Między minaretem, a latawcem. Opowieść o podróży do Afganistanu

Afganistan od wieków był czymś więcej niż tylko krajem, był przejściem. Korytarzem cywilizacji, przez który przetaczały się armie, karawany, idee i religie. Tu stykały się wpływy Persji, Indii, Chin i świata hellenistycznego. Tu przebiegał Jedwabny Szlak, tu buddyzm spotykał islam, a rdzenni mieszkańcy: Uzbekowie, Turkmeni, Tadżycy, dzielili przestrzeń z Pasztunami, Hazarami i Nuristańczykami.

W XIX wieku, w wyniku imperialnych rozgrywek między Rosją a Wielką Brytanią, granice Afganistanu zostały wytyczone sztucznie, często bez uwzględnienia etnicznych, kulturowych i historycznych więzi. Linie narysowane na mapach przez obcych urzędników do dziś kładą się cieniem na regionie, dzieląc społeczności i wzmacniając napięcia. 

Reklama

Afganistan dziś, po dekadach wojen, interwencji i prób narzucenia porządku z zewnątrz, wciąż pozostaje dla świata zagadką. Dla jednych jest symbolem chaosu i ekstremizmu. Dla innych miejscem o niezwykłej historii, krajobrazach i ludziach, którzy próbują tu żyć.

Grażyna Szczurkowska, podróżniczka, która od lat przemierza najtrudniejsze zakątki świata, postanowiła zobaczyć Afganistan na własne oczy. Nie z pozycji reportera, nie jako misjonarka czy aktywistka, ale jako kobieta, która szuka prawdy tam, gdzie inni widzą tylko zagrożenie. W rozmowie opowiada o tym, co ją tam zaprowadziło, co zobaczyła i dlaczego warto odwiedzić ten kraj. 

Olga Kostrzewska-Cichoń:  Afganistan to nie jest oczywisty kierunek podróży. Co cię tam zaprowadziło?

Grażyna Szczurkowska: To była podróż, która dojrzewała we mnie przez dekady. Byłam już w Iranie, Pakistanie, Indiach, całych Indochinach, w dawnych republikach radzieckich, między innymi w Uzbekistanie, ale Afganistan pozostawał białą plamą, brakującym ogniwem. Pamiętam, jak w 1979 roku przyjechał do Polski Afgańczyk robiący doktorat na Politechnice Śląskiej. Z dumą opowiadał o nowoczesnym kraju, jaki będą budować. Miesiąc później wkroczyli do Afganistanu Rosjanie, on tam wrócił i kontakt się urwał. Od tamtej pory minęło ponad 40 lat. Oczywiście, gdy byli tam Amerykanie można było polecieć i zobaczyć duże miasta, jak Kabul, ale zwiedzanie całego kraju było niemożliwe. Niektóre rejony, w tym drogi, ze względu na obecność amerykańskich baz wojskowych były po prostu zamknięte. Zawsze chciałam tam pojechać, ale dopiero teraz pojawiła się okazja.

Reklama

OK-C: Jak wyglądały przygotowania do wyjazdu? Domyślam się, że nie wystarczyło kupno biletu i spakowanie plecaka.

GS: Oj nie. Wizę udało się zdobyć w Pradze w Czechach. To najbliższe europejskie państwo, w którym można otrzymać wizę od Talibów, a taka jest konieczna i honorowana przez władze Afganistanu. Formularz był bardzo szczegółowy, potrzebne było nawet sądowe zaświadczenie o niekaralności. Już na lotnisku w Warszawie sprawdzano wizę, dzwoniono nawet do praskiej ambasady, by potwierdzić nasze dokumenty. 

Checkpoint

OK-C: Jak wyglądała codzienność podróży? Czy czułaś się bezpiecznie?

GS: To była podróż pod kontrolą. Niemal na każdym kroku sprawdzano nam dokumenty. Nawet do zwiedzania minaretu potrzebna była pisemna zgoda afgańskiego Ministerstwa Kultury i Turystyki. Talibowie są wszędzie. Talib z brodą i karabinem maszynowym to powszechny widok. To ich świat. W samochodzie kobietom i mężczyznom nie wolno siedzieć w jednym rzędzie. Osobno siedzą kobiety, osobno mężczyźni, chyba, że są małżeństwem, na co muszą mieć potwierdzający to dokument. Wszystkie przepustki z prowincji do prowincji załatwiali nam afgańscy przewodnicy. Czasem dołączał do nas Talib z bronią, pilnował podczas zwiedzania. Nie czułam się zagrożona, ale też nie było swobody. Talibowie to już nie tylko bojownicy, ale struktura państwowa z administracją, policją religijną, systemem edukacji i wojskiem. Do ich ruchu może dołączyć niemal każdy, kto podporządkuje się ich ideologii i hierarchii. Ale kiedyś, by zostać talibem, trzeba było czegoś więcej niż lojalności. Mówiono, że warunkiem było zabicie człowieka, ofiara na sumieniu jako dowód oddania sprawie. Nie wiem, czy to była zasada, ale przemoc była wpisana w ich tożsamość od początku. Talibowie wyrośli z chaosu po wojnie z Rosjanami, z religijnych szkół w Pakistanie, z potrzeby porządku w kraju, gdzie każdy klan walczył z każdym. Początkowo byli ruchem religijnym, który miał przywrócić ład. Potem przyszły represje, kolejne wojny. Dziś, choć wielu ludzi się z nimi nie zgadza, godzą się na ich rządy, bo nie chcą chaosu.

OK-C:  W Afganistanie kobiety zostały niemal całkowicie wymazane z przestrzeni publicznej. Nie mogą uczęszczać do szkół powyżej szóstej klasy, pracować w większości zawodów, a nawet uprawiać sportów. Nie mogą podróżować bez męskiego opiekuna. Jak ty jako kobieta czułaś się na miejscu? Jak ta rzeczywistość była dla ciebie odczuwalna?

GS: Złożenie. Z jednej strony była ciekawość i uprzejmość. Z drugiej wyraźne granice.
W wielu krajach arabskich trzeba zasłonić głowę, mieć przyzwoite ubranie. Ale nigdy wcześniej nie musiałam być tak całkiem zakryta. Przed wyjściem żartowałam: „ muszę się zapakować”. Zwiedzając Park Narodowy Band-e Amir i jego majestatyczne jeziora doświadczyłam restrykcyjnej polityki wobec kobiet. Oprócz wielu istotnych praw, zabrano kobietom prawo przebywania w parkach, zarówno miejskich, jak i narodowych. Były więc problemy z wejściem nas kobiet – turystek na teren parku i wymagało to długich negocjacji. Na miejscu przedstawiciel obecnej władzy groził nam rózgą, bo tym razem wyjątkowo nie miał długiej broni. Skontrolował nawet nasze telefony. Chodziło o zdjęcia kobiet na tle jeziora. Wykasował je  doszczętnie. W ten sposób straciłam wiele pięknych zdjęć z Parku Narodowego Band-e Amir, który jest naprawdę niesamowity. Znany jest z turkusowych jezior otoczonych wapiennymi klifami, spektakularnych formacji geologicznych i malowniczych krajobrazów. Odwiedzający mogą uprawiać tam turystykę pieszą, a nawet biwakować, ale obecnie mogą to robić wyłącznie mężczyźni. W innych krajach, jak Irak czy Pakistan, całe rodziny wychodzą do miasta, rozkładają dywaniki, piją herbatę, dzieci biegają, śmieją się w cieniu drzew. A tu? Sami mężczyźni. Ani jednej kobiety. Ich nieobecność w przestrzeni publicznej jest uderzająca. 

Kobiety czekające przed meczetem w Herat

OKC: Jak kobiety próbują żyć mimo zakazów, mimo kontroli? Czy toczą życie wyłącznie żon i matek? 

GS: Właśnie to mnie zaskoczyło najbardziej. Zdarzyło się, że przez przypadek trafiłyśmy na wesele, winda zawiozła nas na ostatnie piętro hotelu. Mężczyzna nie mógł z nami jechać, bo tam obowiązuje zasada: albo kobiety, albo mężczyźni jadą razem. Koleżanka pojechała ze mną, drzwi się otworzyły, a tam balowa sala, kobiety w kolorowych strojach, makijażach jak na bal, po prostu królowe. W tym momencie jeszcze nie było pana młodego, pojawił się potem. Zostałyśmy wciągnięte do środka. I tam kobiety były sobą. Nie zahukane, nie potulne, wręcz przeciwnie. Konkretne, zdecydowane, czasem nawet agresywne w swojej pewności siebie. Oczywiście to były kobiety z dużego miasta, raczej zamożne. Ale to pokazuje, że nawet w tym skrajnie konserwatywnym społeczeństwie istnieją przestrzenie, w których kobiety próbują żyć po swojemu. Edukację kończą wcześnie, potem czeka je rola matki i żony. Ale dziewczyny chodzą na tajne kursy, uczą się języków, zdobywają zawody. Jeden z naszych przewodników opowiadał, że jego siostra skończyła taki kurs i dziś jest pielęgniarką. Talibowie zamknęli zakłady fryzjerskie, kosmetyczne, ale dziewczyny same się uczą, same sobie radzą. Cicho, nieoficjalnie, ale z determinacją. Pod powierzchnią tej ciszy coś się tli.

OK-C: „Nie patrz na Afganistan przez pryzmat Europy. To jeden z najmniej rozwiniętych krajów świata. Czyta i pisze tu zaledwie 40 parę procent społeczeństwa. W większości kraju nie ma prądu, ani bieżącej wody. Ludzie żyją jak w poprzedniej epoce, a jedyną nauką jest nauka Koranu. Społeczeństwo jest skrajnie konserwatywne”. To słowa twojej przewodniczki po Afganistanie, Katarzyny Rozmysłowicz. Patrzyłaś na Afganistan oczami mieszkanki zachodu?

GS: Starałam się patrzeć i chłonąć ten kraj bez uprzedzeń, bez porównań, bez tej zachodniej wyższości, która często wkrada się nieświadomie. Ale z moją przewodniczką się zgadzam. Afganistan to kraj, który przez dekady był polem bitewnym. Wojna to nie wspomnienie, to codzienność, która ukształtowała całe pokolenia. Większość ludzi nie zna innego życia. Dziś jedyne, czego chcą, to spokój. Jeśli mogą go im zapewnić Talibowie, godzą się na to. Nie dlatego, że ich popierają, ale dlatego, że mają dość chaosu, przemocy, niepewności. Każda zmiana władzy oznaczała wojnę. To nie jest wybór z przekonania, to wybór z wyczerpania. I choć dla nas, z zewnątrz, to może być trudne do zrozumienia, tam to jest realna kalkulacja: lepiej mieć porządek niż kolejną wojnę.

OK-C: Afganistan to kraj pełen sprzeczności. Co najbardziej uderzyło cię podczas podróży?

GS: Kontrasty. Widziałam je wszędzie. W żadnym kraju nie rzucały mi się tak w oczy.
Z jednej strony biedne dzieci, gliniane domy, kobiety w burkach. Z drugiej domy jak pałace, restauracje z windą między salami. Nowoczesne hotele, w których rano widzisz pracownika, który się krząta, za chwilę wychodzi inny, niewiele się różni, a ten pierwszy podbiega, całuje go w rękę jak w tureckim filmie. To kraj kontrastów, ale też kraj feudalny. Taki, jaki znamy z podręczników historii. Rosjanie próbowali wprowadzić socjalizm, Amerykanie demokrację, coś się zmieniło w miastach, ale wieś została taka, jaka była 500 – 600 lat temu. Choć na prowincji potrafił mnie zaskoczyć osiołek z baterią słoneczną na grzbiecie. Wędrując pozwalał naładować miejscowym na przykład telefony. Widok nie do zapomnienia. Zachwyciło mnie też jedzenie. Kuchnia afgańska jest niezwykle różnorodna, pełna aromatycznych przypraw i wyrazistych smaków, jest odzwierciedleniem wielowiekowych tradycji i wpływów sąsiednich kultur. Mięso, pierożki, dania ryżowe, gulasze w bardzo wielu wersjach. Palao, czyli ryż z dodatkiem baraniny lub wołowiny, orzechów, suszonych owoców, gdzie ryż gotuje się  w bulionie z dodatkiem szafranu i kardamonu. Pyszne są mantu – pierożki z mielonym mięsem, cebulą i przyprawami. Kurma pochodząca z Indii to rodzaj gulaszu, który jest podawany w afgańskiej kuchni. Składa się z mięsa, warzyw i bogatej mieszanki przypraw: czosnku, cebuli, kurkumy, cynamonu i innych.  No i wreszcie  dania z grilla, w tym różne rodzaje kebabu, które są powszechnie spożywane. Zawsze do posiłków podawany jest afgański  płaski chleb pieczony w specjalnych piecach. Na deser firnee, rodzaj aromatycznego budyniu lub moja ukochana baklawa. A do tego świeże soki wyciskane z granatów, ananasów czy z mango. 

Hotel w Bamian

OKC: Jak wyglądała trasa twojej podróży? 

GS: Zaczęliśmy od Kabulu, stolicy Afganistanu, która jest chaotyczna. Nocowaliśmy u mężczyzny, który przez kilka lat mieszkał w Kanadzie. Zarobił sporo pieniędzy, wrócił i albo odziedziczył, albo kupił dom z ogrodem z lat czterdziestych, według niego „duchowo starodawny”. Ale w środku? Pałac. Sufity malowane na niebiesko, ptaki, złote ornamenty, stół przerobiony z rzeźbionych drzwi, przykryty szkłem, rzeźbione krzesła. Schody skrzypiały, a każdy pokój był ogromny, podobnie jak łazienki – z jednej strony artefakty, z drugiej szkło i aluminium, szklane umywalki, wygodne prysznice. Ogród podlewany wodą, mimo że w kraju są problemy z dostępem do niej. Widać było, że są tacy, którzy żyją bardzo dostatnio. Potem była Dolina rzeki Bamian, która znana jest z pozostałości wielowiekowego kultu buddyjskiego, szczególnie z kompleksu świątyń wykutych w skale w okresie od I do VIII wieku. Bamianto nazwa miasta i prowincji położonej na wysokości około dwóch i pół tysiąca metrów w centralnym Afganistanie, gdzie znajduje się piękna i żyzna dolina. Wieki temu prowincja ta stanowiła zachodnią granicę świata buddyjskiego ciągnącego się aż od  Bangladeszu. To księżycowe góry, które swymi szczytami przechodzą w kamieniste urwiska z widocznymi w oddali ośnieżonymi szczytami gór Hindukusz. Miasto Bamian przez tysiące lat było centrum buddyzmu, a także miejscem postoju karawan podążających Jedwabnym Szlakiem. Przez wieki stały tu dwa wspaniałe posągi Buddy z II wieku naszej ery. Wyciosane w piaskowej ścianie urwiska miały 38 i 55 metrów wysokości. Prezentowały udane połączenie klasycznej sztuki indyjsko-środkowo-azjatyckiej z hellenistyczną. Ostatni wyznawcy buddyzmu żyli tam pod koniec pierwszego tysiąclecia, ich religię zastąpił hinduizm, a potem niemal wchłonął i wymazał islam.

OK-C: Tych zabytków już nie ma?

Posągi Buddy w Bamianie  zostały zniszczone w 2001 roku przez Talibów, którzy ostrzelali je artylerią, a następnie wysadzili w powietrze przy użyciu materiałów wybuchowych. Decyzja o zniszczeniu wynikała z ich radykalnej interpretacji islamu, zakazującej sztuki figuralnej i kultu innych religii. Zniszczenie tych olbrzymich rzeźb  wywołało powszechne oburzenie na całym świecie. W 2003 roku krajobraz kulturowy i zabytki archeologiczne w dolinie rzeki Bamian wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO.     

Bamian

OK-C: Co jeszcze zapadło ci w pamięć? Zachwyciło cię?

Minaret w Dżam. Osiągając zawrotną wysokość 65 metrów stoi samotnie na straży u zbiegu rzek Hari Rod i Dżam Rod, będąc najwspanialszym zachowanym zabytkiem średniowiecznego imperium Ghurydów. Zapomniany przez świat zewnętrzny aż do połowy XX wieku, pozostaje Świętym Graalem dla wielu podróżujących do Afganistanu. Przyjmuje się, że minaret został wzniesiony w celu upamiętnienia doniosłego zwycięstwa, odbicia miasta Ghazni z rąk tureckich w 1174 roku. W 2002 roku minaret wraz z archeologicznymi pozostałościami miasta Dżam został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO i jednocześnie na listę obiektów zagrożonych. W momencie budowy był najwyższym minaretem na świecie i do XX wieku wyższy był tylko Kutb Minar w Delhi. Obecnie Dżam jest uznawany za miejsce zaginionego miasta Firuzkuh, stolicy Ghurydów, zniszczonej przez Mongołów. A co mnie zachwyciło? Widziałam wiele pięknych krajobrazów na świecie, ale tam niektóre były naprawdę unikalne. Ruiny starożytnych miast, minaret wśród gór. Zabytki niespotykane. I ta świadomość, że jesteśmy malutcy wobec historii. Aleksander Macedoński, buddyzm, hellenizm, wszystko tam było. Ale przyszła religia, która nie toleruje wizerunków. W muzeach zamalowano wszystkie twarze, nawet wizerunki zwierząt. Usunięto także zdjęcie Radosława Sikorskiego z czasów, gdy jako reporter wojenny dokumentował wojnę z perspektywy mudżahedinów. Talibowie chcą pokazać, kto tu rządzi. A jednak były też inne doświadczenia. W Kandaharze jeden z Talibów był miły. Chciał robić z nami zdjęcia, żeby pokazać światu, że Talibowie nie są tacy straszni. W pewnym momencie wziął mnie nawet pod rękę i pomógł wejść na górę. Może dlatego, że jestem starsza, a tam bardzo szanują seniorów. 

OK-C: Jak twoim zdaniem powinien zachować się świat wobec Afganistanu? 

GS: Zachód ma odruch: trzeba pomagać, trzeba wspierać. Ale jak? Nie da się robić cudów. Można działać stopniowo. Na przykład odpuścić część długu Afganistanu, pod warunkiem, że kobiety będą mogły studiować medycynę i zostać lekarkami. Bo nie da się prowadzić kraju bez kobiet w zawodach medycznych. Były już próby reform. Król został obalony, bo za bardzo chciał nowoczesności. Socjalistyczne władze torpedowane, bo próbowały wprowadzić porządki, które nie pasowały do feudalnego, religijnego kraju. Na koniec Amerykanie, którzy zmienili oblicze tylko w części dużych miast. W 2021 roku Talibowie doszli do władzy bez rozlewu krwi. Kraj był zmęczony. Ludzie mówili: niech już ktoś rządzi, byle nie było tylu walk. I tak zostali. Dziś rządzą czwarty rok. 

OK-C: Ale mimo wszystko warto tam pojechać?

GS:  Tak. Mimo wszystko zdecydowanie tak. Afganistan, to kraj ludzi gościnnych i pomocnych. My mieliśmy swoich profesjonalnych opiekunów, więc nie było okazji do korzystania z gościnności zwykłych mieszkańców, ale to się czuło, że gotowi byli zaprosić nas do siebie, poczęstować czymś smacznym, pomóc podróżnemu. Afganistan to świat, jakiego już prawie nie ma. Biedny, zniszczony wojnami, archaiczny, ale też kraj, w którym natura nie została ujarzmiona i wciąż dyktuje rytm życia. Zapomniałam wspomnieć o latawcach. Dla Afgańczyków puszczanie latawców, to sport narodowy i filozofia zarazem. Robią to często w wąskim gronie , ale jeszcze częściej w tłumie w dni świąteczne. Latawce są ważnym elementem tamtejszej kultury. Symbolem nadziei i wolności. Przez krótki czas puszczanie latawców było zakazane przez reżim Talibów. Dziś znowu są, wznoszą się wysoko, jakby chciały wyprzedzić cienie, które pełzają po ziemi.

Olga Kostrzewska-Cichoń
Olga Kostrzewska-Cichoń

Dziennikarka i aktywistka miejska z Katowic. Pisze o pamięci, przestrzeni i polityce codzienności. Zajmuje się tematami społecznymi, historią lokalną i tym, co znika z miejskiego krajobrazu. Współtworzy inicjatywy obywatelskie, dokumentuje głosy z marginesu i ślady, które zostają.