John Baildon, czyli przygody Szkota na Śląsku

Lubił podróże i konną jazdę. Po szkockich przodkach odziedziczył szacunek do pieniędzy – wszystkie wydatki pedantycznie zapisywał w specjalnym notesie. Nazwany przez potomnych ojcem śląskiej metalurgii, popchnął z szybkością światła rozwój przemysłu na Górnym Śląsku. Bez niego krajobraz dookolny wyglądałby zgoła inaczej – bez kilku hut, fabryk i jednego przynajmniej miasta. Jakie wiatry przywiały Baildona ze szkockich gór? Oto cała historia.

Rodzina Baildonów, legitymująca się herbem z trzema przedzielonymi belką liliami na srebrnym tle, od średniowiecza zamieszkiwała miejscowość Baildon, leżącą niedaleko Bradford w hrabstwie York. Członkowie rodziny, począwszy od dwunastowiecznego szeryfa Huberta Baildona, cieszyli się szacunkiem lokalnej społeczności. Po osiedleniu się w Szkocji, rodzinnym biznesem stało się hutnictwo. Ojciec, Wiliam, pracował jako inżynier w Zakładach Żelaznych Carron w Falkirk, tych samych, które produkowały działa dla okrętów admirała Nelsona. Hutnicze fascynacje ojciec przekazał dwóm synom – Wiliamowi juniorowi i naszemu bohaterowi Johnowi (urodzonemu 11 grudnia 1772 r. w Larbert). Trzeci z braci, Adam, został lekarzem. Wiemy, że ojciec posłał Johna na naukę do huty Carron, zachował się bowiem zapis z roku 1787, w którym nauczyciel Daniel Mansos of Stirling poświadcza, że uczeń John Baildon zdobył wykształcenie w dziedzinie mechaniki, hydrauliki oraz rysunku technicznego.

Kiedy w 1789 r. na kontynencie europejskim rozszalała się rewolucja francuska, siedemnastoletni John Baildon zawarł znajomość, która, jak się później okazało, odmieniła jego życie. Anglię przemierzał wtedy dyrektor Wyższego Urzędu Górniczego we Wrocławiu Wilhelm von Reden. Szukał on zdolnych fachowców, którzy wsparliby rozwój śląskiego przemysłu. Widocznie młody adept hutnictwa zrobił wrażenie na Redenie, gdyż w kilka lat później John otrzymał zaproszenie do Gliwic. Miał oto zaprojektować i nadzorować budowę wielkiego pieca hutniczego opalanego koksem. Było to prestiżowe i niezwykle trudne zadanie.

Dwudziestojednoletni Baildon przybył więc na Śląsk, gdzie objął odpowiedzialne stanowisko doradcy technicznego przy Królewskiej Odlewni Żelaza w Gliwicach. Okazało się, że hrabia Reden postawił na właściwego konia. Piec powstał w 1796 r. jako pierwszy, czyli najstarszy, tego typu obiekt na kon- tynencie. A Baildon dopiero się rozkręcał… W późniejszym czasie takich rekordów ustanowił znacznie więcej – najstarszy na konty- nencie most żelazny w Łożanach nad Strzegomką (1796), najnowocześniejsza huta żelaza w Chorzowie (1802), Kanał Kłodnicki, Wielka Kluczowa Sztolnia Dziedziczna… i tak dalej. Oczywiście te działania podejmował we współpracy z Redenem, jako pomysłodawcą i sponsorem, oraz innymi projektantami i konstruktorami. Jednak to Baildon stanowił mózg i koło zamachowe tych przedsięwzięć. A tak na marginesie – on nie tylko projektował żelazny most na Strzegomce, ale też osobiście nadzorował jego postawienie, co zajęło 15 tygodni. Czy przeszło dwa wieki później możemy się zmierzyć z tą jakością i szybkością pruskich inżynierów i robotników?

Wracając do Johna Baildona – dobiegając trzydziestki, postanowił poprowadzić biznes na własną rękę. Założył spółkę z księciem Friedrichem Ludwigiem von Hohenlohe, podjął inwestycje na Morawach (tam osiadł jego brat Wilhelm), zbudował hutę cynku na katowickim Wełnowcu, założył mieszczańską spółkę akcyjną i zbudował w Katowicach kolejną hutę, nazwaną jego imieniem.

Stał się człowiekiem zamożnym. Przyszedł więc czas na ustatkowanie się i założenie rodziny. W roku 1804 ożenił się więc z cudnej urody córką gliwickiego kupca Franciszka Galli. O 12 lat młodsza, piękna Helena wniosła swojemu Parysowi w posagu spory majątek i przekazała dzieciom włoskie geny swoich przodków. Wkrótce przyszły na świat trzy córki i pięciu synów. Rodzina początkowo mieszkała w kamienicy na gliwickim rynku, a z czasem przeniosła się do pałacu w Łubiu (gmina Zbrosławice).

Baildon aż do śmierci pozostał aktywny zawodowo. Do tego podróżował, odwiedzał swoje zakłady, cieszył się życiem rodzinnym. Zmarł w Gliwicach, w roku 1846, w 74. roku życia. Na jego grobie, który znajduje się na cmentarzu hutniczym w tym mieście, postawiono piękny pomnik, odnowiony przez Królewską Odlewnię Żelaza w Gliwicach. I tak historia zatoczyła koło.

Cały majątek odziedziczył syn Artur. Po zakładach, do rozwoju których przyczynił się jego ojciec, dziś niewiele zostało. Królewska Huta w Chorzowie działała później jako Huta Piłsudski, a potem Huta Kościuszko, lecz dzisiaj już nie istnieje; tak, jak Huta Baildon. Jedynie Królewska Odlewnia Żelaza w Gliwicach działa nadal pod nazwą Gliwickich Zakładów Urządzeń Technicznych. Potomkowie rodziny Baildonów mieszkają dzisiaj w Anglii.

Wkład Johna Baildona w rozwój śląskiego przemysłu jest nieoceniony. To on zrewolucjonizował miejscowe hutnictwo żelaza i cynku, nadając jego rozwojowi kosmiczną prędkość. Pracowity, inteligentny, potrafił zaryzykować i udać się do obcego kraju, gdzie zbudował sobie nowy dom. Tu odnalazł szczęście w życiu zawodowym i osobistym. Ślązacy, od wieków otwarci na przybyszów, żyjący w wielokulturowej społeczności, zawsze cenili sobie pracowitość i samodzielne dochodzenie do majątku – niekoniecznie z urodzenia czy nadania. Tu profesjonalizm liczył się zawsze bardziej niż pochodzenie.

Czy w dobie rozważań nad „problemem uchodźców” nie warto byłoby przypomnieć tych, którzy przyczynili się do rozwoju tej ziemi, przybywając z różnych stron świata? Kto, jak nie Ślązacy, wie najlepiej, że weryfikacji talentu czy człowieczeństwa nie dokonuje się paszportem? No chyba, że ktoś ma kompleksy, ale to już całkiem inna historia… 

Tekst ukazał się oryginalnie w Górnoślązaku Nr 11 (18) / 2016

Anita Witek
Anita Witek