Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Historia po raz kolejny wystawia nas na próbę
Jutro w Katowicach spadnie pierwszy śnieg. Późno, bo w Michałowie, jak bywa na Podlasiu pojawił się wcześniej. Przynajmniej tak we wczorajszej „Kropce nad i” dygocząc i sycząc z zimna mówiła Monika Olejnik. W polowych warunkach rozmawiała z burmistrzem miasteczka o którym w ostatnich tygodniach zrobiło się szczególnie głośno. Jego społeczność, nie bacząc na regulacje, ustawy i opinie uruchomiła punkt pomocy humanitarnej. Mieszkańcy jeżdżą po okolicznych lasach niosąc pomoc uchodźcom. Robią tak „bo nie chcą mieć na sumieniu ludzi, których nie zdążyli uratować, chociaż mieli taką możliwość”.
W tej chwili jest wcześnie rano, w jeszcze rozświetlonym latarniami mieście trudno zmarzniętym palcem trafić w ekran komórki i edytować poniższy tekst. Zimno mi, chociaż jestem nakarmiony, ubrany w puchową kurtkę, a w chłodzie przebywam od 20 minut. W ciemnym lesie, gdzieś pośród bagien, w równoległej rzeczywistości koczują ludzie. Skądkolwiek pochodzą i niezależnie od celu w jakim przyjechali do Europy nie powinni tam się znaleźć.
Prawie 80 lat temu, w 1942 roku, Armia Andersa wraz z polskimi cywilami uciekając z ZSRR, dotarła do Iranu. W dwóch etapach przetransportowano prawie sto szesnaście tysięcy Polaków, w tym ponad siedemdziesiąt osiem tysięcy żołnierzy i trzydzieści siedem tysięcy cywilów, spośród których osiemnaście tysięcy stanowiły dzieci. Irańskie miasto Isfahan w latach 1942–1945 dało schronienie kilku tysiącom polskich dzieci, głównie sierotom i półsierotom, ratując ich od śmierci głodowej i wycieńczenia spowodowanego pobytem w nieludzkich warunkach sowieckich łagrów.
W 2012 roku, w 70. rocznicę opuszczenia sowieckiej niewoli oraz sformowania Armii generała Władysława Andersa do Isfahanu przyjechali ocaleni przed zagładą żeby wspominać dzieciństwo i okazać wdzięczność wybawcom.
Andrzej Chendyński, który przed wojną mieszkał we Lwowie wraz z matką i dwoma braćmi, został wywieziony w głąb ZSRR w 1940 roku. Do Iranu trafił jako pięciolatek. W relacji dla PAP wspominał, że po „amnestii” w 1942 roku rodzina ruszyła z sowieckiego obozu do miejsca, gdzie tworzyła się armia Andersa. Z tułaczki jako jedyny ocalał Chendyński.
Oto co powiedział:
„Najpierw zmarł mój starszy brat, a potem moja matka. Ja z młodszym bratem dostałem się do sierocińca. Mój starszy brat nie dotrwał do Iranu, zmarł na statku, a jego ciało spoczęło w Morzu Kaspijskim. Dopiero w Persji zaznałem namiastki domu”.
Po wojnie Chendyński dowiedział się, że w Teheranie zmarł jego wujek. W 2012 roku, pierwszego dnia sentymentalnego pobytu w Iranie, po 70 latach mężczyzna odnalazł na polskim, zadbanym cmentarzu jego grób.
– Podczas II wojny światowej w Persji zmarło ponad 2 tysiące 900 Polaków, w zdecydowanej większości z wycieńczenia, chorób i epidemii spowodowanych pobytem w sowieckich łagrach. – Jednak gdyby nie ogromna pomoc Persów, zapewne znacznie więcej Polaków by zmarło – podczas uroczystości w 2012 roku mówił Jan Ciechanowski.
– Dlatego musimy podziękować za wsparcie i opiekę narodowi irańskiemu, który pomógł tysiącom Polaków, którzy znajdowali się w tragicznej sytuacji, społeczność Isfahanu uratowała przed śmiercią tysiące dzieci. Pamiętać o tym to nasz obowiązek – zakończył szef Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.
Zastanawia mnie co o nas pomyślą Ci, którzy doświadczyli przerzutu z Bliskiego Wschodu na granicę polsko-białoruską, mroźnych nocy w lesie i, o ile przeżyli, powrotu do ojczyzn w których nie ma przyszłości.
Integralność granic, stan wyjątkowy i powstrzymanie nielegalnego napływu uchodźców nie wyklucza pomocy humanitarnej, godnej opieki medycznej i ludzkiego traktowania. Czerwony Krzyż czy Półksiężyc niesie ratunek na frontach wojennych każdemu kto wymaga pomocy bez podziału na zwycięzców i pokonanych.
Nic samo nie spadło z nieba – Auschwitz, Jedwabne czy Wielki Głód na Ukrainie. Kiedy wczoraj słuchałem burmistrza podlaskiego miasteczka zrozumiałem, że historia po raz kolejny wystawia nas na próbę, zataczając raz mniejsze, raz większe koło.
W kraju, którego 123 lata nie było na mapie, gdzie co roku uroczyście stawiamy na stole talerz dla zbłąkanego wędrowca, gdzie zwłaszcza w grudniu skupiamy uwagę na Świętej Rodzinie uchodźców, miłosierdzie powinno rozlewać się szerokim strumieniem. Czy tak jest?