Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Krajewski: Oś sporu nie przebiega tam, gdzie definiuje go wiedza i literatura związana ze współczesną urbanistyką lecz nawyki mobilnościowe
Trwa dyskusja o losie placu Sejmu Śląskiego. Wyłaniają się dwie strony „konfliktu”. Jedna argumentuje konieczność radykalnej zmiany: usunąć parking, zazielenić na maksa. Są tu poruszane kwestie bioróżnorodności, cienia, temperatury, retencji wody itp.
Natrafiają na opór: plac to plac a nie park. Plac jest reprezentacyjny (pamiętam, że ten sam argument był używany przy dyskusji o strefie Rondo-Rynek 10 lat temu i miał obronić tą przestrzeń przed nadmiarem drzew i stojaków rowerowych. Co zabawne – w zeszłym roku miasto zawęziło drogę do 1 pasa i dosadziło szpaler drzew. Czyli, że musieliśmy przebudować tą przestrzeń 2 razy i czekać 10 lat, żeby zrobić to, czego domagaliśmy się od samego początku).
Są też głosy powołujące się na autorytet architekta i urbanisty. Tutaj głosy są podzielone. Mam podejrzenia, że oś sporu nie przebiega tam, gdzie definiuje go wiedza i literatura związana ze współczesną urbanistyką lecz nawyki mobilnościowe samych urbanistów i architektów. „Miasto” jest zatem projekcją tego, co architekci i urbaniści lubią osobiście (np. wygodne samochody, drogie obiady i spotkania z klientami, brak oddziaływania pogody na ich komfort).
Tworzą złudzenie, że decyzje w mieście podejmują architekci i urbaniści (hahaha). A także złudzenie, że ten rodzaj komfortu korzystania z miasta, który sami zdefiniowali, można jakimś cudem zapewnić wszystkim w równy sposób.
Najlepiej zatem, by decyzje o placach miejskich podejmowali fachowcy (urbaniści i architekci wspólnie z politykami). A nie przypadkiem ekopopuliści, niefachowcy, nie znający się na kwestiach reprezentacyjności oraz, prawdopodobnie bezrobotni, bo nie posiadający samochodu i nie rozumiejący trudu życia kierowcy w takim mieście jak Katowice (które jest wyjątkowe pod każdym względem).
Jest także wątek, który odciąga uwagę od samych architektów. Otóż plac musi być parkingiem, bo inaczej handel i restauracje upadną. Jest to o tyle śmieszne, że wokół Urzędu Wojewódzkiego w całym kwartale zabudowy jest mniej sklepów i restauracji niż na 50mb jakiejkolwiek ulicy przebudowanej w ostatnich latach na deptak. Jest też argument koronny, a więc potrzeby parkowania samych urzędników. I to jest coś, co chciałbym jakoś sprawdzić, bo (to tylko hipoteza) wydaje mi się, że pomimo faktu, że teren otaczający urząd z każdej strony wygląda jak parking przed Lidlem, to osób dojeżdżających do pracy w urzędzie transportem zbiorowym lub pieszo jest więcej, niż tych jeżdżących codziennie autami. Czy ktoś robił taką ankietę wśród pracowników Urzędu Wojewódzkiego i Marszałkowskiego?