Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Zaborowski: To, że Harris była bardziej konkretna nie znaczy jednak wcale, że w debacie zaprezentowano wiele konkretów
Nadal nie wiemy kto wygra wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, ale wiemy kto wygrał debatę wyborczą.
Kamala Harris zachowała zimną krew, była bardziej merytoryczna, bardziej konkretna i poważna, pomimo zabójczego uśmiechu, niż populistyczny i demagogiczny, zakochany w sobie konkurent.
To, że Harris była bardziej konkretna nie znaczy jednak wcale, że w debacie zaprezentowano wiele konkretów, po prostu była nieco bardziej rzeczowa od Trumpa.
Najważniejsza dla Amerykanów kondycja ich gospodarki i w konsekwencji poziomu życia została jedynie zamarkowana w dyskusji, głównie przez pryzmat podatków i ceł. Podatki mają być oczywiście obniżane, a cła podnoszone, zwłaszcza na produkty chińskie. Harris oskarżała Trumpa, że obniżki podatków będą dotyczyć jedynie wielkich korporacji, a sama chce zadbać o klasę średnią, do której w Ameryce aspiruje przytłaczająca większość obywateli.
Trump, pamiętając o tym, że debatują w Pensylwanii bronił przed demokratką szczelinowania, a więc wydobycia gazu łupkowego, a przy okazji również wydobycia ropy naftowej. Oskarżał też ekipę Bidena o wzrost inflacji, który w dobie Covidu sam zresztą zapoczątkował.
Niezależnie od tematu rozmowy Donald Trump próbował atakować cały czas w sprawie niekontrolowanej imigracji i problemów społecznych z nią związanych, głównie w postaci wzrostu przestępczości, szczytując oskarżeniem haitańskich imigrantów o pożeranie psów, kotów i innych zwierząt domowych. Doczekał się nie tylko uśmiechu politowania, ale również riposty – przypomnienia, że za jego rządów imigracja była zdecydowanie wyższa.
Harris punktowała wyraźnie w sprawie praw kobiet oraz opieki zdrowotnej, strasząc całkowitym zakazem aborcji na szczeblu federalnym, który Trump zamierza przeprowadzić przy pomocy mianowanych przez siebie sędziów Sądu Najwyższego i obniżaniem kosztów publicznych programów opieki zdrowotnej. W tych sprawach Trump był niekonsekwentny i niespójny, mówiąc po ludzku – kręcił i kłamał.
Najbardziej jednak „przebojowy” okazał się w sprawie polityki zagranicznej zapowiadając upadek Izraela w 2 lata po objęciu władzy przez Kamalę Harris, pomimo jej deklaracji wspierania Izraela, oraz oskarżając ją o spowodowanie agresji Putina przeciw Ukrainie, wiążąc wybuch wojny z jej wizytą ostrzegawczą w Kijowie 3 dni przed wybuchem wojny i sugerując, że to jej brak zdolności negocjacyjnych doprowadził do katastrofy. Trump oczywiście zakończy wojnę jeszcze przed objęciem władzy.
Dla Polski i Europy bardzo ważny jest brak odpowiedzi Trumpa na pytanie prowadzącego czy życzy Ukrainie zwycięstwa, pomimo powtarzania pytania.
Dla Kamali Harris oznacza to, że projektowane zakończenie wojny przez Trumpa oznacza kapitulację Zachodu. Przypomniała też 800 – tysięcznej Polonii w Pensylwanii (jednym z kluczowych stanów w listopadowym głosowaniu), a pośrednio w całym kraju, na kogo Putin może obrócić wzrok w następnej kolejności po Ukrainie.
Dla Polaków pewne znaczenie może mieć też znamienne pominięcie przez Trumpa swojego admiratora Andrzeja Dudy i podparcie się wyłącznie autorytetem Orbana jako wybitnego przywódcy europejskiego.
Szczególny niesmak u mnie wywołały jednak personalne ataki Trumpa na urzędującego prezydenta Bidena. Moje zdziwienie budzi brak jakiejkolwiek reakcji Harris poza przypomnieniem, że to z nią Trump rywalizuje, a nie z Bidenem.
Zabrakło mi choćby stwierdzenia, że Trump Bidenowi do pięt nie dorasta. Tym bardziej, że w innych kwestiach polemizowała twardo i skutecznie.
Wyraźnie opowiedziała się za umacnianiem NATO i pogłębianiem współpracy z Europą i innymi sojusznikami Ameryki.
Wiarygodnie mówiła o integracji społeczeństwa amerykańskiego i równouprawnieniu różnych grup społecznych. Budziła zaufanie; a ponieważ wygrała debatę wyraźnie, sądzę, że następnej do wyborów już nie będzie.