Amerykańska lekcja z wyborczej godności i poczucia bezpieczeństwa

Donald Trump wygrał wybory w Stanach Zjednoczonych. Porażka demokratów pokazuje, że wyników nie można być pewnym do dnia głosowania, a świat jednak nieustanie zmierza do bardziej „wsobnych” i przyziemnych polityk.

Kiedy demokraci więcej mówili o ustroju, stabilnym państwie opartym na prawie, demokracji, prawach kobiet, tak republikanie grali na sentymentach siłowych, mocarstwowych, ale równocześnie na gospodarce. Unikając jednak i wielki słów i opisywania skomplikowanych procesów. Był za to prosty język korzyści. Masz problem – tu jest rozwiązanie. Do tego tłumaczyli, że te rozwiązania leżą od dawna na stole, ale urzędnicy i politycy są zbyt zajęci sobą, żeby wprowadzać je w życie. – Ale ja to zrobię – mówi Trump. Trochę zresztą podobnie jak kiedyś Obama. „Yes we can”, ale w pierwszej osobie, bo elektorat zmęczył się rezygnowaniem z własnej wygody, poświęcaniem się dla sprawy. Teraz chcą, żeby ktoś się nimi zaopiekował.

Jak Trump, ale i europejscy populiści to realizują? Po pierwsze: antagonizują. Wyborców między sobą, ale i obywateli z urzędnikami, sędziami czy przeróżnymi grupami zawodowymi. Masz problem prawny? Twoja sprawa ciągnie się latami? To dlatego, że sędziowie są zajęci sobą, porządkowaniem systemu, a nie pracą dla Was. Mógłby tak powiedzieć i Trump i Kaczyński i Mentzen. 

W efekcie takiego działania tworzą się kolejne problemy i kryzysy. No bo czy zniechęcanie do systemu zdrowia i szczepień skończy się dobrze? Nie. Czy wmawianie, że podatki są największym złem, uzdrowi system edukacji? Nie. Czy powtarzanie, że mamy węgla na sto lat, sprawi że dokona się postęp technologiczny? Nie, bo po co szukać pomysłów na zieloną energie, jak mamy „tańszy” węgiel. Tak samo inflacja i wzrost cen – zamknięcie się na zewnętrze rynki czy migrantów nie uzdrowi gospodarki. Pojawia się za to okazja to kolejnych „prostych rozwiązań”.

Ruchy proeuropejskie i zielone środowiska muszą nauczyć się korzystać z prostego języka korzyści. Sama Unia Europejska musi zacząć upraszczać swoją biurokracje. Tak, niestety czasem tracąc na „urzędniczej efektywności”, ale zyskując na dostępności –  do europejskich środków dla mniejszych firm i podmiotów, ale i budowania wspólnoty. Przykładowo: dziś typowy rolnik korzystający z dotacji europejskich unijne instytucje kojarzy z biurokracją, a nie z kimś kto mu pomaga, pomimo że pomoc oczywiście dostaje. Trzeba to zmienić i to szybko.

Po pandemii, wojnie, kryzysach, wszechobecnej promocji dobrego stylu życia, samodoskonalenia, wyborcy chcą usłyszeć, że są ok tacy jacy są. Trump grał tym ciągle. Hej, może jestem bogaczem, ale tak naprawdę jestem taki ja wy, a wy jesteście wspaniali, a Ameryka jest wielka!

Polityka i kultura żyje w pewnych cyklach. Tak chociażby w muzyce, po epoce dobrze wyprodukowanej, ba, przeprodukowanej muzyki, następuje zawsze zwrot w stronę brudu i naturalności. Kiedyś był to wybuch rewolucji w stylu punka, kilka lat temu z tego samego powodu zalała nas fala songwriterów z gitarami, którzy śpiewali niedoskonałe proste piosenki. A w polityce po ludziach w dobrze skrojonych garniturach i garsonkach, mamy takich „zwykłych” ludzi, którzy głoszą rzeczy, których wcześniej nie wypadało mówić.

Ostatecznie w tym wszystkim chodzi o budowanie wspólnoty. Bo człowiek czuje się bezpieczniej we wspólnocie. Czasem to może być rodzina, czasem grupa znajomych, a w polityce, a więc w większej skali – naród i powtarzanie: zamknijmy granice, to rozwiąże większość naszych problemów.

Nie mówię, że proeuropejskie i zielone ruchy mają stać się populistami w stylu Trumpa, ale jednak muszą nauczyć się kilku jego sztuczek, ale i zrozumieć czemu on, albo już oni, z nich korzystają.

Zielona, wspólna, europejska przyszłość nie może stać w cieniu biurokracji, ale musi stać się „prostym rozwiązaniem”.

Sebastian Pypłacz
Sebastian Pypłacz

Redaktor naczelny Śląskiej Opinii. Członek zarządu Związku Górnośląskiego.