Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Z Katowic do Krakowa – autobus czy pociąg?
Znów zagnało mnie do Krakowa. Ozwały się dawno zamierzchłe czasy. Bo też i był taki okres, kiedy mogłem się wręcz uznawać za commutersa (lubię język polski, ale jakoś pojęcie „migrant wahadłowy” do mnie nie przemawia) na trasie Katowice – Kraków. Jak ja sobie bardzo obiecałem wówczas, że przynajmniej raz zrobię cokolwiek innego, niż ciągle INTER i UniBus. Raz się udało – ale też bez szału z trasą. Ot, Neobus Polska przez Lotnisko Balice, ale przyznam, towarzystwo miałem wówczas wyborne! A tak bardzo chciałem na przykład podjechać w jedną stronę pociągiem do Olkusza, stare śmieci odwiedzić i dalej takim klasycznym busem, takim, co to głęboko wyhodowany jeszcze od ustawy Wilczka pozycję zdobywał. Albo kupić jednodniowy bilet PKM Jaworzno i jechać z przesiadką w Chrzanowie. Ehhh, pomysłów było tyle, a i tak finalnie wygrywał pośpiech, codzienność…
Teraz sytuacja zmieniła się diametralnie – oto pociągi weszły do gry! Coś, co przez lata zdawało się być kompletną abstrakcją, dziś jest pełnoprawnym elementem pejzażu mobilności czegoś, co zwane bywa niekiedy Kratowicami. Mało tego, POLREGIO i Koleje Śląskie uznają wzajemnie swoje bilety, tworząc jako-tako uzupełniający się rozkład jazdy. Ale niestety, oferta jest jaka jest. Znów wygrała proza życia, chęć powrotu do domu na obiad i takie tam. Dlatego w podróż do Krakowa zmuszony byłem wybrać się „olej-kolej” autobusem z wspomnianego wcześniej duetu. Niestety dla kolei, 8:50 to za wcześnie, 9:48 to za późno. Nie, inaczej – przede wszystkim przyjazd 11:17 to za późno. Decydując się na autobus o 9:30 miałem niemałe szanse na złapanie powrotnego do Katowic o 11:32, co oznaczało przyjazd do domu tuż po trzynastej. Perspektywa kusząca. Ale to właśnie obrazuje sposób myślenia „standardowego pasażera” – tak, owszem, kolej, wygodnie, cicho, spokojny bieg, ale jak nie ma, to bez sentymentu idę na Sądową i pakuję się do nówki mercynki.
Załatwiwszy swoje sprawy udało mi się zdążyć na pociąg o 11:32. Czułem się tak nienaturalnie krążąc po dworcu kolejowym i zastanawiając się, czy pojedzie fENiks czy może acatus (zwany aKaktus) czy jeszcze coś innego – wieloletnie przyzwyczajenie robi swoje. Było dość prozaicznie, implus na solo w barwach Małopolski. Nie ma tego złego, odchylane siedzenia. Tak sobie myślałem, że z radością będę się przyglądał temu, co się podziało na trasie. O święta naiwności! Nic z tych rzeczy. Łobzów, Bronowice, Zabierzów jakiś… I nagle słyszę z gadaczki: następna stacja: Katowice Szopienice Połudnowe! Szok! Ale to tylko świadczy, jak dobrze minęła podróż. Dawno nie spałem tak kamiennym snem. Kolej to był dobry wybór.