Czy „Misja: Podstawówka” może się udać? Recenzja serialu

Mogliście nie słyszeć o tym serialu, a szkoda. Komedia o życiu nauczycieli filadelfijskiej szkoły podbiła serca krytyków, zgarniając m.in. statuetki Emmy czy Złote Globy. Jeśli lubicie Parks and Recreation czy The Office, ręczę za to, że obsypana nagrodami produkcja Misja: Podstawówka Wam się spodoba.

W serialu mamy wszystko to, czego możemy chcieć od mockumentu – przerysowanych, nieco denerwujących, a jednak uroczych bohaterów, tonę specyficznego humoru i zadziwiający realizm miejsca pracy. Tak jak niektórzy pracownicy korporacji mają problem z oglądaniem The Office, tak dla nauczycieli Misja: Podstawówka to może być za dużo.

Zacznijmy od tego, co stanowi o sile komedii – dobrze napisanych postaci. Szkołę Abbott poznajemy z perspektywy młodej nauczycielki Janine, która dla swoich podopiecznych jest w stanie załatwić kradzione dywany. Zaangażowaną pedagożkę najlepiej określa jej relacja z Barbrą Howard – doświadczoną nauczycielką starej daty, która doskonale wie, na ile może liczyć w amerykańskiej publicznej szkole i stara się to wytłumaczyć młodszej koleżance. Dynamika między bohaterkami granymi przez scenarzystkę Quintę Brunson i Sheryl Lee Ralph wysuwa się na pierwszy plan, choć na drugim jest nie mniej barwnie. Mamy chociażby Mellisę Schemmenti – kochającą nauczycielkę powiązaną z szemranymi środowiskami, Gregory’ego, który do wszystkiego podchodzi zbyt poważnie, czy Avę Coleman – dyrektorkę potrafiącą wykorzystać środki miejskie na nowe felgi w busie szkolnym.

Wszystkie te jaskrawe osobowości ostatecznie łączy jedno – urocza chęć zapewnienia uczniom wszystkiego, co najlepsze. Tutaj dochodzimy do głównego wątku produkcji, czyli odpowiedzi na pytanie, czy tytułowa Misja: Podstawówka może się udać? Warunki w szkołach publicznych w USA są wszystkim znane; brak odpowiedniego finansowania warunkuje za małą ilość sztabu i niedoposażenie placówek. Zamiast poruszać tę kwestię w dramacie, scenarzyści postawili na słodko-gorzką formułę mockumentu, dzięki czemu widz z jeszcze większą empatią patrzy na zmagania nauczycieli z systemem. Oczywiście, podobnie jak w The Office, poza przemierzaniem szkolnych korytarzy i zaglądaniem do klas, zaglądamy też do życia prywatnego bohaterów – pojawia się chociażby wątek miłosny rodem z Dunder Mifflin.

Te podobieństwa to chyba jedyne, co można zarzucić serialowi. Twórcom zabrakło świeżego podejścia do formy mockumentu, która została już mocno wyeksploatowana – serial momentami wygląda tak, jakby fanka amerykańskiego Biura, jako córka nauczycielki, postanowiła opowiedzieć o jej pracy. Ekscentryczna dyrektorka ma nam zastąpić Michaela Scotta, relacja między dwójką bohaterów (których imion przez spoilery nie zdradzę) kształtuje się niemal identycznie jak związek Pam i Jima, pojawiają się głębokie spojrzenia bohaterów w oko kamery i wszystko to, za co lubimy zaglądać do Scranton. Ktoś mógłby powiedzieć, że tematyka jest zupełnie inna, ale z tym też nie do końca można się zgodzić. Relacje międzyludzkie są oparte, przynajmniej częściowo, na schematach z The Office, z kolei samą walkę z systemem i za małym budżetem też już gdzieś widzieliśmy – chociażby w zmaganiach Leslie Knope o powstanie miejskiego parku.

Quincie Brunson trzeba jednak przyznać, że sam temat edukacji publicznej wprowadziła na salony, opowiadając o systemowych problemach nie tylko w lekki, ale i uniwersalny sposób – z Misją może się utożsamić zarówno nauczycielka z Filadelfii, jak i Katowic. Przede wszystkim jednak, przez ciepłą atmosferę panującą w klasach Abbott, do samej Filadelfii aż chce się wracać.

Pierwszy sezon serialu jest dostępny na platformie Disney+.

Magdalena Kwaśniok
Magdalena Kwaśniok

Redaktorka. Współprowadząca Śląską Opinię na żywo i podcast Szum Sporego Miasta.