Bartosz Mazur: przecież wcale nie muszę w te góry jechać

Piątek trzynastego zaczął się ostatni weekend obowiązywania promocyjnej taryfy pozaszczytowej przedsiębiorstwa przewozowego Kolei Śląskich. Obniżone (względem „szczytowych”) ceny obowiązywały w określonych przedziałach czasowych w dni robocze oraz w dni wolne przez cały dzień. Skupię się na tym ostatnim aspekcie. Oto dlaczego.

Każdy (prawie) ma jakiś tam kierat domowy, robota dom uczelnia bar robota dom (kto pamięta łapka w górę) i w ramach tego kieratu ma w jakiś sposób ogarnięte przemieszczanie się. W jakiś sposób – często wręcz „mechaniczny”. Osobiście tego doświadczam, gdy rano widzę te same twarze czekające na porannego przegubowca. Dla jednego jest to właśnie poranny przegubowiec, ktoś inny ciśnie na kole, jeszcze inny szeruje swój samochód z koleżankami z pracy, po czym dzielą się kosztami paliwa. Później te same osoby czytają te same książki, tak samo przysypiają po trudnej szychcie, czasem nawet siedzą od lat na tych samych miejscach.

Oczywiście zdarza się, że pojawi się wyłom. Roboty torowe i zatramwaj. Zmiana rozkładu jazdy. Awaria samochodu. Śleciała keta. Ale w lawinowej większości przypadków takie dojazdy to jest po prostu rutyna. Nawet jeśli jest to „rutyna nie do końca”, to uważny obserwator bez pudła rozpozna, że oto owa urocza brunetka pewnie pracuje w szkole, a różne godziny jazdy autobusem wynikają z tego, że we wtorki zaczyna zajęcia od trzeciej godziny lekcyjnej.

Weekend jest inny. I choć dla wielu wcale nie oznacza to wolnego od pracy, to jednak wysyp aut na Pogorii czy pod Szyndzielnią jest w weekendy znacznie większy. Pszypadeggggg??? No właśnie. W weekend się mniej śpieszymy, na więcej możemy sobie pozwolić. Już dawno temu ktoś mądry powiedział, że w weekend czasem „stać nas na odstawienie samochodu”.

Sam jestem przykładem, że jednak od czasu do czasu udaje mi się wyrwać z miasta w sobotę czy niedzielę, spędzić trochę czasu choćby w pobliskim Beskidzie Małym. To są tzw. podróże fakultatywne, bo przecież wcale nie muszę w te góry jechać (w przeciwieństwie do pracy, gdzie swoje odbębnić trzeba).

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ to właśnie w owe fakultatywne przemieszczenia podwyżka uderza najmocniej. Bo spójrzmy na dwie relacje o sporym potencjale turystycznym: oto jedziemy z Katowic do Żywca oraz do Pszczyny.

Obecnie jeszcze standardowy bilet do Żywca to koszt 20 złotych, po podwyżce – 21 zł. Drobnostka, raptem złotówka, nie tragizujmy? Dobrze, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że w czasie „wycieczkowym” czyli w weekendy bilet do Żywca kosztował 17 złotych, to już podwyżka wynosi 4 złote. Tak, wiem, jest bilet dwudziestoczterogodzinny, pozwalający na optymalizację wydatków pasażera w pewnym zakresie, ale też nie jest niczym zdrożnym plan dłuższej włóczęgi oraz zanocowania w Schronisku PTTK na Przełęczy Przegibek czy Wielkiej Raczy (1236 Mnpm.), a wówczas bilet dwudziestoczterogodzinny już się wysypuje.

A teraz weźmy Pszczynę. Park, pałac, aż się prosi wycieczka. Nowa cena to 14 złotych, podwyżka o 3 złote (z jedenastu). Ale podwyżka „odczuwalna” w weekendy jest znacznie większa, bo bilet pozaszczytowy na tej trasie kosztuje (ciągle jeszcze…) 9,35 zł. Widać jak na dłoni, jak podwyżka, oooo, przepraszam, korekta taryfy, uderza w „mobilność niekonieczną”.

Z czasem przekonamy się, jak zachowają się pasażerowie. Bo w przeciwieństwie do nawyków podróży codziennych, których często z lenistwa nie chce nam się zmieniać, paleta możliwości weekendowych jest znacznie szersza. Można się skrzyknąć ze znajomymi i pojechać jednym samochodem. Można w ogóle nie pojechać i scrollować śmieszne memy z kotkami. Można pójść na spacer do Parku Śląskiego. Można wreszcie szukać alternatyw na zasadzie „skoro już mam gdzieś jechać to sprawdzę FlixBus i jak będzie dobra oferta, to pojadę do Zakopanego”. W ramach Metropolia GZM oczywiście można skorzystać z transport GZM i na przykład na trasie Gliwice – Katowice przyoszczędzić małe co nieco. O skokowym uderzeniu w taryfę pomarańczową to już nawet nie wspominam…

Link do całego wpisu na profilu Fb.

Bartosz Mazur
Bartosz Mazur

Autor bloga UX Mobility.