Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Lewico, w czym problem?
Lewica w wyborach samorządowych osiągnęła zaledwie 6,32% poparcia i w walce o tytuł największego przegranego konkurować z nią mogą chyba tylko śląscy regionaliści. Wyjdźmy poza powtarzany od lat frazes – „to nie są łatwe wybory dla Lewicy” (a które są?), i zastanówmy się nad tym, z czego wynika ta porażka?
Lewico, w czym problem?
Co człowiek, to opinia. Jeśli zapytamy Tomasza Lisa, usłyszymy, że Polacy mają dość ekscesów członków Partii Razem, że generalnie Lewica radziłaby sobie lepiej, gdyby pozbyła się Adriana Zandberga i Magdaleny Biejat, a najlepiej w ogóle zmieniła poglądy na liberalne. Wynik Biejat w wyborach na prezydenta Warszawy pewnie mógłby tę narrację zaburzyć. Złośliwi wytkną jednak, że w wyborach do senatu poparło ją 204 934 wyborców, w samorządowych połowę mniej – na Biejat oddano 99 442 głosów. Nie zmienia to faktu, że współprzewodnicząca Razem osiągnęła najlepszy wynik dla Lewicy od 2006 roku, zdobywając 12,86% poparcia. I tu dochodzimy do drugiej grupy, tym razem życzliwych „naprawiaczy” Lewicy.
Jeśli to samo pytanie zadamy sympatykom Partii Razem, usłyszymy, że dobry wynik Magdaleny Biejat jest dowodem na istnienie niezagospodarowanej potrzeby lewicy ideowej. Usłyszymy także, że sama konwersja poglądów lewicowych w liberalne nieformalnie się już dokonała, tyle że w Nowej Lewicy – i to jest podstawowy problem. Ugrupowanie Włodzimierza Czarzastego jest przez wielu oceniane jako bezideowe; krytykowane za współtworzenie rządu, którego polityka uderza w interesy grup naturalnie „przypisanych” do lewicy. Liberalna zmiana, której świadomie bądź nie, dokonał Czarzasty, zmusza Nową Lewicę do walki o elektorat z Koalicją Obywatelską. Partią, która konsekwentnie, na złość Leszkowi Balcerowiczowi, przejmuje z lewej strony popularne postulaty i w ten sposób sukcesywnie podbiera Lewicy wyborców.
Małżeństwo z rozsądku ma swoją cenę
„Małżeństwa z rozsądku” z dużymi partiami mogą pomóc mniejszym ugrupowaniom (patrz PSL), ale jak wszystko, mają swoje konsekwencje. Zwłaszcza jeśli mówimy o tak doświadczonym graczu jak Koalicja Obywatelska i o partii z tak niepewnym elektoratem jak Nowa Lewica. Gro postulatów po raz pierwszy wprowadzonych do debaty publicznej przez polityków i polityczki Lewicy teraz kojarzy się głównie z KO. To dlatego temat aborcji, który miał być gamechangerem samorządowej kampanii wyborczej, jako taki po prostu nie wypalił. Lewica zbudowała sobie chochoła, w którego biła całą kampanię, a przecież z punktu widzenia wyborcy, nawet pojedyncze polityczki Trzeciej Drogi pokazują swoją postawą istnienie przestrzeni na kompromis. Przede wszystkim zaś Koalicja Obywatelska obiecuje dokładnie te same zmiany bez wprowadzania atmosfery konfliktu i, co istotne z pragmatycznego punktu widzenia, posiadając większą siłę sprawczą w Sejmie.
Kwestia aborcji pokazuje pewien schemat. Donald Tusk wykorzystał Lewicę do sprawdzenia sloganów, a te które osiągnęły sukces, zaadaptował na potrzeby swojego programu. „Legalna aborcja? Natychmiast! Mieszkanie prawem, nie towarem? Od początku tak mówiliśmy”. Czasy się zmieniają i Tusk to dostrzega. To, co jeszcze niedawno było radykalne, dziś znajduje się w politycznym mainstreamie, z którego Koalicja Obywatelska chętnie czerpie. Tym samym skutecznie zagospodarowała potrzeby wyborców, nawiązując do nazwy partii Roberta Biedronia, „wiosennych” – centrolewicowych, liberalnych gospodarczo, progresywnych światopoglądowo. Szerokorozumiane partie lewicowe natomiast zdają się zadowalać tylko tym, że ktoś realizuje ich postulaty, nawet jeśli nie osiągają z tego zysków politycznych. Tak można robić think tank, nie politykę.
Czy byłoby lepiej, gdyby młodzi poszli do urn?
Wróćmy jednak do samych wyborów samorządowych. Wyświechtany slogan „Lewica jest kobietą” zweryfikowały już wybory parlamentarne – według exit poll w październiku zaledwie 10,1% kobiet poparło Lewicę, mimo kampanii skierowanej głównie do wyborczyń. W wyborach samorządowych ten i tak mało imponujący wynik spadł do 7,5% poparcia. Może w takim razie młodzież? Ponownie fiasko. W grupie wiekowej 18-29 lat oraz wśród uczniów i studentów Lewica zanotowała największy odpływ wyborców: odpowiednio z 17,4% na 12,7% oraz z 21,6% na 13,7%. Oznacza to, że w grupie najmłodszych większą od Lewicy popularnością cieszyła się nie tylko Koalicja Obywatelska czy PiS, które mają swój stały elektorat, ale również Trzecia Droga – do tej pory niekojarzona z tą grupą wiekową. Ba! Nawet niestarająca się o jej głosy.
Oczywiście, oceniając wynik Lewicy, nie można zapomnieć o niskiej frekwencji wśród młodych wyborców, która od października spadła z 70,9% do 38,6%. Pytanie brzmi, czy Lewica osiągnęłaby lepszy wynik, gdyby młodzi poszli do urn? Możemy gdybać. Pewnie byłoby lepiej – w końcu istnieje spore prawdopodobieństwo, że wśród młodych wyborców znalazłby się i taki, który ma lewicowe poglądy. No ale nawet gdybyśmy przyjęli, że jedynym podstawowym problemem Lewicy jest niska frekwencja wśród młodych wyborców, za to też ktoś odpowiada. Mobilizowanie „żelaznego” elektoratu (a śmiem wątpić, że takim jest młodzież dla Lewicy), to również jest polityczna umiejętność. Kolejna, której nie posiadają partyjni przywódcy.
Co dalej?
Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego Lewica ma niskie poparcie, to nowa świecka tradycja komentatorów polskiej sceny politycznej, kultywowana co wybory. Co wybory także przewodniczący partii lewicowych przedstawiają najróżniejsze wyjaśnienia porażek, które niemal zawsze nazywają niejasno „niepełnym zwycięstwem”, „zwycięstwem koalicji demokratycznej” itp., jakby nie umiejąc zmierzyć się z potrzebą reform. Sytuacji nie ułatwia rozczłonkowanie Lewicy. Nowa Lewica, posiadająca teki ministerskie, musi podejść do tematu inaczej niż Partia Razem, która do rządu nie weszła i od października stoi w rozkroku między opozycją a rządem. Co w takim razie przyniosą Lewicy wybory samorządowe?
Nic. Wynik wyborów samorządowych również, jak poprzednie, nic nie zmieni – zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego. Kampanii nie sprzyjają niecierpliwe i nieprzemyślane ruchy, z czego Włodzimierz Czarzasty zapewne zdaje sobie sprawę. Problem polega na tym, że kampania wyborcza w Polsce trwa niemal ciągle, a na powyborcze rozliczenia nigdy nie ma idealnego czasu.