Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Półśrodki na szczytach G20 i COP29 – dlaczego światowi liderzy nie potrafią być odważni?
O ile bowiem kompletnie nie wierzę, że zakończone właśnie szczyty G20 w Rio i COP29 w Baku miały jakikolwiek realny potencjał na spektakularny przełom, to jednak widzę pewne przebłyski nadziei. Można się oszukiwać, że inicjatywy takie jak Globalny Sojusz przeciw Głodowi i Ubóstwu czy deklaracje wsparcia dla krajów rozwijających się zmienią coś w globalnej polityce klimatycznej. Ale bądźmy szczerzy – bez twardych, finansowych zobowiązań są to tylko piękne slogany, które świetnie wyglądają na konferencyjnych banerach.
Zachód, pełen retoryki o sprawiedliwości klimatycznej, konsekwentnie unika realnych decyzji. Kraje globalnego Południa od lat domagają się czegoś więcej niż pustych obietnic. I słusznie – bo to nie one, a historyczni emitenci z USA, Europy czy Japonii odpowiadają za dzisiejszy kryzys. Czy ktoś w Baku o tym mówił? Oczywiście. Ale czy ktoś podjął zobowiązania, które można traktować poważnie? Tutaj odpowiedź jest już mniej optymistyczna.
300 miliardów dolarów rocznie na wsparcie krajów rozwijających się, ustalone na COP29, to kwota, która na pierwszy rzut oka może wydawać się imponująca. Ale w rzeczywistości to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Biliony dolarów są potrzebne na prawdziwą transformację, a nie na doraźną pomoc. Problem w tym, że nikt nie chce powiedzieć głośno, kto te biliony wyłoży. Zwłaszcza teraz, gdy USA balansują na politycznej huśtawce, a każda deklaracja jest tyle warta, co sondaż sprzed miesiąca.
Czy G20 mogło zrobić więcej? Oczywiście. Ta grupa, skupiająca największe gospodarki świata, ma potencjał, by dyktować globalne warunki. Ale z jakiegoś powodu woli deklaracje o „solidarności” i „współpracy”. Wygląda to trochę tak, jakby liderzy największych gospodarek świata chcieli przejść do historii jako wielcy mężowie stanu, nie robiąc nic, co mogłoby narazić ich na polityczne ryzyko.
A największym paradoksem jest to, że nie brakuje krajów, które mogłyby odegrać kluczową rolę w tej transformacji. Brazylia, Indie, RPA – to państwa, które mają potencjał, by stać się nowymi liderami zmian. Ale potrzebują realnego wsparcia. Nie kolejnych pięknych deklaracji. Europa, choć gotowa ponieść finansowy ciężar, sama świata nie uratuje.
Politycy zasłaniają się długoterminowymi celami, wykraczającymi poza ich kadencje, bo to wygodne. Można mówić o „wizjach” i „strategiach” na 2050 rok, nie podejmując trudnych decyzji tu i teraz. Problem w tym, że półśrodki, na które decydują się światowi liderzy, nie są żadnym rozwiązaniem. Są receptą na katastrofę.