Katowickie wybory samorządowe to była porażka samorządności

Stojąc w niedzielę przed kartą wyborczą z kandydatami na prezydenta miasta, można było wpaść w niezłą spirale zamyślenia i zadumania. I tak, wiem, że uczestnictwo w życiu społeczno-politycznym to umiejętność wybierania najmniejszego zła, bo nie ma co liczyć, że kiedyś pojawi się kandydat, który spełnia wszystkie nasze wymagania. Jednak tym razem wybór był między środowiskiem rządzącym miastem, politykiem niegodnym zaufania, a całkowicie nieznanymi ludźmi, których intencji nie poznaliśmy w kampanii wyborczej.

Nie zamierzam tutaj pisać o największych przegranych tej kampanii, bo musiałbym pisać o tych wszystkich wyborcach, którzy oczekują zmiany w mieście. Zsumujmy jednak wyniki kandydatów na prezydenta, którzy byli w ostrzejszej kontrze do Marcina Krupy niż związany raczej z partyjnym „betonem” wyborczym Leszek Piechota. Takich ludzi poszło do wyborów ponad 22 600 z wszystkich głosujących, z sumy 99 090 osób, które głosowały w niedziele na prezydenta Katowic. Patrząc na to, że 113 556 osób w Katowicach w ogóle nie zdecydowało się pójść głosować – oczywiście z różnych powodów, nie tylko dlatego, że nie mają swojego kandydata, to mamy ogromną przestrzeń na jakiś byt polityczny, samorządowy, czy społeczny.

Patrzę na wynik Koalicji Obywatelskiej do Rady Miasta, która wprowadziła 14 radnych. Najlepszy wynik okołoplatfomerskiego środowiska w Katowicach kiedykolwiek. Patrzę na wyniki, często niespodziewane, wielu kandydatów KO na prezydentów innych miast, na zaskakujące drugie tury – w Gliwicach, Jaworznie, Siemianowicach Śląskich, Zabrzu i wielu innych miejscach. Utwierdzam się w przekonaniu, że i w Katowicach możliwa była druga tura, nawet z mniej rozpoznawalnym kandydatem, a na pewno z kandydatką. Teraz Koalicja Obywatelska cieszy się z liczby radnych, zapewne znaczącej reprezentacji w gronie wiceprezydentów. Zaskakująca skromność jak na partie polityczną, bo przypomnijmy, że partie mają w swoim genotypie zapisany cel walki o władzę i sprawowanie władzy. W innym przypadku stają się bytami „kanapowymi”, które sprawdzają się tylko w roli koalicjantów.

Forum Samorządowe przez wielu wskazywane jest jako największy przegrany tych wyborów, choć w sumie to przecież wygrało. Będzie rządzić miastem, ciągle ma najwięcej kart w ręce – prezydenta, dość dużą grupę radnych, jak pokazało w poprzedniej kadencji, także umiejętność rozbijania lub wciągania różnych środowisk w swoje struktury. Przecież całkowicie wyssali cokolwiek żywego ze swojego długoletniego koalicjanta w postaci PiS. Nie zabili, a wyciągnęli to, co im się przydało i wyrzucili za drzwi, kiedy przestał być potrzebny. Wiem, zaraz usłyszę, że teraz sytuacja jest inna, bo koalicjant Forum ma większy klub. Ale jeżeli ktoś tak mówi, to nie wie o ilu transferach myśli dziennie każdy polityk – swoich i innych, czyli kogo może swojemu liderowi przynieść z innego środowiska. To też jest zapisane w polityce – mądrzy politycy szukają większości, a nie okopują się w swoich twierdzach.

PiS pokazało, że w katowickich wyborach wystawiłoby kogokolwiek, a i tak będzie mieć pięciu radnych. To jest szklany sufit, ale i podłoga. Nie da się ruszyć ani w jedną, ani w drugą stronę. Tutaj nic się nie zmieni, bo wyborcy PiS nie zniknęli, nie zmienili poglądów, a dodatkowo są wierni jakiejś idei, której ucieleśnieniem pozostaje Jarosław Kaczyński. Wynik Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach to w zasadzie wynik Jarosława Kaczyńskiego, a nie Piotra Pietrasza czy innego „katowickiego lidera PiS”.

Katowice 2050 to dowód na to, że bunt i totalna negacja to nie są emocje, na których da się coś zbudować, a na pewno nie w tak krótkim okresie przed wyborami. Kandydata na prezydenta, swojego lidera, trzeba przetestować, sprawdzić i zaufać mu. A tu wybrano „najgłośniejszego”, który ostatecznie pogrążył cały komitet. W samym komitecie pojawiło się jednak wiele nowych twarzy, które nie znalazły swojego miejsca w innych komitetach, a przy tym nie są radykalne w negatywnym przekazie. Od początku problemem tego komitetu był zbyt duży rozjazd w pomyśle na Katowice konkretnych kandydatów, bo jedyny postulat, który łączył wszystkich, to hasło „Krupa musi odejść”.

Konfederacja i Bezpartyjni Samorządowcy czy Gaia to tylko pogłębienie problemów komitetu Katowice 2050, plus przykład całkowitego braku umiejętności komunikacji swoich pomysłów. Nie da się zbudować skutecznego lokalnego komitetu na chwilę przed wyborami.

Porażka samorządności – napisałem w tytule. Może trochę po to, żeby przyciągnąć Waszą uwagę, a może po prostu porażka i błędy, nie tylko własne, są okazją, żeby ktoś kiedyś z nich wyciągnął wnioski.

Sebastian Pypłacz
Sebastian Pypłacz

Redaktor naczelny Śląskiej Opinii. Członek zarządu Związku Górnośląskiego.