Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
„Od Katowic idzie słońce”, czyli czuła opowieść o często nieczułym mieście
Nigdy wcześniej nie planowano zmian przemysłowego miasta o dość krótkiej historii opartej na węglu. Nikt nigdy nie zamierzał go reformować – czytamy niemal pod sam koniec lektury ”Od Katowic idzie słońce”. Jak będzie wyglądać przyszłość Katowic? Wydaje się, że właśnie na to pytanie częściowo próbuje odpowiedzieć autorka – nie da się bowiem zrozumieć, gdzie to miasto zmierza, bez przyjrzenia się jego historii. A zrozumienie Katowic nie jest łatwe.
Anna Malinowska zbiorem reportaży podkreśla, że przyszedł czas na zredefiniowanie naszego heimatu, tym samym odpowiadając na zbiorową fobię jego mieszkańców, ich strach przed odpowiedzią na pytanie ”co po węglu?”. Zanim jednak o fobii, autorka podejmuje (zwycięską) próbę rozliczenia się z tym, co tworzy starą katowicką mentalność – ze śląska dupowatością, nienaturalnie dynamicznym rozwojem ostatnich 150 lat, z kopalniami i zapomnianymi fragmentami miasta na czele.
Krótka historia ewolucji miasta
Jeśli w czasie wędrówki Skiby padał deszcz, to były sołtys brodził w błocie. Jeśli było sucho po słonecznym dniu, to nogi spowijały mu tumany kurzu.
Anna Malinowska, ”Od Katowic idzie słońce”
Malinowska reportaż zaczyna dość przewrotnie, bo od pytania, po co w ogóle nam te wielkie, miejskie Katowice? Skiba, przedostatni sołtys Katowic, z pozoru boi się tylko zmiany wsi w miasto, a jednak autorka wykorzystuje go jako symbol strachu przed reformami w ogóle. Lepiej dzielić rok na trzy pory: błotnistą, zakurzoną i zamrożoną, niż zgodzić się na zmiany zainicjowane przez „tych obcych”. Historia Skiby jest pretekstem do rozmowy o śląskim strachu. Nasze życie też dzieli się przecież na specyficzne pory: zakopconą i taką, w której oddycha się nieco łatwiej, a do zmian i tak trudno nas przekonać. Dzięki wrażliwemu spojrzeniu autorki czytelnik zaczyna jednak patrzeć na Skibę z empatią, odnajdując w jego strachu strach ujka Pyjtra, który traci pracę na Staszicu. Tym samym Od Katowic idzie słońce udowadnia, że pewne fobie są nie tylko uniwersalne, ale i ponadczasowe.
Malinowska przy okazji historii sołtysa zabiera odbiorcę w podróż, w której przy ul. Wojewódzkiej, zamiast mieszczańskiej kamienicy, stoi chałupa, a tam, gdzie teraz jest Śródmieście, rozciągają się pola. Już po pierwszych stronach czytelnik wie, w jaki sposób zostanie mu pokazana historia miasta – nie z perspektywy naukowo-historcznej, a z punktu widzenia jego mieszkańców. I na tym kierunku narracji książka bardzo zyskuje.
Parę słów o śląskiej dupowatości
Jeśli Katowice są przykładem miasta, w którym władza miejska od lat nie potrafi zadbać o wygody jego mieszkańców, to w Szopienicach o ludziach nie myśli się w ogóle.
Kazimierz Kutz
Historia Śląska to historia zaniedbania – przez Polskę, ale i przez samych Ślązaków. Choć z reportażu płynie duża doza sentymentu do Górnego Śląska, nie brakuje jego krytyki. Za przykład niech nam posłuży historia Szopienic.
Dzięki Malinowskiej rozumiem niechęć przynależenia szopieniczan do dużego miasta, zwłaszcza jeśli to miasto traktuje swoje dzielnice (tak, liczba mnoga jest tu celowa) jak wysypisko. Słowa Kazimierza Kutza pozostają przerażająco aktualne – w centrum zamiatamy problemy pod dywan, poza Śródmieściem zaś władzom brakuje zapału nawet do tego. Te samozwańcze „peryferia” pozostawiono na pożarcie bałaganowi i biegowi czasu. Autorka z czułością spogląda jednak na osamotnione szopienickie ulice; zamiast oceniać, szuka genezy ich problemu, kładąc nacisk na kwestie powolnej degradacji roli Szopienic czy poczucia prowincjonalności mieszkańców dzielnicy. Mam zresztą wrażenie, że w książce Anny Malinowskiej Szopienice zastępują Bytom z Kajś – są symbolem nieodpowiedzialnej eksploatacji, przedkładania wartości pieniądza nad poziom życia mieszkańców miasta.
To jedna z wielu części książki, która zdradza wrażliwość społeczną autorki. „Dziś rządzący i bogaci oszańcowują się w swoich gettach, a biedota kiśnie w archaicznych familokach czy blokowiskach” – przytoczenie tych słów Kazimierza Kutza nie jest w książce przypadkowe.
Kopalnia matką żywicielką
Z każdym przebytym krokiem Marta nabierała coraz większego przekonania, że tak musi wyglądać piekło.
Anna Malinowska
Jak na opowieść ze Śląska o Śląsku przystało, pojawia się temat przemysłu, z wszystkimi jego blaskami i cieniami. Malinowska pokazuje kopalnię nie tylko jako matkę żywicielkę. Opowiada historię ludzi, którym kopalnia kojarzy się z piekłem; pracowniczym, politycznym i domowym. Historia powolnego rozpadu rodziny, fotografów, którzy chcieli się dostać na teren Wujka w czasie pacyfikacji, strach towarzyszący górnikom podczas pierwszego zjazdu… Te historie łączy jeden wspólny mianownik: kopalnia.
W kwestii porównań do Kajś – nie da się ich uniknąć, nie tylko ze względu na sam temat książek. Zbigniew Rokita i Anna Malinowska podjęli próbę „odkłamania” Śląska, przez co ich narracja ma podobny wydźwięk. Jako katowiczanka czytam o tym, co już wiem i dobrze znam – Od Katowic idzie słońce nie zaskoczyło mnie niczym, a jednak trudno powiedzieć, że się przy lekturze nudziłam i w tym właśnie upatruję podobieństwa obu książek. Mój pradziadek był w Wermahcie, o szopienickim ołowiu wiem od dawna, trudno mnie Śląskiem zszokować, a jednak cieszę się, że te historie zostały opowiedziane osobom, które o pewnych kwestiach nie mają pojęcia. Już dawno zrezygnowałam z przekonywania ludzi do Śląska – Śląsk da się tylko opowiedzieć, w czym reportaż Anny Malinowskiej może pomóc.
Ostatecznie czytelnik przekonuje się bowiem, że Śląsk to nie tylko ksenofobia, węgiel i smutek – to heroiczny wyczyn trzech uczennic, które przeciwstawiły się zmianie Katowic w Stalinogród, to uznana w Europie sztuka Grupy Janowskiej czy ludzka solidarność w obliczu tragedii.