Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Kto (i dlaczego) popiera w Polsce Donalda Trumpa?
Zmiany w Białym Domu, wbrew temu, co twierdził Andrzej Duda, z oczywistych względów są dla Polaków niezwykle istotne. Jeśli Joe Bidena zastąpi Donald Trump, polskie władze staną przed odpowiedzią na dwa pytania: czy USA wywiąże się z sojuszu w sytuacji ewentualnej agresji Rosji na państwa NATO i, jeśli odpowiedź na to pytanie, zgodnie z zapowiedziami Trumpa, będzie negatywna – kto Stany Zjednoczone zastąpi w roli protektora Europy?
Nie bez znaczenia dla całej sprawy pozostaje sytuacja na Bliskim Wschodzie. W reakcji na atak Iranu na Izrael z soboty 13 kwietnia Trump skrytykował Joe Bidena, mówiąc, że zarówno odwet Iranu, jak i atak Hamasu z 7 października 2023 roku, są dowodem na słabość aktualnego prezydenta na arenie międzynarodowej. Zaznaczył także, że gdyby dalej był prezydentem, do całego kryzysu by nie doszło. To jasno pokazuje priorytety Trumpa. Jeśli już, mimo zmęczenia Amerykanów interwencjonizmem, będzie komuś pomagał, nie będzie to Ukraina czy, szerzej, Europa.
Odłóżmy jednak na bok kwestie militarne: to, czy Donald Trump spełni swoje obietnice wyprowadzenia ze Starego Kontynentu amerykańskich wojsk, czy jednak krytyka NATO pozostanie tylko komunikatem skrojonym pod potencjalnego wyborcę. Zamiast tego pochylmy się nad reakcją opinii publicznej na coraz bardziej kontrowersyjne wypowiedzi Trumpa.
Ipsos, na zlecenie OKO.press i TOK FM, przeprowadził na początku marca sondaż, w którym zadał Polakom pytanie: czy zwycięstwo Trumpa byłoby dobre czy złe dla Polski? Warto poznać kontekst, w jakim sondaż został przeprowadzony. Ankietowani otrzymali pytanie na krótko po wypowiedzi, w której Trump zaznaczył, że nie zamierza pomagać państwom członkowskim NATO przekazującym mniej niż 2% PKB na uzbrojenie. Jak można było przewidzieć, wyniki sondażu są jednoznaczne: 51% ankietowanych uważa, że zmiana w Białym Domu byłaby zła dla sytuacji naszego kraju. Należy się jednak skupić na innej kwestii: dlaczego aż 28% osób udzieliło odpowiedzi przeciwnej?
Z pewnością odpowiedzi na to pytanie, choć częściowo, dostarcza stosunek zwolenników konkretnych partii do wojny w Ukrainie. Duża część republikanów jest sceptyczna względem kolejnych pakietów pomocowych, które miałyby zostać przekazane przez Amerykanów naszym wschodnim sąsiadom. Podobnie sceptyczni względem Ukrainy są wyborcy Konfederacji – to z kolei potwierdza badanie Ipsos, dotyczące stosunku Polek i Polaków do ukraińskich uchodźców. Aż 80% zwolenników Konfederacji uznaje, że ukraińska obecność w Polsce szkodzi. Pominąwszy ogólną tendencję Polaków do, delikatnie rzecz ujmując, utraty sympatii względem Ukraińców, rysuje to jasny obraz nici porozumienia łączącej „Konfederatów” z Donaldem Trumpem.
Do zwolenników Konfederacji bez wątpienia może także przemawiać rynkowa, prosta kalkulacja, której dokonuje Trump. Były prezydent USA w swoich przemówieniach przenosi podejście biznesowe na politykę międzynarodową, tak jakby NATO było zwykłą firmą ochroniarską. Nie płacicie, nie będziemy was ochraniać. Proste. Do wspomnianej retoryki, tak względem NATO, jak i Ukrainy, dochodzi zbieżność światopoglądowa. Trump ma być w oczach zwolenników Konfederacji mesjaszem, który uratuje „zgniły Zachód”. To wszystko składa się na imponujący wynik wśród wyborców Krzysztofa Bosaka, Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna – aż 67% z nich uważa, że zmiana w Białym Domu wpłynęłaby pozytywnie na sytuację Polski.
Patrząc na wskazane czynniki, ten wynik niespecjalnie dziwi. Przyjrzyjmy się jednak wyborcom największej prawicowej partii w Polsce – wśród zwolenników Prawa i Sprawiedliwości aż 49% ankietowanych nie widzi problemu w zwycięstwie Trumpa. Wyjaśnienie tego wyniku, jak i postawy polityków Zjednoczonej Prawicy, może dostarczyć więcej trudności. Są jednomyślni w sprawie wojny w Ukrainie, a jednak nie przeszkadza to chociażby posłowi Januszowi Kowalskiemu używać nieironicznie hashtagu „Make America Great Again”.
Wydaje się oczywistym, że z wszystkiego, co wiąże Konfederację z Trumpem, PiS-owi zostaje jedynie światopogląd. Potwierdzenia tej tezy zdają się dostarczać słowa Dominika Tarczyńskiego: „Naszym, konserwatystów i Polaków, obowiązkiem jest dbanie o to, by zawiązywać sojusze z tymi, którzy myślą podobnie”. W tym samym wywiadzie dla tygodnika „W Sieci” padają zresztą słowa nawiązujące do „mesjańskiej” roli, jaką ma odegrać były prezydent USA: „Siły konserwatywne na świecie muszą się wzajemnie wspierać, wojna cywilizacji niestety będzie tylko narastała” – powiedział dramatycznie europoseł.
Z powyższego wynika, że jeśli rzeczywiście istnieje jakaś wojna cywilizacji, jest ona dla części polityków PiS-u ważniejsza niż ta realna, w której Ukraina walczy o swoje istnienie, i ta hipotetyczna, w której w najczarniejszym scenariuszu, o istnienie będzie musiała walczyć Polska.