Na dobre i złe czasy

OFF Festival Katowice 2025: nasz subiektywny spacer od sceny do sceny
Po kilku edycjach przejściowych podczas których organizatorzy starali się obrać nowy kurs tożsamościowy wydarzenia, OFF Festivalowi udało się połączyć podążanie za tik tokowymi trendami z jednoczesnym puszczaniem oka do starych bywalców festiwalu. Była to, pod względem line-upu, jedna z mocniejszych edycji ostatnich kilku lat. Zapraszam na mój subiektywny, retrospektywny spacer od sceny do sceny festiwalu.
Piątek
Los Campesinos! był pierwszym reprezentantem grupy zespołów, które występowały na poprzednich edycjach festiwalu. Podobnie jak dziewięć lat temu, Brytyjczycy zagrali porządny, energiczny koncert, tym razem promując swoją najnowszą płytę All Hell.
Byłem ciekaw, jak Nilüfer Yanya przeniesie swoje intymne ballady (ok, z lekkim twistem) na warunki sceniczne. Materiał wypadł świetnie na żywo, nawet mimo drobnych problemów technicznych i momentami dziwnej pracy kamerzysty. Zdecydowanie jeden z lepszych piątkowych koncertów.
Udało mi się dotrzeć na ostatnie piętnaście minut Os Mutantes występujących na scenie eksperymentalnej i zdecydowanie backstory zespołu było ciekawsze niż to, co usłyszałem ze sceny.
Machine Girl to moje pierwsze piątkowe rozczarowanie. Grupę znałem głównie z płyty Wlfgrl z 2014 roku, więc nie byłem na bieżąco z ich delikatną zmianą stylistyczną. Po pięciu utworach opartych na podobnych patentach zrezygnowałem z koncertu na rzecz strefy gastro, której moimi prywatnymi headlinerami były Burrito Momencik i Dobra Kaloria.
Ze strefy gastro dosyć dobrze słyszałem Kneecap, którego fanem nie jestem, ale to pewnie dlatego, że nie widziałem jeszcze filmu. Cieszy mnie mocne zaangażowanie zespołu w sprawę nagłaśniania ludobójstwa w Gazie oraz zdecydowany brak sympatii wobec premiera Węgier. The Recap bardzo dobrze brzmi na żywo.
Moim zdecydowanym faworytem pierwszego dnia OFFa są Frost Children grające scenie eksperymentalnej. Rodzeństwo z St. Louis zaprezentowało autorską wersję hyperpopu wyraźnie inspirowaną bloghousem. Z niecierpliwością czekam na płytę SISTER, która ukaże się we wrześniu.
Na Fat Doga dotarłem kosztem ostatnich piętnastu minut Frost Children i żałowałem, że nie zostałem na scenie eksperymentalnej. Trochę generyczny występ w typie szybka perkusja i wokalista coś krzyczy z nałożonym delayem na wokal, urozmaiceniem był saksofon. Znajomym się podobało, więc chyba nie do końca moja energia.
Ostatnim koncertem w moim prywatnym line upie był Kraftwerk. W autobusie powrotnym z terenu festiwalu do centrum usłyszałem określenie „muzyka w typie twój stary, ale taki, który w wolnym czasie naprawia radia tranzystorowe zamiast siedzieć na rybach” i myślę, że to dobrze podsumowuje występ niemieckiej grupy.

Sobota
Elias Rønnenfelt występował z Iceage na OFFie w 2015 oraz 2012 roku, w tym roku po raz pierwszy ze swoim solowym materiałem. Nonszalancko zagrane ballady w duchu country w połączeniu z charakterystycznym wokalem Eliasa i sceniczną charyzmą zaowocowały dobrym koncertem. Miłym smaczkiem był kończący występ cover utworu Against The Moon z repertuaru Iceage.
Lambrini Girls grają muzykę, którą słyszeliśmy już setki razy, być może nawet lepiej zagraną i ciekawszą kompozycyjnie, ale na ich koncercie bawiłem się świetnie. Wyraźne polityczne przesłanie ze sceny oraz szybka reakcja, gdy jedna z osób z publiczności potrzebowała pomocy medycznej sprawiły, że zrobiło mi się ciepło na serduszku. Zdecydowanie wrócę do ich twórczości gdy coś/ ktoś mnie wkurzy.
Niestety Panchiko mnie rozczarowało, chociaż nie wiem czy to dobre słowo, ponieważ nie oczekiwałem zbyt wiele, więc szybko przeniosłem się na scenę eksperymentalną na występ Wednesday Campanella. Zespół występował już na OFFie w 2018 roku, jednak teraz pojawił się w Katowicach z nową wokalistką. Podobnie jak przed siedmiu laty dostaliśmy słodki j pop z ciekawymi elementami scenicznymi.
Nigdy nie podzielałem zachwytów nad Have a Nice Life, lubię płytę Deathconsciousness, ale nie nie jestem częścią kultu, który narodził się wokół zespołu. Jednak gdy usłyszałem, że pojawią się na OFFie dosyć mocno się podekscytowałem. Niestety koncert nie podtrzymał tej ekscytacji. Nie do końca rozumiem też decyzję organizatorów o umieszczeniu tego koncertu w namiocie Trójki, który okazał się po prostu za mały by pomieścić wszystkich fanów.
Envy wzbudził moje zainteresowanie, gdy przeczytałem z jakimi innymi zespołami koncertował. Występ zaczął się świetnie, jednak po kilku utworach miałem wrażenie dosyć mocnej powtarzalności w repertuarze. Utwory opierały się na podobnym schemacie: intro, spokojna część z melorecytacją wokalisty, następnie uderzenie ze screamo. Trochę zmęczony formułą udałem się na Scenę mBank i Visa, na której grał Ecco2k. Wizualnie był to jeden z piękniejszych (w swej prostocie) koncertów tej edycji. Usłyszałem wszystkie swoje ulubione utwory, więc jestem zadowolony.
Od znajomych usłyszałem, że jestem bardzo offowy, kiedy odłączyłem się od nich i zamiast na Jamesa Blake’a poszedłem na Portrayal Of Guilt, mojego osobistego sobotniego headlinera i niestety jedynego przedstawiciela metalu (nie licząc polskiego .bHP) tej edycji. Teksański zespół stworzył ciężką i duszną atmosferę (w pozytywnym sensie) w namiocie Trójki. Ledwo widoczni w dymie muzycy perfekcyjnie technicznie odegrali materiał ze swojego dorobku. Po czterdziestu minutach wyszedłem na końcówkę Jamesa Blake’a. Gdy dotarłem pod Scenę Perlage okazało się, że artysta zagrał już jedyny znany mi utwór, czyli Limit To Your Love. Wysłuchałem dwóch utworów i utwierdziwszy się w przekonaniu, że Blake to nie mój klimat, wróciłem do domu.

Niedziela
Mój osobisty headliner ostatniego dnia festiwalu, MJ Lenderman zagrał świetny koncert wypełniony głównie utworami ze swojej ostatniej płyty Manning Fireworks. Właściwie na tym skończę podsumowanie jego występu. Mój niedzielny faworyt, tylko tyle i aż tyle.
Soft Play oglądałem ze sceny gastro i po dwóch utworach byłem zmęczony dosyć powtarzalną formułą. Widzieliśmy podobne koncerty na OFFie, wspomnę choćby Idles, czy Shame, które były po prostu lepsze.
Przyznam, że przesłuchałem ostatniej płyty Alana Sparhawka i po prostu mi się nie podobała. Z takim też nastawieniem poszedłem na jego koncert na scenie eksperymentalnej i bardzo miło się zaskoczyłem. Żałuję, że nie byłem na koncercie od początku (mogłem spokojnie odpuścić Soft Play), bo myślę, że był to jeden z tych koncertów, który zyskiwał na pełnym uczestnictwie. Intymny lirycznie, ciężki brzmieniowo – bardzo dobre połączenie.
Geordiego Greepa widziałem już na OFFie w bardziej eksperymentalnej odsłonie na koncercie Black Midi w 2019 roku i w takiej wersji podobał mi się bardziej. Niestety utwory z płyty The New Sound brzmią dla mnie jak piosenki z musicalu, który na brytyjskiej licencji od dekady odgrywa stołeczny teatr. Miłym akcentem był wyświetlany za muzykami zegar, który wyświetlał aktualną godzinę, a że koncert zaczął się o 21:30, to już resztę można sobie dopisać samemu…
Cieszę się, że jako zastępstwo Snow Strippers pojawił się Mechatok, który zagrał ciekawą fuzję dj seta swoich największych hitów z zagrywkami na gitarze elektrycznej. Nie był to jednak występ porywający, zdecydowanie lepiej w tej kategorii wypadł Ecco2k.
Fontaines D.C. widziałem na OFFie po raz pierwszy w 2018 roku (wtedy jeszcze mieli stylówy bardziej jak Mumford & Sons niż Guy Fieri) i podobnie jak wtedy ich występ na tegorocznej edycji był dużym, pozytywnym zaskoczeniem. Może dziwić mówienie o zaskoczeniu w przypadku zespołu, który ostatnio jest na ustach wszystkich, ale byłem pod wielkim wrażeniem drogi (tej wspomnianej stylistycznej też) jaką ten zespół przeszedł przez te siedem lat. Miło też patrzyło się na olbrzymią liczbę fanów w koszulkach relatywnie młodego zespołu, jakim są Fontaines. Zazwyczaj tego typu sytuacje miały miejsce gdy na OFFie pojawiały się gwiazdy pokroju The Smashing Pumpkins,wtedy mogliśmy oglądać całą plejadę skrywanych od lat w szafach koszulek fanowskich. Scenografia, światła, muzyka wszystko to ze sobą grało. Pokusiłbym się o pompatyczne stwierdzenie, że oto jesteśmy świadkami narodzin nowych gwiazd, ale myślę, że na narodziny już za późno, bo Fontaines D.C. gwiazdami po prostu są.

Podsumowanie
To była bardzo udana edycja OFF Festivalu. Cieszę się, że organizatorzy znaleźli balans między śledzeniem Tik Tokowych trendów i zaopiekowaniem gustu wymagających stałych bywalców. Tegoroczna edycja okazała się też bardzo udana pod względem frekwencji, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że niektóre sceny, a może nawet teren festiwalu, zaczyna robić się za mały dla takiej liczby fanów offowych brzmień. Ze scen często padały polityczne statementy, co mnie cieszy. Mam tylko nadzieję, że palestyńska flaga nie stanie się jedynie modnym rekwizytem tego sezonu festiwalowego.
Pisząc to podsumowanie zorientowałem się, że w tym roku nie byłem na koncercie żadnego polskiego zespołu. Nie dlatego, że występujący na tegorocznej edycji polscy artyści i artystki ustępują w czymkolwiek zagranicznym, ale dlatego, że większość z nich widziałem już na koncertach klubowych. Mam wrażenie, że polska reprezentacja była w tym roku wyjątkowo mocna, cieszę się też, że OFF otworzył się na artystów z lokalnego podwórka (Ciśnienie, Balkon, ania grr & paszka) i zrezygnował z obłożenia polskimi artystami tylko najwcześniejszych slotów godzinowych.
Poza wspomnianymi już zespołami z lokalnego podwórka special shout-out dla: .bHP, Metro, Męty, Willa Kosmos, Raphael Rogiński, Kosmonauci, Alameda.