Czy Ślązak może głosować na Andrzeja Dudę? Może, ale niech najpierw pozna tego skutki

Odpowiedź na zaczepnie postawione w tytule pytanie brzmi: tak, może. Ale że może, nie oznacza jeszcze wcale, że powinien. Więcej – jest wielce wskazane, by przed zakreśleniem jednego z nazwisk 12 lipca jeszcze raz się zastanowił. Najlepiej pomyśleć o tych wyborach zarówno w kontekście ogólnopolskim, jak i śląskim. To co prawda nie są wybory na urząd prezydenta Śląska (takie pewnie się niektórym marzą), ale zdefiniują na stałe kilka kierunków prowadzenia polityki wobec naszego regionu na następne lata. 

Pięć lat prezydentury Andrzeja Dudy, pięć lat rządów Zjednoczonej Prawicy i dwa lata kierowania przez nich województwem – tyle w zupełności wystarczy, by określić, jaki stosunek mają politycy Prawa i Sprawiedliwości do Górnego Śląska. Słów Jarosława Kaczyńskiego o zamieszkującej nasz region „ukrytej opcji niemieckiej” i wypełniającego go „wyjątkowego natężenia patologii” nie będę tutaj analizował – one były już dostatecznie szeroko omówione – one też stanowiły podglebie dla dzisiejszej polityki Prawa i Sprawiedliwości. Dodajmy od razu: polityki anihilacji (że też posłużę się terminem ze słownika prezesa) regionalizmu górnośląskiego i konserwacji porządku kulturowego-gospodarczego naszego regionu.

Poniżej przedstawiam pięć skutków, które potencjalnie, ba, najprawdopodobniej, będą się wiązać z reelekcją Andrzeja Dudy.

1. Głosuj na Andrzeja Dudę, jeśli chcesz dalszej kolonizacji Górnego Śląska.

Śląsk w zasadzie od zawsze był obiektem zakusów unifikacyjnych i centralistycznych. Niekiedy przyjmowały one także charakter kolonizacyjny, mniej lub bardziej brutalny. Jedną ze sfer wpływu była i jest sfera nazewnictwa, symbolicznie pokazująca, jak (nie) powinna kształtować się pamięć regionalna. Dwa dni po śmierci Stalina gorliwe głowy wykoncypowały, a gorliwe ręce przegłosowały, by Katowice przemianować na Stalinogród. Ponad pół wieku później wojewoda śląski Jarosław Wieczorek, gorliwością swoją próbujący zbudować mocniejszą pozycję w partii, postanowił, by z nazwy centralnego placu Katowic usunąć Wilhelma Szewczyka i zastąpić go Marią i Lechem Kaczyńskimi. Czyli jednego z najbardziej zasłużonych dla śląskiej kultury XX w. twórców zastąpić tragicznie zmarłą parą prezydencką, której związki z Katowicami i Śląskiem były żadne. Decyzja ta spowodowała wybuch śląskiej złości. Podczas protestu w obronie placu Szewczyka śląski intelektualista prof. Zbigniew Kadłubek mówił, że „nie chcemy kolonizatorskich nazw naszych ulic, miast i nazwisk. Znamy to na Górnym Śląsku, byli już tacy, co przywozili i zmieniali nazwy, gwałcili nazwy, gwałcili to, co kochamy. I dzisiaj znowu mamy to, że kolonizatorski urzędnik zmienia nazwę serca Katowic. Nie chcemy, by ktoś wchodził do naszego mieszkania i nazywał rzeczy innymi imionami”. 

Niecały rok później w naszym śląskim mieszkaniu, dzięki politycznej zdradzie Wojciecha Kałuży, rozgościło się na dobre PiS. Pojawiły się też nowe imiona. Tak jak zmiana nazwy placu Szewczyka wynikała raczej z nadgorliwości wojewody (dziś nowej nazwy nie używają nawet działacze tej partii), tak atak na Regionalny Instytut Kultury był już efektem precyzyjnej i metodycznej polityki desilesianizacji (odśląszczania) Śląska. „Regionalne” wydawało się być dotąd pojęciem przyjaznym, nowoczesnym, akuratnie dopełniającym się z „uniwersalnym”. Teraz, jako zbyt bliskie śląskim dążeniom emancypacyjnym, stanęło na cenzurowanym, a jego miejsce musiało zająć „polskie”, stąd Instytut Myśli Polskiej. Instytuty o takowej nazwie zwykło się fundować poza granicami Polski, Górny Śląsk jawi się więc dla tej władzy jako kolonia, której należy narzucić, ogniem gorliwości i mieczem władzy, myśl polską.

2. Głosuj na Andrzeja Dudę, jeśli chcesz wymarcia języka śląskiego.

Jedną z pierwszych decyzji po objęciu urzędu przez prezydenta Andrzeja Dudę było zawetowanie nowelizacji ustawy o mniejszosciach narodowych oraz o języku regionalnym. Uchwalona we wrześniu 2015 r. poprawka do ustawy sprzed dekady była w gruncie rzeczy niewinna – kosmetyczna, aczkolwiek ważna dla mniejszości. Zakładała ona między innymi, że językiem pomocnicznym (czyli językiem mniejszościowym stosowanym w kontakcie z urzędem) będzie można posługiwać się nie tylko wobec organów gminy, ale także powiatu. Zmiana ta miała dotyczyć, bagatela, czterech powiatów. Kancelaria Prezydenta odrzucenie tej ustawy argumentowała brakiem oszacowania kosztów tej nowelizacji dla budżetu. Argument finansowy, który jest stary jak świat (lub co najmniej jak demokracja parlamentarna), stosowany jest zawsze, gdy dana strona polityczna po prostu niechętna jest zmianie, a nie chce wyrazić tego wprost. Jeden z kaszubskich samorządowców zapytany o to, ile kosztowałaby ta zmiana, odpowiedział: „prawie nic”.

Prawie nic także nie było w stanie skłonić posłów Prawa i Sprawiedliwości do dyskusji o języku śląskim w Sejmie. Sporządzony przez niżej podpisanego projekt ustawy, złożony do laski marszałkowskiej przez posłankę Monikę Rosę, zamrożony został aż do jednego z ostatnich posiedzeń Sejmu. Gdyby jednak posłowie w przypływie mądrości i zrozumienia zmian zachodzących na Górnym Śląsku postanowili nadać godce status języka regionalnego, to opór znaleźliby w Pałacu Prezydenckim. Ale to gdybanie, fakty są takie, że politycy PiS upierają się przy anachronicznym stwierdzeniu, jakoby ślonsko godka nie była językiem, a zaledwie gwarą. Nawet jeśli by tak było, to ustawa o języku polskim nakłada na „wszystkie organy i instytucje publiczne Rzeczypospolitej Polskiej” obowiązek „upowszechniania szacunku dla regionalizmów i gwar, a także przeciwdziałanie ich zanikowi”. Zamiast realizować postanowienia ustawy, politycy PiS (którzy sami często bardzo sprawnie posługują się godką) uciekają w ogólniki i, nierzadko, w groteskę. Wspomniany już radny Wojciech Kałuża (który skądinąd stał się desygnatem dla jednego z mniej parlamentarnych śląskich słów) zapytany przez śląskiego felietonistę Łukasza Tudzierza o to, jak zamierza promować godkę, odpowiedział, że będzie robił to przez umacnianie pamięci o powstaniach śląskich. Jeszcze dalej w odmętach absurdu zaszła posłanka Barbara Dziuk – ta indagowana w Radio Katowice na ten sam temat, stwierdziła, że promuje śląszczyznę poprzez organizowanie konkursu gotowania śląskich dań (sic!). Tymczasem temat jest ważki, a stwierdziłbym nawet, że naglący i ostateczny. Bo język śląski zdaniem ekspertów wymrze do końca XXI w. i każdy rok bez wsparcia instytucjonalnego państwa skraca jego życie.

3. Głosuj na Andrzeja Dudę, jeśli chcesz nienawiści wobec mniejszości.

Jedną z pierwszych decyzji Dudy było zawetowanie ustawy o języku mniejszościowym, a jedną z ostatnich włączenie się w nagonkę na mniejszość LGBT. Atmosfera wrogości wobec osób niemieszczących się w konserwatywnym schemacie narastała nie od wczoraj. Ale nigdy dotychczas nie było tak, że w celu zwycięstwa w wyborach sięga się po wroga, który mieszka tuż obok, który jest członkiem rodziny, a nie po takiego wyimaginowanego (prawie że nieobecni w Polsce Żydzi), nieznanego (jak uchodźcy) czy historycznego („dziadek z Wehrmachtu”). Nieuznawana dotąd urzędowo tożsamość seksualna została teraz dodatkowo odsądzona od czci i wiary i, o zgrozo, od człowieczeństwa. Jak wiemy z psychologii polityki, umysł autorytarny lubuje się w niezmąconej wizji świata. Jest wysoce prawdopodobne, że wizję tego świata może pewnego dnia zmącić i mniejszość śląska. Fobie występują zazwyczaj kompleksowo i ludzie do swojego repertuaru strachów dobierają takie obiekty, które zaproponują im szerzący nienawiść populiści. Silesiofobia jako technologia władzy? To wcale nie jest niemożliwa wizja, szczególnie, że nadchodzi czas spisu powszechnego, a już niejednokrotnie w historii politycy podsycali emocję antyśląską – sztandarowym przykładem sekurytyzacji (czyli programowego budowania strachu) są tu słowa Kaczyńskiego, ale i inni mieli swoje „zasługi”, jak np. zagłębiowski poseł Andzel nawołujący Wojska Obrony Terytorialnej do umacniania polskości Śląska. Czy jesteśmy sobie wyobrazić prezydenta Andrzeja Dudę, który straszy „ideologią śląską”? Prezydenta, którego teść (Julian Kornhauser) jest jednym z najznakomitszych poetów śląskich? A czy pięć lat temu myśleliśmy, że Duda zaatakuje bezpardonowo osoby LGBT?

4. Głosuj na Andrzeja Dudę, jeśli chcesz, by Śląsk był skansenem.

Śląskość koncesjonowana – rozdymana przez uzus, okrojona z żywej tkanki przez wyobrażenia politykierów, wiecznie niedojrzała, a ciągle wystawiana na pokaz, ostatecznie ośmieszona. Taką śląskość poznała w czasach PRL-u cała Polska. Taką śląskość poznaliśmy i my, Ślązacy. Niektórym do dzisiaj płynie we krwi, nieliczni znaleźli balwierza. Śląskość jako doprawiona boleśnie gęba, na której strojone są nie swoje miny. Głośne śpiewy, ludowe tańce przed dygnitarzami, huczne barbórki, jeszcze głośniejsze obchody rocznic powstań śląskich. I przeciwnie – milczenie o (niepolskiej) historii, zagłuszone języki (niepolskie), półgębkiem o (niepolskich) książkach. Czy to nadal PRL? Nie, to państwo i region rządzone przez PiS. Komuniści byliby dumni z takich następców. Ale oni nie tylko kopiują – także twórczo rozwijają. Nie było dotychczas w śląskiej tradycji kultu krwi. Nie było? No to będzie – i już przed panem premierem pojawia się mały śląski powstaniec, żądny (nie tylko swojej) śmierci. Za to przejawów śląskiego życia się nie widzi – ani inicjatyw, które po 1989 r. rozkręciły społeczną koniunkturę na śląskość, ani tragarzy kultury, którzy zazwyczaj bez żadnego wsparcia budują każdego dnia ten region. Dość powiedzieć, że przez pięć lat swojej prezydentury prezydent Andrzej Duda nie spotkał się ani razu z żadną ze śląskich organizacji regionalnych. Współczesny Śląsk w tej optyce nie istnieje. Jest przeszkodą dla budowy kraju homogenicznego. Istnieje tylko śląski skansen, ten zaś bez problemu wpisuje się w ustalany przez polityków schemat, tak wczoraj, jak i dziś.

5. Głosuj na Andrzeja Dudę, jeśli chcesz, byśmy żyli w kłamstwie o wieczności węgla.

Dwieście lat. Na tyle mamy mieć węgla. Uspokajająca perspektywa – nie musimy się o nic martwić, jesteśmy samowystarczalni, jedyne, co musimy robić, to odpierać ataki tych, którzy chcieliby wymusić od nas jakieś deklaracje na temat neutralności klimatycznej. Niby piękna perspektywa, a tak naprawdę cyniczne polityczne kłamstwo. Wystarczy spojrzeć do różnych, niezależnie od siebie publikowanych opracowań, by przekonać się, że węgla starczy najwyżej na pięćdziesiąt lat. Uczciwością byłoby przyznanie tego wszem i wobec. Uczciwości jednak w tej okołokopalnianej grze jest niewiele. Rząd i związki nieustannie nawzajem się ogrywają, są jednocześnie zwycięzcami i przegranymi. Prawdziwymi przegranymi są jednak wszyscy ci, którzy nie są ani na kopalni, ani w rządzie, a zmuszeni będą do inhalacji zanieczyszczonym powietrzem. Uczciwością będzie powiedzenie sobie otwarcie, że skończyła się dla Śląska epoka węgla. Wyjściem do przodu będzie otwarty dialog i mądre zaplanowanie przyszłości. A kto cynicznie bajdurzy o węglowej potędze nawet na dwieście lat, ten do takiego dialogu na pewno jeszcze nie dorósł.

Dojrzałość, ogólnie, to baczne wejrzenie na skutki decyzji, które się podejmuje. Dojrzałość obywatelska wymaga zaś od nas antycypowania przyszłości, którą wykreują wybierani przez nas politycy. W źyciu możemy podejmować różne decyzje – zachowywać się ryzykownie, narażać swoje zdrowie na szwank, odmrażać na złość babci sobie uszy – i być może nie ponosić za to surowych konsekwencji, dzięki łutowi szczęścia lub dobrej polisie ubezpieczeniowej. Od skutków decyzji politycznych nie sposób inaczej się ubezpieczyć, niż wybierając dobrze. Lub co najmniej nie najgorzej.

To nie jest tak, że głos na Rafała Trzaskowskiego sprawi, że Śląsk traktowany będzie natychmiast podmiotowo, bajtle (dzieci) wkrótce w szkołach będą uczyć się śląskiego ślabikorza (abecadła), członkinie i członkowie mniejszości będą czuli się w Polsce doceniani, Śląsk będzie pokazywany z wszystkich, także tych nowoczesnych perspektyw, a dzień po wyborach uczciwie powiemy sobie, że węgiel nie ma przyszłości. Tak nie stanie się od razu. Ale jest nadzieja, że kiedyś, w niedalekiej przyszłości, wkrótce, tak właśnie się stanie. A przedstawiciele najbardziej od czasów PZPR integralnie wrogiej śląskości partii, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość, są nam w stanie wszystko obiecać i dać, ale nie mogą dać nam jednego. Nadziei właśnie. I być może o nią chodzi w tych całych wyborach.

Marcin Musiał
Marcin Musiał

Ślązak zaangażowany, literaturoznawca, bloger, autor projektu ustawy o śląskim języku regionalnym, współautor książki "Kiedy umrze ślōnsko godka". Mieszka w Katowicach.