Ze Śląska o Śląsku, Polsce i Europie
Jerzy Wilgus: wybrałem rzeźbienie, ale w ciele
Jestem Ślązakiem, moi przodkowie też byli. Chciałbym tu zostawić coś po sobie. Marzy mi się zrobienie w Katowicach pięknej fontanny z bohaterami śląskich legend – utopcami, bebokami, strzygami…nie mówię, że to ma być katowicka di Trevi, ale coś, co na przykład w przestrzeni wokół Spodka umili nam czas. Przyjemnie byłoby napić się kawy przy takiej fontannie – mówi w rozmowie z Olgą Kostrzewską-Cichoń artysta rzeźbiarz Jerzy Wilgus, na co dzień jeden z najbardziej cenionych na Śląsku i w Polsce chirurgów plastycznych.
Olga Kostrzewska-Cichoń: Panie doktorze wychodzi na to, że całe pana życie to rzeźbienie. Od 30 lat rzeźbi pan w kobiecych i męskich ciałach, a po pracy w swojej pracowni.
Jerzy Wilgus: To prawda. To moja największa pasja. Zaczęło się dawno temu w Cieszynie. Mój dziadek był tam przed wojną szefem Straży Granicznej, był emerytowanym pułkownikiem pułku ułanów i lubił rzeźbić. Robił figury szachowe, szachownice i pierwszy komplet dłutek dostałem właśnie od mojego dziadka, a pierwsze rzeźby zrobiłem nimi gdy miałem jakieś 10 lat. Potem wliceum zacząłem robić pierwsze nieśmiałe figurki, a na studiach coraz większe rzeźby, aż przeszedłem na materiały ciężkie, jak kamień czy metal.
Brał Pan pod uwagę, by to była praca, a nie tylko pasja?
Dostałem się na Akademię Sztuk Pięknych do Krakowa, ale byłem tam chwilę. Czułem, że to pasja, coś obok. Lubię wracać do mojego profesora, rzeźbiarza, który mnie uczył – profesora Stanisława Hochuła. Odwiedzałem często jego pracownię w Goczałkowicach, pomagałem mu w pracy. Jak mu zostało trochę materiału to dawał mi i miałem w czym tworzyć. Jego rzeźba – koziołki – do dziś stoi w Parku Śląskim. Zaprzyjaźniłem się z profesorem, ale doszedłem do wniosku, że niewiele mi da ta ASP i wybrałem rzeźbienie, ale w ciele. Decydując się na studia medyczne od razu wiedziałem, że to będzie chirurgia plastyczna. Tam też trzeba umieć rysować, robić ilustracje do operacji. Miałem fory u profesorów, bo zawsze potrafiłem narysować, co trzeba zoperować. Wiele książek i opracowań do dziś ma moje rysunki i szkice operacji rekonstrukcyjnych, plastycznych, również z chirurgii dziecięcej. Step by step – rozrysowane poszczególne etapy operacji.
A w pracy jest pan chirurgiem, czy artystą?
Oczywiście chirurgiem, ale chcąc zoperować nos to trzeba zrobić kilka projektów tego nosa. Pokazać pacjentowi i pozwolić wybrać. Tak jak w rzeźbieniu – najpierw jest projekt, a potem jest realizacja.
W pracy poprawia pan piersi, brzuchy, nogi, biodra, nosy, nawet powieki. A w pracowni? Co pan rzeźbi?
Twarze, postacie, zwierzęta, stwory, przeróżne rzeczy. Bardzo lubię rzeźby abstrakcyjne, które swoim światłem, kształtem i barwą potrafią zachwycić, choć nie przedstawiają niczego konkretnego. Są też rzeźby filozoficzne. Zrobiłem na przykład płaskorzeźbę „Trzy najpiękniejsze rzeczy na świecie według Balzaca” czyli kobieta w tańcu, koń w galopie i statek pod pełnymi żaglami.
I zgadza się pan z Balzakiem?
Oczywiście, zrobiłem tę płaskorzeźbę ponad 30 lat temu i wciąż wisi na ścianie w moim domu.
Pan słynie z poczucia humoru. Po rzeźbach także to widać, nie wszystkie są dostojne i poważne. Jak „Szczeble kariery”, „Nie strasz strusia na betonie” czy „Koronawirus”, który powstał w czasie lockdownu.
Rzeźba „Koronawirus” powstawała już wcześniej kilka lat, nie wiedziałem co z tego kawałka drewna zrobić, dopiero w okresie lockdownu naszkicowałem sobie na tym drewnie kilka ust. Myślałem, że to będą krzyczące usta, ale w końcu umieściłem w jednych ustach pustą butelkę po rumie. A potem ust pojawiło się więcej, butelek też. Faktycznie przypomina to koronawirusa…
A ulubiony materiał? Drewno, metal, szkło?
Ulubionym materiałem jest drewno, bo ma swoje ciepło, klimat, tylko że jest materiałem mało trwałym. Drewno nie jest wieczne, kornikom smakuje, potrafi popękać, zbutwieć. Nie można go trzymać na zewnątrz, w ogrodzie, nawet pod zadaszeniem, bo butwieje i się rozpada. Dlatego rzeźbię także w kamieniu i szkle oraz używam metalu. To materiały długowieczne. Szczególnie metal nierdzewny, którego używam do łączenia bloków granitowych i szkła. Zdarza się, że jest to stal chirurgiczna.
Wykorzystuje Pan stal z sali operacyjnej? Cudowny recykling.
Często używam bolców ze stali nierdzewnej, które służą do przekłuwania ciała i przeprowadzania drenów przez skórę. One są jednorazowego użytku, są wyrzucane, a ja je zbieram i wykorzystuję w tworzeniu rzeźb. Czasami teżproszę moich przyjaciół ortopedów, by zostawiali dla mnie zużyte protezy stawów. Oni to wyrzucają, a dla mnie proteza po przeróbce może być ciekawa w rzeźbie. Zresztą tak było od początku, że starałem się wykorzystywać materiały, które są w pobliżu. W czasach polanickich, gdy pracowałem w klinice chirurgii plastycznej często po kilkanaście godzin dziennie, w weekendy starałem się rzeźbić. Obok był kamieniołom, gdzie można było trochę kamienia zdobyć i coś z tego robiłem. Była tam także huta szkła i odpady z tej huty również wykorzystywałem. Teraz jest łatwiej. Mam ulubioną hurtownię kamienia w Tychach, gdzie mają bloki czarnego granitu szwedzkiego, mają też bloki szkła łamanego w kolorze ciemnego turkusu i seledynu. Przywożę sobie i mam co robić.
Ile pan tych rzeźb stworzył?
Część rzeźb rozeszła się po świecie czy to do znajomych, czy została sprzedana. Są we Francji, Niemczech, Holandii, nawet do Japonii jakaś trafiła, więc dokładnie nie wiem, ale powstało około dwustu.
Więcej Pan sprzedaje za granicą, niż w Polsce?
Tak, w Polsce nie ma dużego rynku na to. Żeby kupić sobie rzeźbę trzeba mieć, gdzie ją postawić. Duży salon, gdzie ona może się odpowiednio prezentować albo ogród, by rzeźba mogła w przestrzeni zaistnieć. Łatwiej obraz powiesić na ścianie.
W Polsce mam wrażenie w ogóle mało jest rzeźb w przestrzeni publicznej, więcej mamy pomników. Rzadko widzę takie sytuacje, że przy okazji powstania nowego budynku w przestrzeni wokół niego pojawiają się rzeźby, czego przykładem jest Centrum Olimpijskie w Warszawie, przed którym stoi rzeźba Igora Mitoraja. To nie jest w Polsce powszechne.
Bardzo nad tym boleję. Kiedyś zaproponowałem, że chętnie podaruję miastu Katowice rzeźbę dwóch pływających ptaków. Mogłoby pływać przed NOSPR na przykład, ale usłyszałem od pewnej pani, że Katowice to nie Rzym, ani Paryż żeby tu jakieś rzeźby stały. Zrobiło mi się smutno. Fajnie byłoby ożywiać tę przestrzeń sztuką, ale nie ma takiej tradycji i kultury. Szkoda. Bardzo lubię jeździć do Monachium, do Pragi, do Wiednia, gdzie w zasadzie na każdej ulicy jest coś innego, ciekawego, co można podziwiać i dotknąć. Jestem Ślązakiem, moi przodkowie też byli. Chciałbym tu zostawić coś po sobie. Marzy mi się zrobienie w Katowicach pięknej fontanny z bohaterami śląskich legend – utopcami, bebokami, strzygami… nie mówię, że to ma być katowicka di Trevi, ale coś, co na przykład w przestrzeni obok Spodka umili nam czas. Przyjemnie byłoby napić się kawy przy takiej fontannie, prawda?
Prawda. Marzy mi się kiedyś wypić kawę przy takiej fontannie. To byłaby idealna sceneria do rozmowy o pana kolejnej pasji – żeglowaniu. Jak pan znajduje na to czas?
Jest to trudne, czasu zawsze brakuje. Musi go wystarczyć na pracę, ale trzeba urwać trochę tego czasu i gdzieś popłynąć. Od 40 lat pływam na jachtach.Zaczynałem od Soliny w Bieszczadach, potem był Bałtyk, a potem wypłynąłem na szersze wody – Morze Śródziemne, Ocean Indyjski, Ocean Spokojny i inne wody świata. Zaraziłem tą pasją rodzinę. Moja żona i córki pływają i uwielbiają pływać, młodsza ma patent sternika jachtowego, sama organizuje rejsy. Bardzo tęsknimy za żaglami.
To ja dziękując bardzo za tę rozmowę życzę panu wiatru w żaglach, gdziekolwiek pan je rozwinie. I tej fontanny też panu życzę, jeśli nie w Katowicach to może w innym miejscu…
Jerzy Wilgus – założyciel Eurokliniki w Katowicach, jeden z najbardziej znanych i cenionych chirurgów plastycznych w Polsce, z trzydziestoletnim doświadczeniem. Tytuł specjalisty w zakresie chirurgii plastycznej uzyskał w 1992 roku. Swoją pracę rozpoczynał w największym i najbardziej znanym ośrodku chirurgii plastycznej w Polanicy Zdroju, gdzie zdobyte wiedza i doświadczenie pozwoliły mu uzyskać drugi stopień specjalizacji w dziedzinie chirurgii plastycznej. Podczas ponad 30-letniej kariery zawodowej wykonał już ponad 30 tys. operacji. W latach 2006-2008 dr Wilgus był jednym z czołowych lekarzy w zespole chirurgów plastyków przeprowadzających operacje poprawiające urodę pacjentek w programie telewizji POLSAT – „Chcę być piękna”. W czasie realizacji programu pomógł wielu kobietom przejść metamorfozę przeprowadzając liczne zabiegi poprawiające urodę i modelujące ciało. W wolnych artysta, rzeźbiarz oraz żeglarz. Kochając sztukę poświęca się jej w wolnych chwilach tworząc rzeźby w szkle drewnie, kamieniu a także metalu.
Rozmawiała Olga Kostrzewska-Cichoń. Zdjęcia: Artur Stańczyk.
Materiał powstał we współpracy z Eurokliniką w Katowicach.