Na dobre i złe czasy

Niemiecki cud czarnego złota
Federalna Agencja Sieciowa (BNetzA) podała, że Niemcy osiągnęły cel redukcji mocy węglowych na 2028 rok już trzy lata przed czasem. Tak, dobrze czytacie: trzy lata przed czasem. I nie dzięki politycznym deklaracjom, nie dzięki zaklęciom w parlamencie. Zwykła ekonomia. Produkcja prądu z węgla po prostu przestała im się opłacać. Panele i wiatraki robią to taniej. W słoneczne dni energia kosztuje mniej niż zero.
A polska prawica wciąż wierzy w cud czarnego złota. W węgiel, który ma uratować kraj w XXI wieku. Prawica klęczy przed tym mitem, powtarzając: „Bruksela nam zabierze węgiel!”. Świetny wróg. Tylko że prawdziwy odbiorca węgla to rynek i rachunek ekonomiczny.
Dla mnie to największa ironia losu: węgla nie odbiera nam Bruksela ani Berlin. Odbiera go rynek i ekonomia. W Niemczech dwie trzecie energii pochodzi już z OZE. U nas wciąż utrzymujemy kopalnie miliardami złotych dotacji, które dla zwykłego obywatela nie mają żadnego sensu.
Berlin planuje odejście od węgla do 2038 roku. Polska prawica zastanawia się, czy bronić go do 2049. W imię czego? W imię mitu, że górnictwo to „narodowe bezpieczeństwo”. Tymczasem prawdziwe bezpieczeństwo to stabilna i tania energia. Niemcy to wiedzą, bo coraz częściej czerpią prąd z OZE.
Patrzę na Berlin, który inwestuje w sieci przesyłowe i nowoczesne technologie, oraz na PiS i Konfederację, które organizują kolejne konferencje o „obronie górnictwa”. Niemcy budują przyszłość. My pielęgnujemy mit, że czarne złoto uratuje kraj w XXI wieku.
Polska prawica zrobiła z węgla religię. Związkowi kaznodzieje głoszą, że bez górnika Polska się zawali. Politycy klękają przed tym ołtarzem, powtarzając zaklęcia o „narodowym bezpieczeństwie”. A wierni, czyli obywatele, płacą coraz wyższe rachunki. Bo utrzymanie tego złotego cielca kosztuje miliardy.
Nie, nie idealizuję Niemiec. Nadal są największym emitentem CO₂ w UE i zapłacą za swoje błędy. Ale kierunek jest jasny: Berlin idzie w stronę nowoczesnej i taniej energetyki. A Polska prawica? Zamiast planu ma mit. Zamiast transformacji, kult czarnego złota. Zamiast pragmatyzmu, kazania związkowych proroków.
Tylko że rynek nie wierzy w religię węgla. Inwestorzy nie wierzą. Gospodarka nie wierzy. Wierzy polska prawica. A rachunki płacimy wszyscy. Co miesiąc, otwierając kopertę z fakturą za prąd. I za każdym razem myślę: ile jeszcze czasu minie, zanim cud czarnego złota przestanie działać, a my wciąż będziemy klęczeć przed ołtarzem mitu?