Jerzy Markowski: „Umowa społeczna w górnictwie to tylko intencja uczciwego traktowania się. Niczego więcej nie jesteśmy w stanie przewidzieć”

Jerzy Markowski, szef Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa, ekspert górniczy oraz były wiceminister gospodarki, w programie „Śląska Opinia o górnictwie” ocenił projekt nowej umowy społecznej dotyczący transformacji górnictwa i skomentował trudną sytuację w branży.

Jesteśmy świeżo po negocjacjach w sprawie umowy społecznej dotyczącej transformacji górnictwa. Jaka jest pierwsza myśl, która przychodzi panu do głowy po tym spotkaniu?

Nie odbyły się prawie żadne negocjacje, bo spotkanie, które trwało 25 minut, trudno nazwać negocjacjami. Było to drugie spotkanie z serii, zapowiedzianych po podpisaniu porozumienia w połowie września. Wszystkie strony tego spotkania zadeklarowały chęć rozmawiania dalej: to bardzo dobrze. Strona związkowa wyeliminowała jednak projekt rządowy i uznała, że przyszedł czas na to, by przedstawić swój. Dziś nie ma więc płaszczyzny do dyskusji, bo nie ma dokumentu. Czekamy na to, co przedstawią związki zawodowe, a mają to zrobić w piątek (15 stycznia). Dygresja podstawowa jest taka, że niezwykle pompatycznie nazwano dokument, który ma być podpisany. Pisze się o nim jako o wielkiej umowie społecznej dotyczącej restrukturyzacji węgla kamiennego. Trochę późno, gdyż proces ten dokonuje się w Polsce dokładnie od 30 lat. Wówczas podjęto pierwsze kroki usamodzielnienia tego sektora, a górnictwo przeszło wiele zmian.

Wydawać by się mogło, że czasu na te przygotowania było bardzo dużo, a jednak nowy projekt umowy społecznej to zaledwie pięć kartek. Dlaczego został on przedstawiony w tak ubogiej formie? 

Tak naprawdę trudno o szczegóły, bo miejscem na to są biznesplany spółek węglowych i poszczególnych kopalń, a nie dokument o randze rządowej. Śledzę górnictwo na całym świecie, zajmuję się nim zwłaszcza poza granicami kraju. Proszę mi wierzyć, nigdzie, rząd żadnego państwa, nawet tam, gdzie węgiel jest bardzo znaczący, jak Indie, Chiny, USA, Australia czy Nowa Zelandia, nie zajmuje się wydobywaniem węgla. Rząd nie próbuje określić czasu funkcjonowania kopalń, nie wyznacza zadań dla tego sektora poza zadaniem podstawowym: ilości wydobywanego węgla. Zadaniem rządu jest właściwie tylko wykreowanie polityki energetycznej kraju, uchwalenie miksu energetycznego. Celem państwa jest zachowanie za wszelką cenę dostatku energetycznego. Trzeba mieć też świadomość modelu polskiej energetyki, która przez najbliższe 30-40 lat będzie skazana na węgiel kamienny i brunatny. To jest cała rola państwa w górnictwie. Nieszczęściem jest to, że ministrowie odpowiedzialni za górnictwo próbują ręcznie sterować tym sektorem, co jest o tyle dziwne, a nawet śmieszne, że żaden minister nigdy nie kierował kopalnią. Nie mieli wcześniej często nic wspólnego z górnictwiem. Dziś górnictwem zajmują się ludzie, którzy nigdy nie zajmowali się nim zawodowo. 

W projekcie umowy społecznej pojawiła się data końcowa, zakładająca likwidację górnictwa węgla kamiennego w Polsce do 2049 roku. Można się spodziewać zmiany tego terminu?

Żadna kopalnia, wymieniona w tym porozumieniu, nie będzie dłużej wydobywała węgla, bo jej się ten węgiel po prostu wcześniej skończy. Jeżeli te kopalnie będą zmuszone liczyć pieniądze, czyli obniżyć koszty wydobycia, to skończą nawet dużo wcześniej. Oczekiwanie, że ta umowa społeczna stanie się podstawą do tego, żeby zasilić sektor pieniędzmi, jest oczekiwaniem ułomnym. To się nie stanie. Stać się może tylko to, co będzie związane z likwidacją kopalń trwale nierentownych. Ale nie można liczyć na to, że Unia Europejska zaakceptuje powrót w Polsce do tego, z czym skończyliśmy jeszcze za czasów premiera Balcerowicza, czyli z dotowaniem kosztów produkcji węgla. Budżet państwa asygnuje środki na fizyczną likwidację kopalń, co wcale nie znaczy, że wcześniej ich nie ubywało. Gdy ja byłem ministrem, z górnictwa odeszło 56 tys. ludzi i to nie za sprawą zwolnień, a za sprawą wykorzystywania uprawnień emerytalnych. (…) Czy kopalnie mogą być zamknięte wcześniej? Na pewno nie później, bo później to już nie będzie czego wydobywać. 

Oprócz porozumienia w Polsce, umowę społeczną musi też zaakceptować Komisja Europejska.  Artur Soboń, wiceminister aktywów państwowych, przekonywał ostatnio dziennikarzy, że KE patrzy przychylnie na ten projekt. Wierzy pan tym zapewnieniom?

Wierzę, ponieważ Unia Europejska – a trochę czuję się ojcem tego poglądu – nigdy nie wymuszała na Polsce odejścia od węgla. Ona jedynie wymusza unikanie dotowania produkcji węgla kamiennego, używania węgla w taki sposób, żeby ograniczyć jego emisję z tytułu CO2. Pierwszy cel, czyli unikanie dotacji, został osiągnięty. Cel emisyjny, w tej chwili, również wyprzedzamy w stosunku do zobowiązań unijnych, ale przed nami ubiegłomiesięczna decyzja KE o tym, żeby do 2040 roku ograniczyć emisję do 50%. To już jest wyzwanie, ale nie dotyczy ono górnictwa, tylko energetyki. Kopalnie nie spalają węgla, one go tylko wydobywają. Z kolei w energetyce to jest wyzwanie technologiczne, a ja jestem pełen wiary, że dadzą tam sobie z tym radę. 

Duże zdziwienie, jeśli nie największe, wzbudziło usunięcie dat likwidacji poszczególnych zakładów, które w porozumieniu z września 2019 roku były jasno przedstawione. Wiele się pojawiło teorii na temat tego, dlaczego te daty zniknęły. Jak pan myśli?

Jestem zdziwiony bałaganem redakcyjnym tego dokumentu. Jak można w ogóle eksponować tabelkę, w której jedna rubryka jest pusta? To po co ona w ogóle istnieje? Dopiero wczoraj (13 stycznia) minister Soboń tłumaczył, że te terminy, które były zaplanowane w tamtej umowie, są nadal aktualne. To trzeba to było napisać, wtedy byłoby to bezpieczniejsze, nikt by o to nie pytał. To porozumienie z września 2019 roku dotyczy wyłącznie kopalń PGG, warto to podkreślić. Nie dotyczy ono Tauronu, Bogdanki, Jastrzębskiej Spółki Węglowej, ani kopalń prywatnych, jeżeli takowe będą się rozwijały w Polsce, bo o funkcjonowaniu tych kopalń zadecyduje rynek, a on moim zdaniem jest gwarancją użyteczności wydobywanego w Polsce węgla na co najmniej 30-40 lat na poziomie około 60-65 mln ton rocznie.

Związkowcy mają wkrótce przedstawić swój projekt umowy społecznej. Jest coś, co pana zdaniem z pewnością się w nim znajdzie?

Związkowcy bedą stawiali prawdopodobnie na stabilność zatrudnienia dla ludzi zatrudnionych w górnictwie. Taka jest ich rola, dobrze, że tak robią, aczkolwiek zmartwienia tutaj nie ma. Wszyscy, którzy obserwują funkcjonowanie polskich kopalń, doskonale wiedzą, że w kopalniach czynnych górnicy są bardzo potrzebni. Jeśli mówimy o zmniejszeniu zatrudnienia w polskim górnictwie to dotyczy to moim zdaniem grupy, która nie bierze bezpośrednio udziału w wydobyciu węgla. Nie jest w tym trzonie technologicznym. Jak ja obserwuję to, co robi JSW, która zajmuje się dziś wszystkim, tylko nie wydobyciem węgla, nawet próbując z nazwy spółki wycofać pojęcie węgiel… Kłóci się to z istotą funkcjonowania tego podmiotu. Przede wszystkim istotne jest to, że te wszystkie działalności, które planuje JSW, opłaca obciążając koszt wyobycia tony węgla, czym pogrąża konkurencyjność własnego produktu. A potem się panownie w JSW dziwią, że mają pełne zwały niezbywalnego węgla. Skoro wydobywają go zbyt drogo, to nikt go nie chce kupić, a na rynku węgiel jest tańszy – w Czechach, na Ukrainie i oczywiście w Rosji. 

Nie milkną echa po tym, jak kilka spółek zdecydowało o zerwaniu umów na dostawy węgla z Polskiej Grupy Górniczej. Tym bardziej, że w 2020 roku PGG zanotowała około dwa miliardy złotych strat…

To jest problem. Dotyczy to PGG i umów z dużymi państwowymi koncernami. Tauron i Azoty to dwie duże grupy, które używają węgla energetyzcnego z PGG. Oni mieli wynegocjowaną umowę, z której można było wycofać się albo renegocjować warunki w okresie nie wcześniej niż 2-letnim, a zrobili to w okresie 6 miesięcy. To jest zachowanie wyjątkowo nielojalne. To jest czas na rolę ministra. Tak się składa, że właścicielem wszystkich tych podmiotów, nawet jeśli akcje są na giełdzie, jest jednak rząd i Skarb Państwa. Minister ma prawo i obowiązek pogodzić te zwaśnione sprawy, kierując się nadrzędnym interesem społecznym. PGG zatrudniająca 40 tys. ludzi nie udławi się własną produkcją, przy założeniu, że będzie sprzedawała węgiel po cenach jak na rynkach światowych. Jeśli je „wywindują” bardzo wysoko, to nie dziwię się, że nikt tego węgla kupować nie będzie, ponieważ zarówno Azoty, jak i Tauron są spółkami prawa handlowego i mają obowiązwek nabywać towar po cenie konkurencyjnej, czyli takiej, która nie zachwieje ich ekonomią. Jest to więc problem, ale jak na razie przy spadającym wydobyciu w polskim górnictwie nie jest to  problem największy. Obserwując zwały węgla, jeszcze 6 miesięcy temu było tam 10 mln ton węgla, a dziś niecałe 4 mln ton i to nie tylko za sprawą zimy.

Wspomnieliśmy o stratach PGG, dodajmy, że JSW też zakończyła 2020 rok ze stratami – ponad miliard złotych. Te planowane zmiany pomogą spółkom wyjść z tarapatów czy przeciwnie – jeszcze im zaszkodzą?

To porozumienie nie zawiera żadnego ruchu, który miałby obniżyć koszty wydobycia w górnictwie, ponieważ jedynym elementem, który mógłby obciążać koszty wydobycia z tytułu znikających, likwidowanych kopalń, to ponoszenie przez te spółki węglowe kosztów likwidacji, a to finansowanie przejęło na siebie państwo. Gorszy wynik finansowy za ubiegły rok jest przede wszystkim efektem niższych cen na rynkach światowych. Ten suckes zysku 4 miliardów za rok 2018 był efektem cen na rynkach światowych, a nie cudu w zarządzaniu polskim sektorem węglowym, jak to próbowali niektórzy wiceministrowie przedstawiać. Tu nic się nie stało za sprawą zarządzania, to wszystko sprawa cen światowych. Kiedy one spadły, a koszty niestety w polskim górcnitwie rosną, bo inwestycji modernizacyjnych nie ma, to siłą rzeczy przychody zmalały, wynik się pogarsza. Stąd też moim zdaniem sektor węgla kamiennego rok 2020 zamknie stratą łączną na poziomie powyżej 4 miliardów złotych. To nie jest dramat, ale jest to dużo.

Plan niezmienny to podpisanie umowy społecznej do połowy lutego tego roku. Myśli pan, że to się uda?

Jeżeli ta umowa społeczna będzie bardzo krótkim dokumentem, w którym obie strony przyrzekną sobie nawzajem, że będą lojalnie się traktowały, nie będą szukały sposobu na to, żeby się nawzajem wyprowadzić w pole: związkowcy nadmiernymi żądaniami płacowymi, a strona rządowa ukrytymi finezjami w zakresie likwidacji poszczególnych zakładów górniczych, to ten dokument może mieć nawet jedną stronę. On ma tylko zagrać intencję uczciwego traktowania się, niczego więcej nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Nie możemy być tak naiwni, że założymy, że związkowcy wiedzą, co się będzie działo w gospodarce za lat 5, 10, 15. Naukowcy nawet tego nie wiedzą. Przemiany technologiczne, nowoczesność, sytuacje nadzwyczajne, innowacyjność, pojawianie się pewnego rodzaju indywidualności personalnych w gospodarce – to jest mechanizm, który napędza przemiany, a nie umowy pomiędzy ministrem, który nigdy w życiu nie widział kopalni z bliska, a związkowcami, którzy 30 lat temu ostatnio zjechali na dół.

Rozmawiał: Bartosz Wojsa

Pełną rozmowę z Jerzym Markowskim w ramach „Śląskiej Opinii o górnictwie” w wersji audio znajdziecie Państwo tutaj oraz w serwisach podcastowych. 

Serwis Śląska Opinia o górnictwie jest wspierany przez Przedstawicielstwo Komisji Europejskiej w Polsce.

Bartosz Wojsa
Bartosz Wojsa

Dziennikarz, wydawca strony głównej w „Super Expressie”.