Dwadzieścia pięć płyt, które warto zapamiętać, myśląc o 2025 roku.
Zgłaszając redaktorowi naczelnemu Sebastianowi Pypłaczowi chęć stworzenia zestawień – muzycznego i literackiego – podsumowujących ostatnie dwanaście miesięcy, nie byłem chyba w pełni świadomy tego, ile zajmie mi wyselekcjonowanie tytułów płyt i książek wydanych w 2025 roku, po które warto sięgnąć lub które należy zostawić blisko siebie na dłużej. Niby człowiek wiedział, że tworzenie tego typu zestawień zwykle wiąże się z mniejszymi lub większymi uproszczeniami lub wyzwaniami, jednak dopiero w chwili, kiedy w notatniku pojawiła się robocza lista, okazało się, że lekko nie będzie. Nie jest to wbrew pozorom skarga, ale komplement skierowany w stronę twórców – to oni swoimi działaniami sprawili, że przyjemność z obcowania z ich tekstami kultury – w tym przypadku z płytami i piosenkami – przysparza końcem grudnia, takim osobom jak ja, niewielki kłopot, który momentami przeradzać może się w lekki ból głowy (a ponoć od przybytku…).
Czas podsumowań związanych z szeroko pojętą kulturą i sztuką często kojarzy się z bufonadą. Niektórzy odbierają te działania jako chwalenie się „ile to ja nie przesłuchałem/przeczytałem”, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. To bardziej możliwość sprawdzenia, ile potencjalnie ciekawych rzeczy mi umknęło lub po co sięgali inni, kiedy ja słuchałem albumu iks i czytałem książkę igrek. Tak samo należy traktować poniższą listę. Być może znajdziecie na niej coś, co pozostanie z wami na dłużej. Miłego odbioru!
- Uzi Freyj „Bhelize Don’t Cry” (Fougue)
Pierwszy album pochodzącej z Kamerunu raperki tworzącej pod pseudonimem Uzi Freyja przypomina pamiętnik prowadzony przez lata, odnaleziony przy okazji przeprowadzki i czytany z perspektywy czasu. Z tym że lektura, warto dodać, do łatwych nie należy, bowiem przywołuje traumy i niewygodne wspomnienia. Raperka – wspólnie z producentami – bawi się stylami i konwencjami. Co istotne, nie wpływa to negatywnie na odbiór płyty jako całości i wbrew pozorom bardziej ją spaja, niż miałoby przyczynić się do jej gorszego odbioru. Agresywne tempo niektórych utworów wspierane jest dynamiczną artykulacją („Anger”, „Medusa”, „Burn the Witch Burner”), taneczne numery naznaczone są uwodzicielskim klimatem („Oulala”, „Gyoza”, „Pick a Side”), co przeradza się nawet w manifest seksualności, kobiecości i niezależności („Spicy Mami”).
- Lucy Dacus „Forever Is a Feeling” (Geffen Records)
Złapałem się na tym, że w 2025 roku odruchowo szukałem w piosenkach i książkach optymistycznych treści (co nie zawsze się udawało, ale to już temat na osobną rozmowę). Tragedie, wszechobecne zło i nieprzychylność świata, którymi atakują nas nagłówki artykułów i newsów, potrzebowały przeciwwagi. „Forever is a Feeling” jest trochę właśnie taką przeciwwagą. Tak, to kolejna płyta o miłości. Tak, to kolejny songwriterski materiał, jakich na przestrzeni ostatnich nastu lat pojawiło się na światowym rynku sporo. Jest jednak w piosenkach Lucy Dacus pewna doza niebanalności, która sprawia, że album ten wybija się niczym pozytywna wiadomość w zalewie fałszu i obłudy. Spokój, otwartość, harmonia – tego potrzebujemy.
- CMAT „Euro-Country” (CMATBaby/Awal)
CMAT posiada niewątpliwy talent do snucia historii wciągających. Z humorem i szczerością potrafi ubrać w słowa tematy na wskroś przemielone przez innych twórców, ale także takie, które kwalifikują się jako tabu lub trudne do poruszenia. Dla części odbiorców po prostu ciekawa popowa płyta, dla tych, których życie cechują rozczarowanie i chęć zmiany, swoisty manifest – dowcipny i inteligentny zarazem. Ważny i wart przestudiowania singiel „Take a Sexy Picture of Me” na dokładkę.
- Tracey „Mama” Miller „Queen of the Creek” (Independiente Records)
Przykład na to, że debiut niewiele może zmieniać (i to akurat nie jest uwaga negatywna). Płyty wydawane przez Miller w tak zwanym drugim obiegu, zapewniły jej status faworytki wśród słuchaczy lubujących się w muzyce z pogranicza gospel, soulu i klasycznego rhythm & bluesa (szczególnie w rodzimej Australii). Pojawienie się w katalogu mainstreamowego labelu z solowym materiałem zatytułowanym „Queen of the Creek” spowodowało… dokładnie to samo. Wokalistka cały czas wyśpiewuje, jak na XXI-wiecznego barda przystało, życiowe historie, poruszając w nich motywy radości z życia, dojrzałej kobiecości, mierzenia się z żalem, stratą i próbą przetrwania w świcie, który jest jej coraz mnie znany, a nam, słuchaczom, po prostu się to podoba.
- Rosalia „LUX” (Columbia Records)
Odbiorcy radiowego popu psioczą na zbytnią wyniosłość tej płyty w warstwie muzycznej, natomiast ci, którzy na co dzień obcują z szeroko pojętym brzmieniem klasycznym, uznają ten materiał za coś w stylu podrabianych adidasów z bazaru od Chińczyka, które zwykło się kupować w latach 90. (bo każde pokolenie ma swoje Temu). Prawda – jak zwykle bywa – leży gdzieś pośrodku, ale to zawieszenie pomiędzy dwoma stronami sporu pokazuje, że Rosalia wymyka się schematom i nie patrzy na to, co łatwiej się sprzeda, ale co pasuje do jej artystycznej duszy. „LUX” ma w sobie i erotyczny latynoski klimat, i podniosłe, niemalże mistyczne frazy, może momentami zbytnio rozbuchane, ale ciągle oszałamiające i w granicach dobrego smaku.
- Yana Couto, OS.SO „Isolde” (wydanie własne)
Propozycja subtelna muzycznie lecz z dobitnym przesłaniem. Filmowe i kulturowe inspiracje są tutaj mocno widoczne (słyszalne). Ambientowe i głębokie faktury kolejnych utworów przenoszą słuchaczy w swoisty równoległy świat. Ulotność i wzniosłość, które zapewnia brzmienie oparte na pianinie, wzorowo rozwijają folkowe i neoklasyczne melodie wykorzystane przy tworzeniu kolejnych numerów. Patrząc na to, że wcześniejsze pozycje na liście, należały do twórców zagranicznych, logika podpowiada, że… Panie i Panowie, mamy polską płytę roku.
- Marcin Masecki „Boleros y Masecki” (Toinen Music)
Drugie podejście Maseckiego do latynoskiej muzyki i drugie, które należy uznać za udane (kto wie, być może nawet bardziej niż materiał sprzed dwóch lat, ale tutaj spotkacie się z różnymi opiniami). Klasyczne bolera rodem z Ameryki Południowej zostały skrzyżowane z europejskim jazzem i przefiltrowane przez brzmienia typowe dla Starego Kontynentu. Ciepłe, akustyczne melodie oparte na sekcji dętej oraz kameralność, której nadaje fortepian, pokazują, że rozrywkowość w muzyce nie jest domeną hałasu i papki serwowanej przez masowe media.
- Sasha Keable „act right EP” (The Flight Club Records)
Brytyjka na nowym materiale spogląda w stronę radiowego brzmienia r&b kojarzonego z przełomem XX i XXI wieku. Nie ogranicza się przy tym jednak tylko do quasi-popowych melodii, ale sięga także po motywy gospel i opartą o klawisze muzykę modern soul. Dużo emocji, dla których źródłem stały się prywatne przeżycia wokalistki.
- Omar „Brighter the Days” (BEE Music)
Na tej płycie wszystkiego jest dużo – gości, aranżacji, muzycznych podróży do odmiennych stylistyk. Właściwym jest jednak odróżnić bogactwo od kiczu i z tym do czynienia mamy właśnie na „Brighter the Days”. Omar, który swoje na scenie przeżył i zrobił, ciągle trzyma się (a może jest trzymany?) w cieniu innych, bardziej popularnych artystów. Tymczasem to jego utwory naznaczone są ponadczasowością, a całe albumy doskonale brzmią także po latach. Nie inaczej będzie z tym krążkiem – powiem „sprawdzam” z dziesięć lat, umowa?
- Late Night Poems „Rise & Bloom” (U Know Me Records)
Po wysłuchaniu utworu otwierającego tę płytę w mojej głowie pojawiła się myśl, że ten materiał nie będzie wiele różnił się od tego, co Eskaubei nagrał wspólnie z kwartetem Tomka Nowaka. Tymczasem okazało się, że zostałem miło zaskoczony. Spokenwordowe projekty mają to do siebie, że większy akcent kładzie się na słowo. Wsłuchując się w to, co przekazuje nam Skubisz, odnieść można wrażenie, że współczesny świat oparty na algorytmach, to w dużej mierze przestrzeń pełna samotnych ludzi, którzy potrzebują rozmowy z drugą osobą, domagając się niekiedy takiej niewymuszonej atencji ze strony innych. Przestroga przed tym, że taka przestrzeń też istnieje, ale my niekoniecznie musimy się w niej znaleźć.
Mimo że poza pierwszą dziesiątką, warto także sprawdzić:
- Lola Young „I’m Only F**king Myself” (Island Records)
- Robert Cichy, Jarecki „Altius” (Step Hurt)
- Anthony Hotbeats „stages.” (Skwer.org)
- Dawid Podsiadło, Kaśka Sochacka „tylko haj.” (Pur Pur)
- MC Yallah & Debmaster „Gaudencia” (Hakuna Kulala)
- Nikola Kołodziejczyk Orchestra „Budyń o smaku Mickiewicza” (Przed Państwem Nikola Kołodziejczyk)
- Chicago Underground Duo „Hyperglyph” (International Anthem Recording Company)
- Enji „Sonor” (Squama)
- Kury „Uno Lovis Party” (S7 Records)
- 4resh we7akecare x Qzyn „pidżyn” (Prioryted Studio, Istota Records)
- Novika & Sambor „Born Again” (Novika Music)
- Mabel „Mabel” (Polydor)
- Sad Smiles „Bunt” (33 Records)
- Mery Spolsky „Kocham Polskę” (Kayax)
- Lily Allen „West End Girl” (BMG)









