Sowy nie są tym czym się wydają – Twin Peaks

24 lutego do miasteczka Twin Peaks przyjeżdża agent FBI, Dale Cooper, mający rozwiązać sprawę zagadkowej śmierci nastolatki – tak zaczyna się kultowy serial, a właściwe multimedialny projekt, którym Miasteczko Twin Peaks stało się przez lata. Czy dzieło Davida Lyncha i Marka Frosta da się nadal oglądać? O czym opowiadają kolejne książki, serie i filmy? Postaram się odpowiedzieć dziś na to pytanie, ale nie obejdzie się bez spoilerów. Jednak nawet jeżeli je poznacie to oglądanie Twin Peaks ma sens. Zdecydowanie nadal ma sens.

Kto zabił Laurę Palmer?

Serialowe Twin Peaks jest zbudowane w taki sposób, że jeden odcinek odpowiada za jeden dzień historii bohaterów. Także pierwszy sezon to zaledwie tydzień z życia tego specyficznego miasteczka, które zdaje się być cichym i spokojnym miejscem. Prawda, którą dość szybko poznajemy jest taka, że zło jest tu obecne i działa pod tą miłą i przyjazną powierzchnią, a śmierć Laury Palmer jest tylko otwarciem drzwi do mrocznych zakamarków Twin Peaks.

Wszystko zaczyna się jak klasyczny do bólu kryminał. Jeżeli ma być sprawa, to musi być ciało, a więc to pojawia się już pierwszych minutach. Zawinięte w plastikowy worek zwłoki młodej i powszechnie lubianej Laury Palmer znalezione zostają na brzegu jeziora. Sprawą zajmuje się lokalny szeryf ze swoją mocno niedoświadczoną ekipą, a wspomaga ich agent FBI Dale Cooper.

Cooper morderstwo Laury łączy z działaniami pewnego seryjnego mordercy, który swoim ofiarom wkłada pod paznokcie pojedyncze litery. Jednak przy ciele Palmer nie znajduje on żadnej litery, ta jest za to pod paznokciem dziewczyny, która tego samego dnia została odnaleziona w lesie żywa, ale ledwie przytomna. Ostatecznie odnalezione – w serialu – litery to: „R”, „T” i „O”.

W tracie śledztwa okazuje się, że Laura tak naprawdę prowadziła podwójne życie. Za dnia była grzeczną uczennicą liceum, a wieczorami odwiedzała podejrzane kluby, zażywała narkotyki i prowadziła dość rozwiązłe życie seksualne. Na wierzch zaczynają wypływać jej powiązania z kolejnymi mieszkańcami Twin Peaks i nagle okazuje się, że potencjalnych morderców jest wielu. W tym gronie znaleźli się między innymi: Leo Johnson (kierowca tira i lokalny zbir), Harold Smith (dziwak bojący się wyjść z domu), Lawrence Jacoby (psycholog z zamiłowaniem do hawajskich klimatów) czy Benjamin Horne (właściciel hotelu i kilku innych podejrzanych interesów) – można spokojnie założyć, że większość z nich podkochiwała się w Laurze.

W pierwszej połowie drugiego sezonu poznajemy odpowiedź na pytanie: „kto zabił”. Jednak nie jest ona tak oczywista jak mogliśmy na początku oczekiwać. Kluczem do odnalezienia „prawdziwego” mordercy okazuje się śmierć kuzynki Laury – Maddy. Dodajmy, że obie są bliźniaczo podobne, a różni je jedynie kolor włosów – gra je ta sama aktorka. Mordercą okazuje się Leland Palmer – odpowiednio ojciec Laury i wujek Maddy.

Jednak w Twin Peaks nic nie jest takie jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Oto bowiem Leland opanowany jest przez mroczną siłę, którą można potraktować za demona lub istotę pochodzącą z innego mrocznego wymiaru (o tym innym razem). BOB – bo tak każe się nazywać owy byt – wchodzi w ciała kolejnych osób i za ich pomocą molestuje, znęca się i morduje swoje ofiary. Pojawia się on także w wizjach i snach wielu mieszkańców Twin Peaks – można zakładać, że tych, których w jakiś sposób skrzywdził „za pomocą Lelanda”.

Leland został zapewne opanowany w dzieciństwie, bowiem kiedy pojawia się – jeszcze przed rozwiązaniem sprawy – portret pamięciowy BOBa, ten przypomina sobie, że widział tę postać wiele lat temu podczas rodzinnych wakacji. Wspomina, że przedstawił mu się wtedy jako Robertson (wrócicie do akapitu z literami) i rzucał w niego zapałkami, powtarzając: „chciałbyś się pobawić ogniem, małych chłopczyku?”.

Leland Palmer umiera w celi po uderzeniu głową w metalowe drzwi, w chwili śmierci przyznaje się do kolejnych morderstw i wyznaje, że nie mógł nic zrobić by powstrzymać BOBa.

Nie jest nam to wprost powiedziane, ale BOB raczej nie planował zabicia Laury. Myślę, że miała być ona raczej jego kolejnym nosicielem, którego niejako wychowywał sobie od dziecka. Tym jednak został – jak okazuje się w finale oryginalnego serialu – agent Cooper.

Wątki, więcej wątków

W drugim sezonie serial rozrasta się o kolejne wątki. Niestety większość z nich jest zbyt zawiła, a reszta zbyt głupkowata. I tak oto z jednej strony mamy zakręcony wątek tartaku i „podwójnej” śmierci jednego z bohaterów, a z drugiej wątek ciąży Lucy pracującej na posterunku i dwóch domniemanych ojców. Pierwszy przypomina jakąś wydumaną telenowele, a drugi – sitcom. Zdarzają się też takie odcinki, w których właściwe nic się nie dzieje, jeden z bohaterów wyjeżdża poza miasto, a wszystko wygląda tak, jakby wyjechał raczej do innego serialu.

Na szczęście dla fabuły i widzów do Twin Peaks przybywa w pewnym momencie były partner agenta Coopera i wszystko znowu obiera jakiś – w miarę jasny – kierunek rozwoju. Oto bowiem Windom Earle pozwolił twórcom na rozbudowanie paranormalnej mitologi serialu oraz wyciągnięcie na powierzchnię kilku wątków, które mogły nam wcześniej uciec. Earle jest bowiem zakręcony na punkcie symbolizmu i mistycyzmu, a był także wtajemniczony w projekty dotyczące badań nad UFO. Te wszystkie punkty łączą się z jakiegoś powodu w okolicach miasteczka Twin Peaks, a dokładniej w miejscu znanym lokalnej społeczności jako: Czarna chata.

Według lokalnych plemion Indian każdy człowiek, czy może raczej dusza będąca na drodze do osiągnięcia perfekcji, musi przejść przez Czarną i Białą Chatę. Kluczem do otwarcia tej pierwszej jest strach, a drugiej – miłość. To dlatego Earle urządza sobie w Twin Peaks polowanie na potencjalne ofiary (mające wyzwolić te dwa uczucia), przy okazji rozgrywając prywatne porachunki z agentem Cooperem.

To właśnie z Chat pochodzi BOB, a także MIKE, Gigant i kilka innych dziwnych postaci, które pojawiły się wcześniej w serialu. Dodajmy, że te istoty mogą przechodzić do naszego świata jedynie po przejęciu ludzkich ciał. Z obecnością tych nadprzyrodzonych miejsc i istot wiążą się także badania nad UFO, które prowadzi jednostka wojskowa kierowana przez Majora Briggsa z Twin Peaks. Jednak nie jest do końca jasne czy Chaty są efektem lub przyczyną pojawiania się niezidentyfikowanych obiektów latających, które obserwowane są na całym świecie. Być może Chaty przyciągają nie tylko mieszkańców Ziemi, ale także innych planet.

Momentami Twin Peaks może przypominać prolog do Z Archiwum X . To już chyba jasne w tym momencie.

Ogniu krocz za mną

Twin Peaks został zdjęty z telewizyjnej ramówki z powodu kiepskiej oglądalności, jednak David Lynch nie potrafił jeszcze porzucić swoich bohaterów. Dlatego powstał film Ogniu krocz za mną.

Kiedy oglądałem ten film za pierwszym razem – uderzyła mnie brutalność i ostrzejsze podejście do opisu ciemnej strony życia tytułowego miasteczka. Wiecie Twin Peaks opowiadało o morderstwie, narkotykach i innych tajemniczych sprawach, ale zawsze było to podane w dość lekki sposób. Ba! W drugim sezonie serial zahaczał momentami o sitcom. Tymczasem w Ogniu krocz za mną Lynch poszedł w całkowicie innym kierunku. A pomimo swojego zamiłowania do artystycznych metafor, bardzo wiele rzeczy mówi/pokazuje tu wprost. Do tego podczas seansu można odnieść wrażenie, że ogląda się – conajmniej – dwa filmy złączone w jeden.

Ogniu krocz za mną przedstawia nam kolejnych agentów FBI (każdy ma jakieś swoje dziwactwo), którzy operują metaforami, mistycznymi nawiązaniami i niemal całkowicie odstają od reszty społeczeństwa. Widzimy ich śledztwo dotyczące śmierci Teresy Banks (poprzedniej ofiary BOBa), a także to jak BOB przejmuje kontrolę nad Lelandem Palmerem i w jakich okolicznościach zabija Laurę Palmer. Poznajemy w końcu ostatnie siedem dni z życia Laury, które okazują się być wypełnione wciąganiem kokainy, orgiami i krzykami. Kolejność przypadkowa.

Spokojnie jedna produkcja mogła opowiadać historię pierwszej styczności FBI z BOBem, druga o ostatnich dniach Laury, a jakby się uprzeć to trzeci film (przecież Hollywood kocha trylogie) mógłby zamknąć historię i powiedzieć co stało się z agentem Cooperem i Annie (jedna z mieszkanek Twin Peaks) w finale oryginalnego serialu. Twórcy i producenci zdecydowali jednak inaczej. Ogniu krocz za mną pokazuje nam kilka minut ciągu dalszego historii z Twin Peaks.

Lynch w Ogniu krocz za mną mocno sugeruje, że BOB i reszta dziwnych postaci pojawiających się od czasu do czasu w Twin Peaks to demony, a nie przybysze z gwiazd. Rozwinięty zostaje także wątek tajemniczego pierścienia, który sprowadza śmierć na osoby, które go noszą. W jednej z ostatnich scen pielęgniarka ściąga pierścień z palca nieprzytomnej Annie, a twórcy sugerują, że wraz z nim zabiera jakieś tajemnicze złowrogie brzemię.

Ogniu krocz za mną to produkcja dla fanów, która momentami udaje, że jest czymś więcej niż tylko dopowiedzeniem kilku rzeczy do kultowego serialu. Jeżeli ktoś się zastanawia dlaczego czekaliśmy 25 lat na ciąg dalszy Twin Peaks to po obejrzeniu tego filmu będzie już wiedział. W wersji kinowej Ogniu krocz za mną balansuje na granicy kiczu i bełkotu, a w wersji pełniejszej (istnieje kilkadziesiąt minut dodatkowego materiału) staje się – dodatkowo – banalny.

Sekretny dziennik

Podczas śledztwa dotyczącego śmierci Laury Palmer, ważnym wątkiem był pisany przez nią dziennik – to w nim miała znaleźć się odpowiedz na pytanie o to kto ją zabił. Sekretny dziennik Laury Palmer w końcu trafił w odpowiednie ręce, ale jego zawartość jest nam przekazywana przez bohaterów serialu dość oszczędnie.

Między oryginalną emisją pierwszego i drugiego sezonu Twin Peaks, te zapiski ukazały się też w formie książki. Za napisanie dziennika wzięła się Jennifer Lynch – mówi się, że ojciec zlecił jej to zadanie, bo jako młoda kobieta mogła najlepiej wyobrazić sobie co też siedziało w głowie nastoletniej Laury Palmer.

Jak dowiadujemy się z zapisków, Laura zaczęła prowadzić swój dziennik, a właściwe to prowadzić z nim swój monolog, na kilka lat przed śmiercią, kiedy była jeszcze dziewczynką. Okazuje się, że już wtedy tajemniczy BOB przychodził do niej nocami, a ona nie do końca rozumiała co dzieje się z jej ciałem, a także kim lub czym jest ów BOB. Laura miała problem z określeniem czy jest on zjawą czy może jej głowa próbuje zamazać jakieś złe wspomnienia związane z prawdziwym oprawcą – jak wiemy prawda leży gdzieś w pół drogi.

Te doświadczenia z BOBem rzutują na dojrzewanie Laury i na to jak rozwija się w kolejnych latach jej seksualność. Nastolatka szuka nowych wrażeń, próbuje pozbyć się złych myśli, sięga po narkotyki, wchodzi w podejrzane towarzystwa i quasi związki z jeszcze bardziej podejrzanymi typami. Jej kolejne wpisy powstają w skrajniejszych emocjach, na coraz większych hajach i na coraz gorszych narkotykowych głodach.

W trakcie lektury można zacząć się poważnie zastanawiać, jak udawało się Laurze ukrywać te wszystkie wyskoki, a przy tym pozostawać ulubienicą nauczycieli i rówieśników. A może właśnie chodziło o to, żeby podkreślić, że te zdawałoby się dobre relacje były tylko powierzchowne. Może tak naprawdę Laura nikogo nie obchodziła, a ta cała żałoba, której byliśmy świadkami w serialu, była na pokaz.

Całość jest oczywiście napisana w formie stylizowanych notatek, kilka stron jest opisanych jako wyrwane, a niektóre zapiski są zrobione w formie wierszy. Pojawiają się też pewne przeinaczone fakty – a przynajmniej nietrzymające się kupy z resztą fabuły serialu. Jednak biorą pod uwagę, że „autorka” nie stroniła od używek – jej wpisy nie są lub nie muszą być do końca wiarygodne pod tym względem. Twórcy podobne zabiegi zastosowali także przy książce Sekrety Twin Peaks – to znaczy zasugerowali w wywiadach, że pierwszoosobowi narratorzy kilkakrotnie w książce zakłamali rzeczywistość. Powoduje to mętlik, ale też dodaje lekkiego realizmu – przecież każdy z nas czasem coś koloryzuje lub przeinacza.

Sekretny dziennik Laury Palmer nie jest kolejną lekką lekturą, a wręcz wszystkim co jest tego przeciwieństwem. Mało jest dzieł kultury, które w tak mocny sposób opowiadałyby historię ofiary molestowania. Przy czym należy pamiętać, że momentami może to być książka niezrozumiała dla osób, które serialu nie widziały. Chociaż chyba tylko momentami.

Sekrety Twin Peaks

Na chwilę przed premierą trzeciego sezonu serialu, w ramach odświeżenia po dwudziestu kilku latach świata Twin Peaks, na rynku ukazała się książka Sekrety Twin Peaks, autorstwa Marka Frosta. Frost to połowa duetu odpowiedzialnego za sukces (ale i pierwotną porażkę) serialu. Warto przypominać, że Twin Peaks to nie solowe dzieło Davida Lyncha. Bo bez tych dwóch postaci nie byłoby tej przedziwnej mieszanki artyzmu z rzemieślniczą produkcją telewizyjną.

Sekrety Twin Peaks stylizowane są na zbiór dokumentów i to zarówno pod względem tekstowym, jak i wizualnym, które mają nakreślić bogatą historię stojącą za mieszkańcami miasteczka. Całość spięta jest podwójną narracją – tajemniczego Archiwisty i agentki FBI, która owe dokumenty i notatki ma opracować. W ten sposób śledzimy wydarzenia rozgrywające się w okolicy Twin Peaks od podboju tego terenu przez kolonizatorów, aż do chwili po tym co zobaczyliśmy w oryginalnym serialu. Wydarzenia te uzupełnia współczesny komentarz agentki Tamary Preston, ta jednak też nie zdradza za wiele z tego, co wydarzyło się przez ostatnie 25 lat w Twin Peaks.

Książka Frosta łączy wątki, które zostały tylko zaznaczone w serialu i filmie, a które nie zostały rozwinięte z powodu ściągnięcia produkcji z anteny. Serial (podczas oryginalnej emisji) zdobył sobie opinię zbyt zawiłego i skupionego na rozbudowywaniu fabuły pełnej mistycznych elementów. I to na nich skupia się autor Sekretów Twin Peaks, co odbieram za dobry znak, bo okazuje się, że te sekrety i tajemnice (autor wyraźnie je rozróżnia) miały sens, no albo Frost poszukał ich sensu po latach. Na pewno jest to lepsze spięcie drobnych, dziwnych i chaotycznie porozrzucanych wątków, od tego które zaserwowali nam twórcy serialu Lost – swoją drogą mocno inspirowanego Twin Peaks.

Okazuje się, że przerażający BOB ma dłuższą historię, że ciemne interesy mieszkańców rozgrywają się tu od dawna, a sowy naprawdę nie są tym czym się wydają. Frost wpuszcza trochę światła do mitologii Twin Peaks, ale zostawia nadal wiele niejasności i sprzecznych informacji. Ba! Autor w wywiadach promocyjnych sugerował, że specjalnie w kilku miejscach wprowadził czytelnika w błąd.

Sekrety Twin Peaks spełniają swoją rolę, jako przystawka do głównego dania, ale jako samodzielne dzieło raczej zawodzi, głównie z powodu tego jak została napisana. Frost opowiada historię miasteczka poprzez dokumenty, listy i notatki, które z natury rzeczy są dość jałowe pod względem emocji.

Twin Peaks: The Return

David Lynch i Mark Frost zrobili to. Po dwudziestukilku latach wrócili do świata Twin Peaks i nie zawiedli oczekiwań, chociaż poważnie zamieszali zarówno w głowach, jak i sercach fanów. A nawet nie chcę zgadywać o czym musieli myśleć producenci wykładający pieniądze na realizację tego przedsięwzięcia, kiedy usłyszeli jaki jest pomysł na ten projekt.

Trzeci sezon Twin Peaks, to nie tyle ciąg dalszy serialu, co podzielony na części film pod tytułem Twin Peaks: The Return. To kolejny rozdział epickiej opowieści o walce dobra ze złem. Opowieści, która nie ma końca i początku, a wciąż może być rozszerzana, bo i dobro i zło zawsze będzie istnieć, chociaż obie te siły przybierają różne formy w różnych czasach. I niech będzie to odpowiedź na pytanie: czy możemy spodziewać się ciągu dalszego. Dla jasności, ta odpowiedź brzmi: możemy lub nie, a w zasadzie to nieważne.

Przez kilkanaście tygodni twórcy Twin Peaks testowali uwagę i wytrzymałość widzów, prezentując nielinearną opowieść o powrocie agenta Dale’a Coopera do rzeczywistości, w której rozgrywał się oryginalny serial. Powrót to trudny, bo oryginalny Cooper przez ostatnie dwadzieścia pięć lat był uwięziony w czarnej chacie, a w tym samym czasie zły sobowtór Coopera rozsiewał mroczne emocje na Ziemi. Przez większość odcinków oglądaliśmy więc poczynania tego złego, który szuka jakiś współrzędnych oraz tego dobrego, który niejako uczy się być znowu człowiekiem.

Historia rozgrywa się na kilku płaszczyznach – oglądamy zarówno to co dzieje się na Ziemi, jak i gdzieś tam w innych wymiarach. Wątki pojawiają się i znikają, a całość nabiera sensu dopiero w okolicy 16 odcinka Twin Peaks: The Return, mniej więcej wtedy kiedy Cooper naprawdę powraca. Wtedy twórcy zaczynają łączyć kolejne fragmenty opowieści, a najważniejsi bohaterowie spotykają się biurze szeryfa Trumana w Twin Peaks, gdzie stoczona zostaje finalna (?) bitwa z BOBem. Następnie agent Cooper wyrusza w podróż w przeszłość, podczas której ratuje… Laurę Palmer. Co prowadzi do tego, że powstaje nowa rzeczywistość, nowa linia czasowa, co generuje też nowe problemy, ale to już ewentualna furtka do kolejnego rozdziału historii Twin Peaks.

W tych osiemnastu odcinkach rozbudowana została mitologia Twin Peaks – poznajemy historię konfliktu, dowiadujemy się kiedy BOB i jemu podobni przedostali się do naszej rzeczywistości, kto z kim walczy, jak zbudowany jest ten świat, ale oczywiście niewiele z tych rzeczy podanych jest wprost. Większości szczegółów trzeba sobie dopowiedzieć, lub doczytać we wspomnianych już Sekretach Twin Peaks.

Przewodnikiem widzów w tym całym zamieszaniu są tym razem agenci FBI, których już kiedyś poznaliśmy: Albert Rosenfield i Gordon Cole (oboje pojawili się już w oryginalnym serialu) oraz Tammy Preston (narratorka książki Sekrety Twin Peaks). Ta trójka tworzy specjalny oddział, który zajmuje się badaniem zjawisk nadprzyrodzonych, więc wiedzą oni trochę więcej od reszty mieszkańców świata wykreowanego przez Lyncha i Frosta. Ta grupa dopowiada i łączy wiele wątków ze sobą, ale też niewiele robi od siebie. W tym sensie, że gdyby tych bohaterów zabrakło to sama opowieść rozegrałaby się tak samo.

W trzecim sezonie powraca wiele osób ze starej obsady (drugi i trzeci plan), ale ich bohaterowie są tu na marginesie, chociaż trzeba przyznać, że większość z nich dostaje jakieś zamknięcia swoich wątków. Szkoda jednak, że odbywa się to w miedzyczasie głównego wątku i trochę tak na siłę. Tak, żeby było że są.

Meta

Musimy pamiętać, że oryginalne Twin Peaks było serialem, które wyśmiewało telewizję i wszystko co w niej wtedy pokazywano – ze wskazaniem na opery mydlane. Jak bohaterowie rozpaczali to do krzyku, jak kochali to na całego, a jak zdradzali to z kim się da. Świat się zmienił, telewizja się zmieniła i ten sam manewr już by się nie udał.

W popkulturze nie rządzą już telenowele, a raczej wszelkiej maści sequele, restarty i próby odświeżenia starych konceptów w nowej formie. Świetnie widać tę zabawę na przykładzie Kyle’a MacLachlana, który gra tu oryginalnego Coopera (reprezentacja tego co widzowie chcą, czyli klasyki, którą znają sprzed lat), jego mroczną (trend na urealnione i mroczne filmy, w stylu Mrocznego rycerza Nolana) i głupkowatą (te luzackie i komediowe kontynuacje w stylu nowego Słonecznego patrolu) wersję.

W czasach, w których studia filmowe tworzą uniwersa spajające różne marki, a bohaterowie jednego tytułu przenikają do innego, David Lynch i Mark Frost pokazali, że potrafią stworzyć uniwersum w uniwersum, z którego da się przejść do kolejnego uniwersum, a część wydarzeń przenika do rzeczywistości, w której żyją widzowie.

Czy warto sięgąć po Twin Peaks w jakiekolwiek formie? Zdecydowanie tak, bo to nadal dobry kawałek popkulturowej sztuki. Trzeba jednak mocno otworzyć głowę i przygotować się na szaloną jazdę.

Sebastian Pypłacz
Sebastian Pypłacz

Redaktor naczelny Śląskiej Opinii. Członek zarządu Związku Górnośląskiego.