Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Między transferem, woltą a zdradą
Mijają kolejne dni od wolty marszałka województwa śląskiego Jakuba Chełstowskiego, która wywróciła szachownicę regionalnej polityki. Jedni szukają tu porównań do zdrady Wojciecha Kałuży, a inni nic nieznaczącego faktu. Prawda jak to zawsze, leży gdzieś pomiędzy.
Nie każda polityczna zmiana barw to zdrada, bo nie każda daje bezpośrednie profity. Szeregowy radny po zmianie barw politycznych stający się marszałkiem to nie jest to samo co marszałek z opcji rządzącej krajem przechodzący do opozycji.
Z ostatnich podobnie gorących transferów politycznych: nie zdradził nikogo poseł Michał Gramatyka, który z jednej opozycyjnej partii przeszedł do drugiej, dodajmy, mającej mniejsze poparcie. Niezależnie o co finalnie poszło i niezależnie od sympatii, wszyscy chyba mogą zgodzić się, że więcej ryzykował niż zyskał. Mógł spokojnie funkcjonować w ramach Platformy Obywatelskiej, do której wracał właśnie Donald Tusk, a poszedł do wielkiej niewiadomej w postaci Polski 2050 Szymona Hołowni.
Nie jest też zdradą, a raczej totalną głupotą, ruch regionalisty i lidera Śląskiej Partii Regionalnej Henryka Mercika, który w przedterminowych wyborach w Rudzie Śląskiej poparł członka PiS. Nie dość, że człowieka z ogólnopolskiej partii, którymi Mercik i ŚPR lubili gardzić w kampaniach wyborczych, to jeszcze z PiS – chyba najbardziej antyregionalistycznych i mocno centralistycznych ugrupowań. Mercik tym ruchem nic nie zyskał, a właściwe dobił swoją karierę kanapowego polityka, popierając jak się niedługo okazało kandydata, który nawet nie wszedł do drugiej tury.
Przypomnijmy sobie Wojciecha Kałużę – nieznany szerzej żorski samorządowiec, niezbyt lubiany jako polityk w swoim okręgu. Zostaje przerzucony z kandydata na prezydenta Żor na kandydata do sejmiku województwa śląskiego. To efekt negocjacji wewnątrz Koalicji Obywatelskiej, bowiem był problem ze wskazaniem tam kandydata, który byłby pewny i raczej niewychylający się poza swój okręg. Piękna ironia losu.
Tak oto Kałuża z polityka, który publicznie gardził PiS, dosłownie od razu po ogłoszonych wynikach wyborów, jeszcze przed pierwszą sesją sejmiku śląskiego, przechodzi z pozycji szeregowego żołnierza do „znienawidzonego” PiS gdzie zostaje marszałkiem z wpływem na wiele instytucji i funduszy. Korzyść z wolty jest znacząca, co potwierdzają informacje na temat ostatnich kontroli CBA i nieprawidłowości w Funduszu Górnośląskim, który mu podlegał. To słowo zdrada tutaj jednak nabiera znaczenia.
I jak na tym tle wypada Jakub Chełstowski? Z polityka mocno usadzonego w PiS, partii rządzącej krajem, przechodzi do opozycji. Wystawia się na celownik rządowych instytucji, które pewnie zaraz zaczną kontrole marszałkowych instytucji i rządowych mediów. Te drugie już kolejnego dnia po zmianie politycznych barw, zaczęły wyciągać brudy na Chełstowskiego.
Dlaczego więc to zrobił? Jak sugerują moi rozmówcy, jeszcze sprzed kilku miesięcy, Chełstowski myśli o powrocie do tyskiego samorządu. Od lat toczył boje z Prezydentem Dziubą i je przegrywał, a dziś stoją razem w jednym szeregu. Ta nietypowa koalicja najwięcej obaw wzbudza wśród tyskich urzędników, którzy o takiej zmianie na stanowisku prezydenta nie marzą.
Sam projekt „Chełstowski w opozycji” to pole minowe, bo politycznych grzechów ma marszałek wiele (chociażby zamieszanie wokół Muzeum Śląskiego), w wielu sprawach (także światopoglądowych) wygłaszał skrajne inne poglądy niż opozycja. Wystarczy więc, że radni PiS zwołają nadzwyczajną sesję, gdzie będą „grillować” marszałka przez kilka godzin. Jeżeli opozycja ma za co „grillować” Chełstowskiego (co czasem robiła), to znając polityczną kuchnię, PiS ma na swojego byłego współpracownika jeszcze więcej „brudów”.