Zaborowski: Wybory rozstrzygną się w pasie rdzy, gdzie przemysł amerykański długo buksował w miejscu

W Polsce trwa kanikuła przerywana tylko szukaniem winnych braku nowelizacji prawa aborcyjnego lub kolejnymi próbami, mniej lub bardziej udanymi, wymierzenia sprawiedliwości politykom Prawa i Sprawiedliwości, a także Suwerennej Polski.

Poza tradycyjnymi igrzyskami niewiele się dzieje.

W Stanach Zjednoczonych Ameryki politycy wakacji nie mają, bo kampania prezydencka wchodzi w zasadniczą fazę.

Najpierw populistyczny miliarder, bohater wielu afer podatkowych, obyczajowych i politycznych, były prezydent Donald Trump wygrał debatę wyborczą z doświadczonym politykiem, bardzo dobrym urzędującym prezydentem Joe Bidenem. To nie Trump oczywiście wygrał debatę; Bidena pokonał jego podeszły wiek. 

Do tego politycznego, raczej niespodziewanego skalpu Trump szybko mógł dołożyć kolejny dar od losu – postrzał w ucho na wiecu wyborczym i wyglądało, że wybory są „pozamiatane”. Trump i jego sztab dobrze wiedzieli jak to polityczne złoto wykorzystać i sprzedać opinii publicznej – mężnego polityka – przywódcę narodu.

Nawet bohaterski prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński uznał za stosowne złożyć hołd Trumpowi i pamiętając o jego zapowiedziach wstrzymania pomocy dla Ukrainy i zmuszenia obu stron wojny do zawarcia pokoju, zadeklarował gotowość do negocjacji pokojowych z Putinem (których wcześniej sobie i rządowi zabronił specjalnym dekretem) i wyraził nadzieję na zakończenie gorącej fazy wojny do końca roku, a więc przed objęciem władzy przez nową administrację w Waszyngtonie.

Jednakże presja na Bidena ze strony liderów opinii publicznej i przede wszystkim ze strony zaniepokojonych rysującą się klęską czołowych polityków Partii Demokratycznej, okazała się skuteczna. Poczciwy wujek Joe zrezygnował z walki wyborczej, której nie był w stanie wygrać i poparł na urząd prezydenta swoją wiceprezydent Kamalę Harris.

W ciągu trzech dni, które upłynęły od tej decyzji, Harris uzyskała poparcie kongresmenów, gubernatorów, byłych prezydentów i przede wszystkim przytłaczającej większości delegatów na konwencję wyborczą Partii Demokratycznej. Jej nominacja na konwencji jest już przesądzona.

Na konto jej kampanii wpłynęło już więcej pieniędzy niż było na koncie komitetu wyborczego do czasu oświadczenia Bidena.

W pierwszym sondażu w nowej sytuacji wyprzedziła Donalda Trumpa o 2 punkty procentowe. W demokratów wstąpił nowy duch. Jej kandydatura mobilizuje w większym stopniu ludzi młodych, Afroamerykanów i Latynosów. Jest też szansa, że z uwagi na jej progresywne poglądy w sprawie aborcji, której republikanie chcą zakazać na poziomie federalnym, zyska też więcej głosów kobiet niż otrzymałby Biden.

Kandydatka demokratów będzie mocno bronić dostępności opieki zdrowotnej dla wszystkich grup społecznych, walczyć o lepszą edukację i uregulowanie dostępu do broni palnej.

Wynik wyborów w nowej sytuacji wydaje się być znowu kwestią otwartą.

Trzeba jednak pamiętać, że w anachronicznym amerykańskim systemie wyborczym głosowania na elektorów z poszczególnych stanów nie wystarczy uzyskać więcej głosów od kontrkandydata w skali całego kraju. Wybory trzeba wygrać w większości stanów, zdobywając więcej elektorów. Niemal we wszystkich stanach zwycięzca, nawet jeżeli zwycięstwo zostało osiągnięte kilkoma czy kilkunastoma głosami, zdobywa wszystkie głosy elektorskie. A liczba elektorów z danego stanu (równa liczbie reprezentantów i senatorów) nie oddaje wprost proporcji ludności.

W 2000 roku demokrata Al Gore uzyskał w skali federalnej prawie 540 tys. głosów więcej od republikanina Georga W. Busha, ale większość w kolegium elektorskim uzyskał Bush junior. Zadecydowała ostatecznie różnica 537 głosów na rzecz Busha na Florydzie; gdzie głosy przeliczano wielokrotnie, ale decyzją Sądu Najwyższego procedury nie dokończono.

W 2016 roku demokratka Hillary Clinton uzyskała niemal 3 mln głosów więcej od Donalda Trumpa, ale w kolegium elektorskim tryumfował Trump stosunkiem głosów elektorskich 304 do 227. Zadecydowały ostatecznie tzw. swingujące (wahające się) stany z pasa rdzy: Michigan, Pensylwania i Wisconsin, które dysponowały 46 głosami elektorskimi. Przewaga Trumpa w tych trzech stanach wyniosła w sumie zaledwie ok. 78 tys. głosów wyborców.

Te trzy stany, obok ok. 10 innych, nadal należą do tych niepewnych. Demokraci wygrywają pewnie na zachodnim wybrzeżu i północno-wschodnim. Republikanie w większości stanów środkowego zachodu i południa kraju. Wybory rozstrzygną się w pasie rdzy, gdzie przemysł amerykański długo buksował w miejscu, ale również w Arizonie, Nevadzie na Florydzie, w Teksasie, Ohio czy w Północnej Karolinie.

Polityka gospodarcza demokratycznej administracji uruchomiła na nowo gospodarkę, powstało 16 mln nowych miejsc pracy, ale nie wszyscy odczuli tę poprawę, a niektórzy jej nie doceniają. O wyniku wyborów zdecyduje świadomość i realna sytuacja szerokich grup społecznych, nie tylko mitycznej klasy średniej.

Potrzebna jest też racjonalna polityka migracyjna, bo ona budzi duże emocje społeczne i problemy w tej sferze wykorzystuje populista Trump.

Na początek Harris musi wskazać kandydata na wiceprezydenta. Na krótkiej liście jest pięcioro gubernatorów i senatorów. Jestem gotów się założyć, że wybrany zostanie biały mężczyzna z jednego z wahających się stanów, np. kosmonauta, senator z Arizony Mark Kelly. Progresywna, kolorowa Kamala Harris musi zrównoważyć przekaz i powalczyć również o centrowego wyborcę.

Jeśli program zostanie dopracowany, demokraci się w pełni skupią wokół nowego duetu, a popularni prezydenci Clinton i Obama mocno zaangażują się w kampanię, są szanse na faktyczne zwycięstwo. Na dziś nic nie jest przesądzone.

Europa, a szczególnie narody Europy środkowo-wschodniej, w tym Polacy, śledzą z uwagą amerykańską kampanię. Większość będzie kibicować Kamali Harris, mając nadzieję na utrzymanie przez nową administrację wsparcia dla naszego bezpieczeństwa i nie chcąc ryzyka w postaci powrotu nieobliczalnego Donalda Trumpa. Najmocniej na utrzymanie się demokratów u władzy liczy walcząca Ukraina.

Prezydent Stanów Zjednoczonych jest w praktyce przywódcą wolnego świata i ma wpływ na wydarzenia niemal na całym globie. 

Ale decyzję podejmą, jak zawsze, wyłącznie amerykańscy wyborcy. Oby wybrali dobrze i przynajmniej tak wyraźnie jak Bidena 4 lata temu…

Zbyszek Zaborowski
Zbyszek Zaborowski

Poseł na Sejm II, III, IV, V i VII kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego V kadencji, w latach 2016–2019 wiceprzewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej.