Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Obóz pracy w Świętochłowicach-Zgodzie
Głównym bohaterem dramatu Ingmara Villqista „Miłość w Koenigshuette” jest Jan Schneider. To Ślązak, lekarz, żołnierz Wehrmachtu, który oszczędzony przez sowieckiego majora, zostaje przezeń mianowany na wojskowego lekarza. Mieszkający w Królewskiej Hucie, a w zasadzie już w Chorzowie, Schneider zostaje wezwany do udzielenia doraźnej pomocy skatowanej więźniarce ze Zgody. Wstrząśnięty tym, co zobaczył – dzięki protekcji majora towarzysza Kiereńskiego – zgłasza się tam na ochotnika do pracy w izbie chorych. Trafia na moment, w którym jeden z oficerów przygotowuje wraz z więźniami niespodziankę dla komendanta Salomona Morela z okazji jego imienin:
Śląski tort u nas na Zgodzie robimy tak. Bierzemy dziesięć śląskich kurew, kładziemy na ziemię równo, blisko siebie. Na nich kładziemy w poprzek dziesięciu śląskich hitlerowskich skurwysynów i tak na przemian, warstwa po warstwie, warstwa po warstwie, warstwą. Budujemy taką piramidę, taki tort. I zdychają te śląskie hitlerowskie świnie, warstwa po warstwie. I wycieka z nich to śląskie gówno i wsiąka w tę parszywą ziemię. Aż wyzdychają wszyscy – jeden po drugim. Za Oświęcim, za Treblinkę, za Majdanek. I to jest sprawiedliwe.
Porażająca makabreska jest rezultatem logiki odwetu – oprawca Zalewski pokazuje swój tatuaż z Oświęcimia, a ofiarami zazwyczaj niewinni Ślązacy. Schneider jest niemym i bezsilnym świadkiem tego okrucieństwa. Próbuje pomóc więźniom, ale donosi na niego zaniedbywana żona, która rozczarowana jest nie tylko postawą męża, ale całym (po)niemieckim środowiskiem.
Największe kontrowersje w spektaklu wyreżyserowanym przez Roberta Talarczyka wzbudzał finał, „kuriozalny, bo niebezpiecznie mieszający sztukę z polityką spoza teatru”, rozgrywający się już w czasach współczesnych – bohaterowie, którym udało się przeżyć zakładają żółto-niebieskie opaski, stając w światłach rampy. Odbierano ten gest nie jako symbol solidarności z ofiarami, zamęczonymi z powodu przynależności etnicznej, lecz jako manifestację współczesnego separatyzmu i proniemieckich sentymentów:
Sam spektakl pod względem artystycznym okazał się udany, pod względem przesłań światopoglądowych jest niezwykle zjadliwy. Są w nim bowiem pokrzywdzeni Ślązacy, jest dobry sowiecki oficer, nie ma tylko dobrych Polaków. W tym ujęciu Polska to już nie tylko małpa psująca zegarek, ale wroga machina łamiąca ludzi i społeczeństwo – zauważa w swojej recenzji znany bytomski poeta.
Henryka Wach- Malicka określiła spektakl jako „twór o rapsodyczno-patetyczno-wiecowym charakterze”. Oboje krytycy – wynika z treści ich recenzji –oczekiwali od autorów : po pierwsze pozytywnych postaci Polaków, bez nich bowiem sztuka musi stać się tendencyjna. Po drugie: jeśli rzeczywiście jest to czarno-biały obraz – a wydaje mi się, że ta ocena jest podyktowana głównie względami ideologicznymi , to wynika on właśnie z zastosowanej konwencji – Villqist buduje literackie świadectwo tych tragicznych wydarzeń, chce zbudować martyrologiczny pomnik całkowicie zapomnianych ofiar, a w tej konwencji nie ma miejsca na niuanse. W emocjonalnych literackich projektach w rodzaju Roty Konopnickiej czy Krzyżaków Sienkiewicza nie będziemy przecież już dzisiaj szukać całej prawdy o stosunkach polsko-niemieckich, a raczej prawdy czasu, w którym z rapsodu, patosu i wiecu zostały odlane te pomniki zbiorowej świadomości.
Gdyby jednak przyjąć zarzuty krytyki, to wówczas opowieść Villqista byłaby takim samym rodzajem narracji, który przedstawia „dynamikę relacji pomiędzy polityką a historią”, jaki uprawiają Morcinek i Scholtis pisząc o wydarzeniach z lat 1919-1921. Obserwacja konkurujących ze sobą zaangażowanych dyskursów, wartościowania ich przez recenzentów sytuujących się po innej stronie barykady, jest fascynująca z tego względu, iż pokazuje -in statu nascendi – regionalny dyskurs w ogóle, a status śląszczyzny w szczególności.
Język jako źródło opresji to zresztą osobny temat, który Ingmar Villqist rozwinął w swoim spektaklu na jeszcze innym poziomie. Pokazał bowiem, na ile napięcie między dialektem śląskim a językiem polskim może stać się doskonałym sposobem zobrazowania szerszego konfliktu między dominującą kultura polską a podporządkowaną jej lokalną identyfikacją Ślązaków.
By jednak sprawa upamiętnienia historii obozu w Zgodzie nie była kwestią stricte polityczną, zestawmy jeszcze artystyczne świadectwo z tekstem wspomnieniowym. Gerhart Gruschka, ocalały więzień, przyjeżdżając tu po latach, przywozi tu kamień z brązu z wyrytą datą – 1945; „Stoję na przyłączu toru prowadzącego do obozu w Brzezince. Zmarli w Auschwitz, myślę, zmarli w Oświęcimiu nic nie będą mieli przeciwko temu, gdy obok nich we wspomnieniach położę zmarłych w Zgodzie.”
Gruschka to gliwiczanin, katolik, dla którego „Hajmatem jest górnośląski region przemysłowy” (4) wychowany został na poezji Eichendorffa, gdzie ta prywatna ojczyzna jawi się „jako tęsknota za dzieciństwem” (25). Jego rodzina w latach trzydziestych zmuszona przez nazistów do opuszczenia mieszkania w Gleiwitz-Petersdorf , znajduje lokum do ubogiej dzielnicy hutniczej , mógłby więc być bohaterem gliwickiej tetralogii – członkiem Kotikowej ferajny. W chwili wkroczenia Armii Czerwonej miał lat 14, otarł się więc tylko o „stracone pokolenie”, którego członkowie „podbili świat, mając osiemnaście lat, a mając dwadzieścia dwa, wszystko stracili.”. Oskarżono go jako członka Jungvolku o strzelanie do czerwonoarmistów. Bohater natomiast – jak sam podaje – takich przewinień na swoim koncie nie miał – wyrzucono go z Jungvolku jako gorliwego ministranta. Z jego punktu widzenia „Niemcy, którzy pozostali przy swoim Hajmacie” byli ofiarami zastępczymi – nazistowscy rodacy opuścili miasto przed wkroczeniem Sowietów. (52). Z kolei „Górnoślązacy pozostający w swoim Hajmacie” zostali potraktowani równie surowo – wezwani rozkazem do prac porządkowych – zaświadcza o faktach, które znamy z innych relacji – „wrócili do domu dopiero po pięciu, sześciu lub siedmiu latach, wielu w ogóle już nie wróciło.”(53)
Krystian Węgrzynek, Języki mitu, historii, religii w literaturze na Górnym Śląsku, Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”, Katowice 2018. Fragment rozdziału: Okres powojenny – górnośląskie tragedie
I.Villqist, Miłość w Koenigshuette, Teatr Polski w Bielsku-Białej, [zapis na płycie DVD].
Komendant obozu w Łambinowicach, Czesław Geborski, to również mściciel i nazistowska ofiara – więzień obozu w Kochłowicach Zob.M.Grzebałkowska: Śpiewać, hitlerówy. „Gazeta Wyborcza. Duży Format.” 27.11.2014
H.Wach-Malicka, Z notatnika recenzentki: „Miłość w Koenigshuette”, czyli patyczkiem w mrowisko. „Dziennik Zachodni” 2.04.2012
Marcin Hałaś „Śląsk kocha Niemców”, Uważam Rze nr 10/11-03-2013. Zob. także: I.Kmiecik, Miłość w Koenisghuette. Antyczna tragedia w Chorzowie, „Newsweek” 14.07.2012.
H.Wach-Malicka, dz.cyt.
H.White, Przeszłość, 69.
Por. G.S.Spivak, Strategie postkolonialne, tłum.A.Górny, Warszawa 2011, s. 44
E.Bal, Śląsk swój i obcy. Między natywizmem a postnacjonalizmem. W: Polska dramatyczna 1.Dramat i dramatyzacje w XX wieku,Red.M.Borowski, M.Sugiera, Kraków 2012, s.90.
G.Gruschka: Zgoda miejsce zgrozy, tłum. Jan Bomba, Zabrze 2008, s.101-102.
Oczywiście dopiszmy – może i dlatego, że naziści uznali, iż jego poglądy są „zdrowe i narodowe”.( Zob. W.Szewczyk: Dzieje pewnego kultu. W: tegoż, Literatura niemiecka XX wieku, Katowice 1964, s.248.) Nazistów bohater jednak nigdy nie darzył sympatią, a poezja wielkiego romantyka pozostała z nim na zawsze.
Zapewne na Osiedle Hulczyńskiego, skąd pochodzi Bienkowy Hottek.
S.Dagerman:Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech. Tłum.I.Kowadło-Przedmojska, Wołowiec 2012, s.65.