Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Nawet kundelek nie poczyta Polityki
Ta historia na początku mocno mnie rozbawiła, a potem zostawiła ze smutną refleksją: o mediach i społeczeństwie. Marta Matyszczak, autorka serii „Kryminał pod psem” opisała w mediach społecznościowych incydent związany z jej książką.
„Czytelniczka wypożyczyła w bibliotece „Wypocznij i zgiń”. Pogrążyła się w lekturze. Aż tu nagle natrafiła na ZAKLEJONE fragmenty. (Zaklejone na amen, zrywa się toto z całą stroną). Fragmenty, które najwyraźniej nie spodobały się poprzedniemu czytelnikowi ze względów światopoglądowych… Nowa czytelniczka nie mogła na przykład zapoznać się z komentarzem Gucia, że będzie czytał „Politykę”, bo przecież nie „Od Rzeczy”. Znienawidzonych i OCENZUROWANYCH fragmentów jest więcej…
Nie sądziłam, że „Kryminały pod psem” wywołują aż takie kontrowersje”
Sami przyznacie, że trudno się nie uśmiechnąć. Szczególnie jeśli wiecie, że Gucio to słodki kundelek o lekko sarkastycznym poczuciu humoru. Razem ze swoim panem rozwiązuje zagadki kryminalne, a jego życie kręci się głównie wokół kiełbasy. Mimo, że Gucio ma wiele ludzkich cech, to trzeba na prawdę sporo fantazji (a może bardziej alkoholu), żeby zobaczyć w nim politycznego aktywistę. Do tego seria „Kryminał pod psem” kojarzy mi się przede wszystkim z dobrą rozrywką. To nie skandynawski kryminał, który szarga nerwy. To ciepłe i zabawne książki z wciągającą zagadką.
Jak więc będąc zaczytanym w takiej historii, wpaść we wściekłość? I to taką, która zmusza Cię do wycinania kartek i zaklejania linijek tekstu? A może przesadzam? Może samozwańczy cenzor uznał to za śmieszny żart. Drobną złośliwość, dzięki której da upust swoim poglądom. Tak czy inaczej – postawił na praktykę z mało śmiesznych czasów.
Można powiedzieć, że to drobny incydent. Szkoda książki, szkoda czytelniczki, ale ogólnie nie ma co przeżywać. Post o całej sprawie pojawił się jednak wczoraj, wśród gąszcza informacji o szaleństwie zakupów Orlenu. Jak już zapewne wiecie państwowa spółka przejęła Polskę Press, czyli m.in. 20 dzienników i 150 tygodników lokalnych. Jakie są tego konsekwencje? Otóż otworzył się właśnie olbrzymi rynek pracy dla tych, którzy lubią cenzurować teksty. I dla tych, którzy wiedzą, że nawet rezolutne kundelki powinny czytać jedynie słuszną, narodową prasę.