentował pierwotnie takiej postaci. Według jednej z teorii postać diabła, zła wcielonego, przejęta została z orientalnych, środkowoazjatyckich wierzeń. W pierwszej kolejności w tak zwanych pogańskich wizjach, następnie już w dominujących religiach zbudowanych chociażby na mitach islamskim i chrześcijańskich, rozrósł się do poziomu wręcz niewyobrażalnego, przyjmując wiele form, wcieleń i imion. O tej ostatniej kwestii, z perspektywy demonologii ludowej, pisze w swojej nowej książce Kamila Sobczak.

fot. mat. prasowe Pracownia Kraska.

„Diabły, demony, czarty i biesy” to tegoroczna pozycja w katalogu wydawnictwa Pracownia Kraska będąca swego rodzaju zamknięciem tryptyku poświeconego ludowym wierzeniom oraz wizji zła i przemocy w szeroko pojętym folklorze polskim (na łamach Śląskiej Opinii mogliście przeczytać o nich tutaj). Autorka w przystępny sposób prezentuje zbiór najważniejszych informacji o tym, jak na przestrzeni wieków opisywano demony występujące w ludowych przekazach i wierzeniach. Co istotne, sama Sobczak doskonale zdaje sobie sprawę, że poruszony przez nią temat jest niezwykle obszerny i w zasadzie niemożliwy do wyczerpania na łamach jednej książki. Pisze o tym we wstępie, gdzie wyraża również nadzieję, że pozycja stanie się dla czytelników początkiem poszukiwań i zachętą do sięgnięcia „po inne, szersze opracowania”. Kamila Sobczak zamiast encyklopedycznego tomu serwuje raczej coś na kształt podręcznego bestiariusz zawierającego opisy demonów wyselekcjonowanych z najpopularniejszych wierzeń mieszkańców polskiej wsi. Diabeł jest tutaj tylko wierzchołkiem góry, a zło, które według naszych przodków czyhać miało niemalże na każdym kroku, przybiera postać południc, zmor, wilkołaków, topielców, czarownic, a nawet smoków. Charakterystyka kolejnych bohaterów ludowych wierzeń zawiera nie tylko informacje o ich mocach, ale także szereg przykładów podstępów, jakich miały się dopuszczać względem człowieka, oraz podstawowe wskazówki pozwalające nakreślić ich fantastyczny rodowód.

Słowo w tej publikacji to tylko połowa. Drugą, równie ważną część stanowią ilustracje. Ich autorką też jest Sobczak. Grafiki w bardzo czytelny sposób nawiązują do folkloru, dzięki czemu nadają całemu projektowi autentyczności. Wykonane techniką linorytu ilustracje nie tylko stają się pomocne w wyobrażeniu sobie konkretnego demona, ale dzięki stylizacji na rysunkach pochodzących z dawnych epok, funkcjonować mogą jako kolejne element łańcucha powiązań, który zwykliśmy nazywać tradycją i kulturą.

Tak zwane czasy słusznie minione kojarzyć mogą się z wieloma kwestiami. Jedną z nich na pewno będzie cenzura skutecznie utrudniająca publikowanie interesujących książek i filmów. W zasadzie trudno stwierdzić, ile nakręconych, a nawet zmontowanych i gotowych do dystrybucji filmów zalegało w archiwach tylko dlatego, że nie były po myśli ówczesnych dygnitarzy lub mogły godzić w dobre imię partii. Wiadomo na pewno, że los ten spotkał horror Andrzeja Żuławskiego zatytułowany „Diabeł” – dzieło z pozoru niewinne, fabularnie usytuowane w XVIII wieku i tematyce fantastycznej, w którym cenzorzy dopatrzyli się nadmiaru erotyzmu i scen przesiąkniętych przemocą. To wersja oficjalna, która widniała w raporcie będącym potwierdzeniem dla stempla wyrażającego brak zgody na oficjalną publikację. Sam reżyser doszukiwał się jednak ukrytych powodów, którymi miały być nawiązania do słynnych wydarzeń z marca 1968 roku oraz symboliczne znaczenie wątków pozycji i natury człowiek w świecie oraz dokonywanych przez niego wyborów pomiędzy dobrem a złem. Faktycznie, filozoficzna warstwa filmu mogła budzić wśród piewców jednopartyjnej i przemocowej formacji politycznej kontrowersje i obawy. Nic więc dziwnego, że powstały w 1972 rok „Diabeł” Żuławskiego aż przez szesnaście lat przeleżał na półce, by do legalnej dystrybucji na terenie Polski trafić dopiero w 1988 roku – w dwudziestą rocznicę marcowych strajków.

Razem z filmem w magazynie wylądowała muzyka autorstwa Andrzeja Korzyńskiego. Co prawda w tak zwanym drugim obiegu krążyły bootlegi rejestrowane na przykład w trakcie zagranicznych seansów kinowych, ale jeśli wierzyć tym najbardziej powszechnej historii, taśma-matka w niewyjaśnionych okolicznościach zwyczajnie zniknęła.

Ścieżka dźwiękowa do „Diabła” nie jest muzyką, z której Korzyńskiego znamy najbardziej. W naszej świadomości kompozytor ten funkcjonuje przecież jako autor pozytywnych soundtracków do „Akademii Pana Kleksa” czy  filmów opowiadających perypetie rodzin Kargulów i Pawlaków („Nie ma mocnych”,, „Kochaj albo rzuć”). Tymczasem dzieło Żuławskiego wymusiło na artyście zgoła odmienną stylistykę: mroczną, demoniczną, noszącą znamiona opętania. Jednak to właśnie ten brud i eksperymentalne, improwizacyjne fragmenty stanowią o jego sile. Awangardowe melodie, ocierające się o rockową psychodelię frazy, do tego iście filmowe fortepianowe tematy – ale znacznie bardziej wyostrzone i chropowate niż cukierkowe propozycje z innych tytułów, które znalazły się w kinowym kanonie Polaków. To w dużym skrócie muzyka z „Diabła”, którą zachwycali się ci, którzy mieli możliwość jej posłuchać.

Dzisiaj, po kilku dekadach, wreszcie mamy okazję przekonać się, że słowa o wizjonerskiej muzyce zmarłego w kwietniu ubiegłego roku kompozytora, w żadnym wypadku nie są przesadzone. Wszystko dzięki detektywistycznej wręcz pracy Andy’ego Votela – angielskiego producenta muzycznego, didżeja i współzałożyciela labelu Finders Keepers. Votel, który urodził się trzy lata po ukończeniu prac nad filmowym „Diabłem”, za cel stawia sobie odkrywanie i popularyzacje muzyki wydawałoby się zapomnianej lub zagubionej. To głównie dzięki jego determinacji, taśma-matka została odnaleziona i wydana w formie cyfrowej oraz winylowej. My zaś możemy się nią delektować.

Aż chce się krzyknąć za profesorem Kołakowskim: „Żyjesz, diable, i jak jeszcze!” [2].

Kamila Sobczak, Diabły demony, czarty i biesy, Pracownia Kraska, 2023.

Andrzej Korzyński, Diabeł, Finders Keepers, 2023.

[1] Leszek Kołakowski, O pożytkach diabła, [w:] Jules Michelet, Czarownica, tłum. Maria Kaliska, Londyn 1993, s. 5.

[2] Tamże, s. 7.

Mateusz Kołodziej
Mateusz Kołodziej

Nauczyciel j. polskiego, autor książek, były bloger muzyczny.