Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Ile warte jest ludzkie życie? Recenzja filmu „Na zachodzie bez zmian”
Najlepsze kino wojenne, to kino antywojenne; przepełnione brudem i okrucieństwem, przede wszystkim jednak wolne od patetyzmu. Takie, w którym śmierć bohaterów nie jest widowiskowa – nie ma w tle powiewającej flagi i muzyki rodem z filmu Pearl Harbor, jest kurz, błoto i krew. „Na zachodzie bez zmian” to właśnie taka historia; bezsensu wojny, w której stracono całe pokolenia.
Erich Maria Remarque, weteran I Wojny Światowej, w swoim opus magnum opisał to, co poznał od podszewki – okopy i prawdziwą wartość „honorowej” śmierci. Pierwsza ekranizacja jego książki w 1930 roku zdobyła dwa Oscary, za trzecią filmową adaptację odpowiada niemiecki Netflix i to właśnie ta produkcja podzieliła fanów prozy Remarque. Ich opinie można podsumować prosto: dobry film, słaba ekranizacja. Jak jednak wygląda odbiór osoby, która „Na zachodu bez zmian” jeszcze nie czytała?
Historia grupy szkolnych przyjaciół rozpoczyna się pod koniec wojny, pierwszej, która na taką skalę miała dotknąć Europę. Młodzi Niemcy, mamieni perspektywą medali, państwowej potęgi i marszu na Paryż, wyruszają na front pełni nadziei na zwycięstwo, choć na tamtym etapie o porażce Niemiec przekonani są wszyscy, poza dowództwem i rezerwistami. Już pierwsze zderzenie z realiami okazuje się dla młodzieży trudne – to właśnie ten trud stał się głównym bohaterem historii. Ujęcia z okopów, przeplatane zdjęciami z luksusowej siedziby generała, mają tworzyć kontrast, który szokuje. Z tym szokiem niestety bywa różnie, tak samo jak z dramaturgią – są sceny, które wgniatają widza w fotel, ale momentami wstrząsające ujęcia nie dają rady przykryć niedociągnięć scenariusza.
Wygląda to tak, jakby twórcy mieli problem z wybraniem jednej koncepcji – z jednej strony bohaterów, z wyjątkiem Paula, traktuje się po macoszemu, jakby byli jedną masą skazaną na zgubę. Z drugiej jednak wprowadza się zupełnie niepotrzebne dialogi przybliżające życie żołnierzy poza frontem, a pertraktacje w Compiegne zaburzają tempo historii. To trochę tak, jakby scenarzyści nie byli pewni, co napisać na podstawie powieści – niemiecką odpowiedź na „1917”, wariację na temat „Kompanii braci” czy może jednak dodać parę wątków politycznych i opowiedzieć historię ambicji zwyciężającej zdrowy rozsądek.
Pewne niedociągnięcia nie sprawiają jednak, że film nie jest warty obejrzenia. Historia Remarque szokuje nie tylko warunkami sanitarnymi w okopach, ale przede wszystkim obojętnością na ludzką śmierć – tym, co trzeba zrobić, żeby w tych okopach przeżyć. W końcu In Wechten nichts Neues – kolejna ofiara nie zmienia ani linii frontu, ani niczego innego. Ekranizacja, choć według fanów książki nieudana, to dalej wartościowe, ociekające brutalnością kino wojenne – przypomnienie o straconych pokoleniach, „które wojna zniszczyła – nawet gdy uchroniło się przed jej granatami”. „Na zachodzie bez zmian” to wreszcie przestroga dla tych, którzy zapomnieli, jakie są konsekwencje wojny totalnej.