Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Podsumowanie 2022 roku. Mateusz Kołodziej o płytach
Ostatnie dwanaście miesięcy w muzyce podsumowuje Mateusz Kołodziej. Poznajcie najciekawsze polskie i zagraniczne tytułu 2022 roku.
Frazes na początek: to był strasznie nierówny rok. Chociaż płyty na gorszym poziomie przytrafiają się przecież zawsze, ostatnie dwanaście miesięcy obfitowało w rozczarowania, które jakby nie zostały zauważone przez recenzentów i krytyków. Brodka nader monotonna, sanah cały czas bez wyrazu, Beyoncé przewidywalna, a mimo to, ciągle (!), ich albumy pojawiają się w zestawieniach tych najlepszych tytułów. Nikt jednak nie jest nieomylny, więc może tym razem pomylę się ja? Mylę się zatem razy dwadzieścia dwa, ponieważ tyle płyt wybrałem do podsumowania 2022 roku. Przedstawiam wam dwie listy po jedenaście pozycji – z albumami wykonawców polskich i zagranicznych. Kolejność nie odzwierciedla w żadnym wypadku jakości prezentowanych nagrań.
Muzyka polska
Biały Falochron „Nie masz wyjścia musisz znaleźć drogę” (Outpost)
Debiutancki projekt reprezentantów Krakowa i Wrocławia. Mieszanka elektroniki, rocka i hip-hopu, a więc coś, co być może nie stanowi monumentalnego odkrycia, ale przy odpowiednim podejściu do tematu, sprawdza się niemal zawsze. Epka, po wysłuchaniu której czuć pewien niedosyt. Nie jest to jednak uczucie związane z przeciętną jakością materiału, ale jego długością (w sumie dwadzieścia dwie minuty). Jeśli skrócenie czasu miało wpłynąć na usunięcie ewentualnych słabszych momentów, jestem w stanie to przeboleć. W końcu przycisk „replay” w jakiś celu został wymyślony, prawda?
Borixon „Mixed Music Arts (MMA)” (spacerange)
Borixon miał w karierze lepsze i gorsze chwile, ale miniony rok może zapisać po stronie zysków. Kolejna solowa płyta pokazuje, że będąc weteranem, można być jednocześnie świeżym zawodnikiem. Oczywiście duża w tym zasługa producentów i podkładów, które wydawać by się mogło momentami kradną show. W ostatecznym rozrachunku gospodarz, dzięki swoim umiejętnością, doskonale się na nich odnajduje. Gramatyczne wpadki i tzw. rymy częstochowskie? Tak, zauważyłem je, co nie było przecież trudne. Ale czy to coś, czego nie było na wcześniejszych płytach Rekina? Pomimo tych wpadek, po stokroć wolę prawdziwego i prostolinijnego Borixona niż gości, którzy w kawałkach emanują prawilnością, by następnie w mediach społecznościowych publikować oświadczenia napisane przez prawników.
Cheap Tobacco „Zobaczmy siebie” (Polskie Radio)
Grupa Cheap Tobacco, której korzenie sięgają bluesa, na nowej płycie postanowiła podążyć bardziej popową drogą, co nie oznacza, że muzyka przez nią grana stała się nagle cukierkowa i nader komercyjna. „Zobaczmy siebie” to zbiór piosenek o każdym z nas (serio), bez lukru i koloryzowania. Jak zwykło się mawiać: do tańca i do różańca. Muzyka z aspiracjami do frywolności, jednak ciągle przesiąknięta szarą (bluesową właśnie!) codziennością i uciekająca od bujania w obłokach.
Izzy and the Black Trees „Revolution Comes in Waves” (Antena Krzyku)
Jedna z kilku polskich płyt, których słuchanie w 2022 roku nie było męczące, chociaż z całego prezentowanego tutaj zestawu „Revolution Comes in Waves” jest materiałem zdecydowanie najgłośniejszym. Surowe post-punkowe brzmienie przeplata się w przypadku Izzy and the Black Trees z elektronicznymi wstawkami rodem ze stylistyki new wave oraz nonszalancją znaną z psychodelicznego rocka. Całościowo tworzy to niezwykle mocne i chwytliwe kompozycyjnie utwory. Do tego charyzmatyczna liderka, czyli zjawisko, o którym zdążyliśmy chyba przez ostatnia lata trochę zapomnieć. Płyta na poziomie, o jakim mogą pomarzyć koledzy z branży.
Klawo „Klawo” (Coastline Northern Cuts)
Słuchasz takich płyt i doskonale wiesz, że powiedzenie „kiedyś to były czasy” zupełnie nie ma racji bytu. Młodzi robią swoje, bezpardonowo przejmują scenę i co więcej zupełnie nie boją się wychodzić z tym do ludzi. Jazzowe brzmienia inspirowane rapowym rytmem, funkowym groove’em i nieograniczone żadnymi ramami, co objawia się improwizacyjnymi frazami, ale ciągle bez silenia się na bycie kimś innym, bo bycie sobą jest ciągle najbardziej klawe.
Mrozu „Złote bloki” (Universal Music Polska)
To niesamowite, jaką drogę przebył ten niezwykle utalentowany człowiek: od produkcji utworów przedstawicieli krajowej sceny hip-hopowej i gościnnych występów chociażby u boku Tedego, przez mocne komercyjne wejście w postaci utworu „Miliony monet”, aż po rock and rollowego wokalistę z krwi i kości. Świetne jest również to, że wspomniane zmiany wcale nie wpłynęły negatywnie na prezentowany przez Mroza poziom. Dowodem płyta „Złote bloki”, która jest przecież do bólu radiowa, ale przy tym totalnie – wydawałoby się – niekomercyjna. Wyważony materiał, doskonale zbalansowany jeśli chodzi o utwory kipiące energią oraz spokojne melodie.
Nene Heroine „Mova” (Alpaka Rekords)
Współczesna scena jazzowa ma to do siebie, że właściwie nie respektuje żadnych gatunkowych granic, co akurat jest cechą niezwykle pozytywną. Wydany w 2019 roku debiutancki materiał zespołu zwiastował narodziny naprawdę ciekawej grupy, która może namieszać na krajowym podwórku. „Mova” pokazuje, że wszelkie przewidywania były właściwe. Emocjonalny free jazz z post-rockowym i psychodelicznym posmakiem, do którego trzeba jednak dojrzeć przede wszystkim emocjonalnie.
OS.SO „Lethe” (WM Records)
Trzy lata temu OS.SO zaprezentowała singiel inspirowany serialem „Dark” i trzeba przyznać, że klimat tego wciągającego dzieła obecny jest także na całej płycie. „Lethe” to album, na którym wokalistka i multiinstrumentalistka kreuje świat praktycznie od podstaw. Jest twórczynią w pełni tego znaczenia, dbającą o każdy szczegół brzmieniowej przestrzeni. Intertekstualna gra z dziełami szeroko pojętej sztuki (wysokiej i popularnej) daje możliwość szerszej interpretacji muzycznych i tekstowych propozycji, w których bogactwo kryje się nie tylko w dopracowanych kompozycjach i subtelnych frazach, ale też filozofii towarzyszącej powstawaniu płyty. Debiutancki krążek, którego jakość zdecydowanie przewyższyła wszelkie oczekiwania.
Skubisz/Lemańczyk Cooperation „Stories About Life and Love” (Afro Vibe)
„Just like music / To relax my mind so I can be free” rapował kiedyś Erick Sermon. Olga Tokarczuk w swoim noblowskim wykładzie słusznie zauważyła natomiast, że „żyjemy w świecie natłoku informacji sprzecznych ze sobą, wzajemnie się wykluczających, walczących na kły i pazury”. Projekt sygnowany nazwiskami tekściarza i rapera Bartłomieja Skubisza oraz basisty Piotra Lemańczyka (uzupełniony przez trębacza Tomasza Nowaka i perkusistę Grzegorza Pałkę) jest rozwinięciem słów nowojorskiego emcee i jednocześnie odtrutką na tę nieprzyjemną codzienność, o której mówiła Tokarczuk. Panowie zwracają uwagę na niby oczywiste, ale zapomniane i zepchnięte na dalszy plan wartości, takie jak empatia, współprzeżywanie, bycie obok i miłość. Jazz, rap i spoken word jako recepta na mentalne zło XXI wieku.
susk/slotkakotka123 „Zmienne zakłócające” (Skwer / Kicikici420 Label)
Cieszy, że polski kobiecy rap doczekał się wreszcie przedstawicielki, która nie buduje fundamentów atencji na wersach o dupie i cyckach, przy jednoczesnym negowaniu pojmowania roli kobiety jako seksualnej zabawki, które ciągle jest obecne w zdominowanym przez mężczyzn rapowym środowisku. Dla jednych przekombinowane, dla drugich zbyt lewackie, ale znajdą się też tacy, dla których całościowo materiał będzie po prostu niedostępny z powodu nadmiaru nawiązań do literatury, sztuki i filozofii (chociaż złośliwi powiedzą, że wspomniane nawiązania są na tyle powierzchowne, że w zasadzie się nie liczą). Ja i tak polecam waszej uwadze, tylko proszę, nie mówicie później, że to kobieca wersja Taco Hemingwaya, bo będzie to największy dyshonor, z jakim susk mogłaby się spotkać ze strony odbiorcy.
Daniel Szlajnda „Order in Chaos” (U Know Me Records)
Dj Taśmy Trzaski, Daniel Drumz, który kiedyś grał funk, ale w przypadku tego albumu po prostu Daniel Szlajnda. To drugi, jeśli dobrze liczę, materiał wydany pod prawdziwym nazwiskiem tego didżej i producent ze Stalowej Woli. Na nowej płycie artysta nie stroni od eksperymentalnego brzmienia, dla którego punktem wyjścia był syntezator. Jest w tym wszystkim pewna ekstrawagancja, ale i hołd dla klasyki muzyki elektronicznej z lat siedemdziesiątych.
Muzyka zagraniczna
Arctic Monkeys „The Car” (Domino)
Zarzucanie tej płycie nijakości (co miało miejsce zarówno w zagranicznej, jak i polskiej prasie), jest mocno nie na miejscu. OK, nie mam tutaj odkrywania muzycznej Ameryki, bo patenty na poszczególne piosenki Arctic Monkeys zaczerpnęli chociażby od wykonawców działających na pop-rockowej scenie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ale ta nostalgiczna aura jest na tyle spójna i dopracowana, że naprawdę trudno jest się przyczepić o coś więcej niż przekombinowanie jednego, góra dwóch utworów (co też w zasadzie da się łatwo obronić, jak w przypadku numeru „Big Ideas”, w którym druga faza poświęcona gitarze współgra z marzycielskimi frazami śpiewanymi wcześniej przez wokalistę).
DOMi & JD BECK „Not Tight” (Blue Note)
Powtórzę się, ale te kilka zdań, które napisałem przy okazji płyty zespołu Klawo, pasuje także do duetu DOMi & JD Beck. Młodzi nieodwołalnie przejmują scenę. Owszem, mają nieocenionego mentora w postaci Thundercata, ale to przede wszystkim ich talent umożliwia zaproszenie na płytę takiego kota jak Herbie Hancock. Bo na „Not Tight” nie ma fuszerki i fałszu, czyli elementów tak nielubianych w jazzowym środowisku. Jest za to szeroki horyzont brzmienia, kalejdoskopowa finezja i muzyczne bogactwo, które lśni i błyszczy szczerozłotym blaskiem.
Ezra Collective „Where I’m Meant To Be” (Partisan Records)
Jeśli każdy muzyczny gatunek ma w określonym czasie swojego dominatora, rola ta w brytyjskim jazzie w dwudziestym pierwszym wieku przypadła zespołowi Ezra Collective. Druga studyjna płyta w dorobku akcentuje eklektyzm będący podstawową cechą współczesnego wyspiarskiego brzmienia. W myśl tego na „Where I’m Meant To Be” uświadczymy więcej afro beatu niż synkopowej frazy, co nie oznacza, że dla typowych jazzowych momentów, jak te wyrażone w partiach instrumentów dętych i fortepianu, zabrakło miejsca.
Gianni Brezzo „Tutto Passa” (Jakarta Records)
Przepiękna, spokojna muzyka projektu, którego liderem jest Marvin Horsch – Niemiec odnajdujący swoje włoskie korzenie poprzez brzmienie lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Hipnotyzujące frazy przeszłości wymieszane ze współczesnymi wpływami muzyki soul, r&b czy multikulturowym jazzem. Zestaw dwunastu kompozycji pokazujących, że tak popularne swego czasu – szczególnie na młodzieżowych bluzach – hasło generation gap, wcale nie musi być prawdziwe.
Ibibio Sound Machine „Electricity” (Marge Records)
W proponowanym zestawieniu, obok Arctic Monkeys, grupa Ibibio Sound Machine jest niemalże weteranem muzycznej sceny. Jej dokonania na czwartym studyjnym albumie nie odbiegają od tego, co artyści prezentowali wcześniej. Przed zarzutem monotonii i ciągłego powielania schematów broni ich jednak stały progres. Postęp dotyczy nie tylko wykorzystania instrumentów i brzmieniowych patentów, będących mieszanką afro-funku, post-punku i elektroniki, ale także warstwy wokalnej, która wydaje się jeszcze bardziej spajać z afrykańskimi korzeniami oraz londyńskim vibe’em.
Tumi Mogorosi „Group Theory: Black Music” (Mushroom Hour Half Hour)
Wielowarstwowy materiał, w którym zderzają się ze sobą tradycyjne południowoafrykańskie brzmienie i inspiracja improwizacyjnym amerykańskim jazzem spod szyldu stylistyki fusion. Album, na którym melodie wygrywają nie tylko instrumentaliści, ale także chór. Jego partie, szczególnie w utworach „Wadada” i „The Fall”, spajają się z muzyką na tyle, że stają się jej kolejną fakturą.
Jasmine Myra „Horizons” (Gondwana Records)
Wytwórnia Gondwana Records, w katalogu której znajdują się również płyty naszej rodaczki Hani Rani, to muzyczna studnia bez dna. W 2022 roku label zaoferował słuchaczom autorski projekt Jasmine Mrya. Saksofonistka bawi się na nim prostymi formami, które z myślą o konkretnych partiach są albo rozbudowywane, albo pozostają w swym minimalnym zalążku. To falowanie, które przecież nie jest niczym nowym w jazzie, także na „Horizons” przyjmuje rolę emocjonalnej karuzeli, na której – przynajmniej ja – bawiłem się doskonale.
Rosalía „Motomami” (Sony Music / Columbia Records)
Dychotomia świata hiszpańskiej wokalistki, która z jednej strony prezentuje się w nim jako zadziorna dziewczyna (Moto), z drugiej, delikatna i oczekująca czułości kobieta (Mami). W ślad za tym podąża oczywiście dobór brzmienia, które na płycie jest wypadkową zakorzenionego w ulicznym świecie reggaetonu, obecnej dzisiaj niemal wszędzie elektroniki i wycieczek do przeszłości z hiszpańskim bolero i awangardowym jazzem na czele.
Sampa the Great „As Above, So Below” (Lona Vista)
Jeśli wcześniejsza płyta „The Return” była powrotem do zambijskich korzeni tylko w tytule, to materiał wydany w 2022 roku jest nim już namacalnie. Sampa the Great uwypukliła na nim afrykańskie brzmienie na tyle, na ile to było w tym momencie możliwe. Pomogły w tym oczywiście zabiegi nie tylko muzyczne, ale także ukłony w stronę słuchaczy z niemal całkowicie odmiennej grupy docelowej, jak chociażby gościnny udział wokalistki Angeliqé Kidjo.
Yard Act „The Overload” (ZEN F.C. / Island Records)
Jeśli ktoś tęsknił za typowym brytyjskim zespołem, którego brzmienie byłoby – nazwijmy to – typowo brytyjskie, Yard Act wypełnia tę lukę w stu procentach. Płyta „The Overload” nie pozostawia złudzeń, gdzie należy szukać muzycznych korzeni dla panów z Leeds. Punkowa wizja świata rodem z lat siedemdziesiątych, ironia zawarta w tekstach, wbijanie kolejnych słownych szpilek w snobizm ludzi żyjących we współczesnych czasach – to rzeczy znane doskonale z dorobku The Clash, Morrissey’a czy Blur. Wzorce dobre, a wykonanie jeszcze lepsze.
Yaya Bey „Remember Your North Star” (Big Dada Recordings)
Współczesna scena r&b jest tak bogata, że można się w niej zatracić na dobre, a muzycznych nowości wydawanych w przeciągu roku wystarczyłoby do stworzenia dziesięciu takich list jak ta. W 2022 roku było podobnie, jednak to urodzona w Nowym Jorku wokalistka zdecydowanie wyróżniła się na tle koleżanek i kolegów po fachu. Yaya Bey na nowej płycie otworzyła się przed słuchaczami, unaoczniając obawy i radości typowe dla swojego pokolenia, co automatycznie nadaje jej twórczości cechę uniwersalności. Na płycie nie brakuje wątków feministycznych, dzielenia się doświadczeniem czarnoskórych kobiet, prowokacyjnych tekstów i stonowanych ballad. Echa takich ikon, jak chociażby Erykah Badu czy Lauryn Hill, są mocno obecne, ale inspirować też trzeba się umieć (i mieć na kim).