Europejski plan działania dla przemysłu motoryzacyjnego: wielka narracja czy polityczna iluzja?

Europa kocha wielkie narracje. Uwielbia opowieści o postępie, technologicznej dominacji i ekologicznej harmonii. Unijni liderzy chętnie rysują obrazy przyszłości, w których kontynent staje się zielonym wzorem dla reszty świata. Jednak, gdy przychodzi do szczegółów, blask tej wizji zaczyna przygasać, a rzeczywistość skrzeczy.

Ostatni plan Komisji Europejskiej dla przemysłu motoryzacyjnego to przykład politycznej sztuki kompromisu. Ursula von der Leyen stara się balansować między ambicją a koniecznością uwzględnienia głosów różnych środowisk. Na papierze wszystko wygląda obiecująco: 1,8 miliarda euro na rozwój łańcucha dostaw surowców do produkcji baterii oraz około 1 miliarda euro na rozwój technologii i cyfrowych rozwiązań dla branży motoryzacyjnej. W praktyce jednak, wielu uczestników tej rewolucji czuje się pominiętych, jeśli nie wręcz oszukanych.

Największe obawy zgłaszają regiony, których gospodarka opiera się na motoryzacji. Sojusz Regionów o Rozwiniętym Przemyśle Motoryzacyjnym (ARA) nie kryje rozczarowania. Jego członkowie, w tym Guido Guidesi, zwracają uwagę na kluczowy problem – polityka Komisji oznacza de facto koniec neutralności technologicznej i bezwzględne przejście na elektryfikację. A to – jak alarmują – może być kosztownym prezentem dla chińskich producentów, którzy już dziś dominują na rynku baterii i samochodów elektrycznych. Czy Europa rzeczywiście chce oddać swoją konkurencyjność walkowerem?

Nie chodzi o to, by kwestionować dekarbonizację. Nawet najbardziej sceptyczni politycy regionów zgadzają się, że przemysł musi się zmieniać. Ale problem w tym, że unijne strategie często rodzą się w oderwaniu od realiów – nie na halach produkcyjnych Tychów, Stuttgartu czy Turynu, ale w klimatyzowanych gabinetach Brukseli. W Polsce sektor motoryzacyjny to blisko 400 tysięcy miejsc pracy. Wielu z tych ludzi nie ma pewności, czy w nowej rzeczywistości znajdzie dla siebie miejsce.

Z drugiej strony mamy organizację Transport & Environment (T&E), dla której równe szanse oznaczają ambitne i stabilne regulacje dotyczące emisji. Ich zdaniem Komisja, przyznając producentom dodatkowe dwa lata na spełnienie norm CO₂, de facto nagradza tych, którzy najwolniej dostosowują się do zmian. Efekt? Europa może wyprodukować milion elektrycznych samochodów mniej, co osłabi jej pozycję w globalnym wyścigu technologicznym.

Jest jeszcze inny problem – dostępność elektrycznych samochodów dla przeciętnego Europejczyka. W 2023 roku średnia cena nowego auta elektrycznego wynosiła 42 tysiące euro, podczas gdy tradycyjnego spalinowego – 25 tysięcy. Regulacje dotyczące flot firmowych to krok w dobrym kierunku, ale to nie wystarczy. Potrzebne są realne mechanizmy wsparcia dla gospodarstw domowych. W przeciwnym razie transformacja stanie się luksusem dla bogatych, a reszta Europy zostanie na starych, spalinowych pozycjach.

Komisja Europejska próbuje godzić ogień z wodą. Ale prawdziwe pytanie brzmi: czy rzeczywiście daje równe szanse wszystkim uczestnikom tej rewolucji? Prawdziwa transformacja nie może ograniczać się do gigantycznych funduszy na innowacje i wsparcia dla wielkich korporacji. Jeśli Unia Europejska chce uniknąć błędów przeszłości, musi działać odważnie i konsekwentnie – nie faworyzując jednej grupy interesów kosztem innych. Europejska rewolucja motoryzacyjna nie może być projektem elit.

Patryk Białas
Patryk Białas

Radny Miasta Katowice. Społeczny koordynator polskich liderów The Climate Reality Project. Ekspert stowarzyszenia BoMiasto.